— Czy mi się wydaje, czy...
— ...kiedyś to był schowek na miotły, w którym schowaliśmy się przed Filchem? — dokończył za mnie George, rozglądając się po pomieszczeniu, do którego w ścianie na siódmym piętrze pojawiły się gładko wypolerowane drzwi. — Nie wydaje ci się.
Znajdywaliśmy się teraz w przestronnym pokoju, oświetlonym migającymi pochodniami, takimi jak te, które oświetlały lochy osiem pięter niżej. Pod ścianami stały rzędem drewniane biblioteczki i zamiast foteli, na podłodze rozłożone były wielkie jedwabne poduchy. Na półkach w dalekim końcu pokoju stały różnego rodzaju przyrządy, jakie jak fałszoskopy, czujniki tajności i wielki, popękany monitor wrogów.
— Przydadzą się, kiedy będziemy ćwiczyć ogłuszanie — powiedział entuzjastycznie Ron, dźgając stopą jedną z poduch.
— I spójrzcie tylko na te książki! — ekscytowała się Hermiona, przebiegając palcem po grzbietach wielkich, oprawionych w skórę tomów. — Kompendium popularnych zaklęć i przeciwzaklęć... Jak przechytrzyć czarnoksiężnika... Podręcznik magicznej samoobrony... Uau! — Spojrzała na Pottera, a jej twarz promieniała z zachwytu. — Harry, to jest cudowne, tutaj jest wszystko, czego potrzebujemy!
I natychmiast wyciągnęła z półki Uroki dla zauroczonych, opadła na najbliższą poduchę i zaczęła czytać.
— A więc mówisz, że jest to Pokój Życzeń — mruknęłam, ruszając przed siebie i rozglądając się na wszystkie strony. — I wystarczy pomyśleć o czymś, czego bardzo chcemy, a ten pokój zmienia się względem potrzeb?
— Z tego, co powiedział mi Zgredek zeszłej nocy, to tak to właśnie działa. Stajesz przed ścianą, myślisz o miejscu, które potrzebujesz i pojawiają się drzwi.
— No tak, wtedy naprawdę potrzebowaliśmy się schować przed woźnym — przyznał Fred, nie kryjąc podziwu wypisanego na twarzy.
— Hej, Cam, to jak będziemy bardzo potrzebować prywatności, możemy tutaj przyjść — oznajmił George z głupkowatym uśmiechem, po czym sugestywnie poruszał brwiami, kiedy na niego spojrzałam.
Fred zarechotał głośno, Ron i Harry cicho parsknęli, rzucając sobie znaczące spojrzenie, a Hermiona patrzyła na George'a wielkimi oczami i lekkim wyrazem zniesmaczenia wypisanym na twarzy.
Zaczerwieniłam się tak, że prawie zlewałam się kolorystycznie z moim krawatem.
— Widzę, że wam wszystkim tylko jedno w głowach. — George pokręcił głową z dezaprobatą.
W tym samym momencie rozległo się delikatne pukanie w drzwi i automatycznie spojrzeliśmy w ich stronę. Przybyli Ginny, Neville, Lavender, Parvati i Dean.
— O kurczę! — wykrztusił zachwycony Dean, rozglądając się dookoła. — Co to za miejsce?
Harry zaczął wyjaśniać, ale zanim skończył przyszli kolejni ludzie i musiał zacząć wszystko od nowa. Zanim wybiła ósma (bo o tej właśnie się umówiliśmy na pierwsze spotkanie), wszystkie poduszki były zajęte. Harry przeszedł przez pokój i przekręcił klucz wystający z zamka. Rozległo się głośne kliknięcie i wszyscy ucichli, spoglądając na niego.
— No dobrze — zaczął Harry trochę nerwowo. — To jest miejsce, które znaleźliśmy na nasze treningi i... eee... najwyraźniej wam się podoba.
— Jest fantastyczne! — powiedziała Cho i kilkoro ludzi mruknęło na zgodę.
— No dobrze, zastanawiałem się nad tym, czym powinniśmy się zająć najpierw i... eee... — Zauważył podniesioną rękę szatynki. — O co chodzi, Hermiono?
— Myślę, że powinniśmy mieć nazwę. To sprzyja poczuciu ducha drużyny i jedności, nie uważacie?
— Tak! — zawołałam z entuzjazmem. — Uwielbiam wymyślać nazwy!
— Możemy być Ligą Antyumbridgeańską? — spytała z nadzieją w głosie Angelina.
— Dobre — zaśmiałam się. — Albo Młodzi Gniewni! Krąg Magów? Wiem! Szwadron Czarodziejów Alfa!
— A co powiecie na grupę "Ministerstwo Magii To Sami Kretyni"? — zaproponował Fred, dusząc się ze śmiechu przez moje pomysły.
— Pamiętasz, że nasi ojcowie tam pracują? — zapytałam, zerkając na niego rozbawiona, a ten się lekko zmieszał, gdy dodatkowo George poklepał go współczująco po ramieniu.
— Miałam raczej na myśli — powiedziała Hermiona, rzucając nam mordercze spojrzenie — taką nazwę, która nie powie osobom postronnym, co robimy, tak abyśmy mogli odnosić się do niej bezpiecznie poza spotkaniami.
— Grupa Defensywy? — spytała Cho. — W skrócie GD, więc nikt się nie domyśli, o czym mówimy...
— Tak, GD jest fajne — powiedziała Ginny. — Tylko niech to będzie Gwardia Dumbledore'a, bo to jest to, czego Ministerstwo obawia się najbardziej, prawda?
Na te słowa rozległa się niezła ilość doceniających pomruków i śmiechów.
— Kto jest za Gwardią Dumbledore'a? — zapytała Hermiona zdecydowanym tonem, przyklękając na swojej poduszce, aby policzyć głosy. Podniosłam rękę, pomrukując w stronę George'a, że szwadron był lepszy. — Jest większość, wniosek przeszedł!
Przypięła kawałek pergaminu z podpisami nas wszystkich do ściany i napisała na górze wielkimi literami: GWARDIA DUMBLEDORE'A.
— Okej, no to może przećwiczmy Expeliarmus, no wiecie... zaklęcie rozbrajające — zaproponował Harry, z powrotem wychodząc na środek. — To jedno z podstawowych...
— Daj spokój — przerwał mu Zachariasz, przewracając oczami i zakładając ręce na piersi. — Wiesz, nie sądzę, aby Expelliarmus miało nam pomóc przeciwko Sam-Wiesz-Komu.
— Ja użyłem go przeciw niemu — powiedział Harry cicho. — To uratowało mi życie w czerwcu. — Smith otworzył głupkowato usta, a reszta sali siedziała cicho. — Ale jeśli uważasz, że jesteś za dobry na to, możesz wyjść — dokończył okularnik, lecz Puchon nawet nie drgnął. — No dobrze — kontynuował — podzielcie się w pary i zaczynajcie.
Od razu ustawiłam się razem z George'em. Wyciągnęłam różdżkę, poprawiłam swój szkarłatno-złoty krawat, a rudzielec podwinął rękawy szkolnego swetra. W tym czasie pokój wypełnił się okrzykami "Expeliarmus!", a różdżki poleciały we wszystkich kierunkach, niecelne zaklęcia uderzyły w książki na półkach i wyrzuciły je w powietrze.
— Mam być łagodny? — zapytał, posyłając mi uroczy uśmiech.
— Chyba śnisz — prychnęłam, po czym uśmiechnęłam się wyzywająco w jego stronę.
— Okej, sama się o to prosiłaś — zaśmiał się, celując we mnie różdżką, po czym jednocześnie krzyknęliśmy "Expeliarmus!", co spowodowało, iż obie nasze różdżki uderzone zaklęciami wystrzeliły w tym samym momencie w przeciwne strony.
— No nieźle nam idzie — zaśmiałam się, zgarniając kosmyk włosów za ucho.
Nagle różdżka Neville'a wypadła mu z dłoni, uderzyła w sufit, tworząc deszcz iskier, który spadł na mnie i George'a, po czym wylądowała z łoskotem na półce z książkami, skąd Harry przyciągnął ją do siebie zaklęciem przywołującym i oddał ją chłopakowi.
Jako że jednogłośnie stwierdziliśmy, iż o mały włos nie zostaliśmy uszkodzeni przez lecącą z zawrotną prędkością różdżkę Longbottoma, spojrzeliśmy na siebie z lekkim szokiem, aby zaraz parsknąć śmiechem.
Niedaleko nas ćwiczył Anthony i Zachariasz. George uśmiechnął się konspiracyjnie, co oczywiście ujrzał jego bliźniak i już po chwili oboje stanęli tuż za Smithem i na zmianę celowali swoimi różdżkami w jego plecy, przez co za każdym razem, kiedy Puchon otwierał usta, aby rozbroić Anthony'ego, jego własna różdżka wylatywała mu z rąk, chociaż wydawało się, że Krukon nie wydawał z siebie żadnego dźwięku.
Pokręciłam głową w niedowierzaniu i schowałam twarz w dłoń. Akurat Potter przechadzał się między parami, aby sprawdzać postępy i przystanął obok Freda i George'a.
— Przepraszam, Harry — powiedział szybko George, kiedy spostrzegł, że są obserwowani. — Nie mogliśmy się oprzeć.
Złapałam George'a za rękę i pociągnęłam za sobą w celu kontynuowania zadania.
— No dobrze, było całkiem nieźle — oznajmił Potter, po godzinie ćwiczeń. — Ale jesteśmy tu już za długo i lepiej zostawmy to w tym momencie. W tym samym miejscu o tej samej porze?
— Wcześniej! — Wyskoczył gorliwie Dean Thomas i wielu ludzi przytaknęło na zgodę.
— Zaczyna się sezon quidditcha, musimy też przecież trenować! — wtrąciła szybko Angelina.
— W takim razie w przyszłą środę wieczorem — ogłosił Harry. — Wtedy możemy zadecydować o dodatkowych spotkaniach. Dalej, lepiej się zbierajmy.
Wyciągnął mapę Huncwotów i sprawdził dokładnie, czy przypadkiem jacyś nauczyciele nie kręcili się na siódmym piętrze, a następnie wypuszczał wszystkich członków GD trójkami i czwórkami, obserwując ich maleńkie kropki na pergaminie, aby upewnić się, czy bezpiecznie wrócili do swoich dormitoriów: Puchoni do korytarza, który prowadził również do kuchni, Krukonów do wieży po zachodniej stronie zamku, a Gryfonów wzdłuż korytarza aż do portretu Grubej Damy.
— Było super — powiedziałam z uśmiechem, gdy w sali zostaliśmy tylko ja, Harry, Ron, Hermiona i bliźniacy Weasley.
— No, było! — przytaknął entuzjastycznie George, kiedy wyślizgnęliśmy się za drzwi i obserwowaliśmy, jak stapiają się ponownie w kamień za nami. — Widziałeś, jak rozbroiłem Camille, Harry?
— Tak jak ja ciebie, więc już nie wymyślaj — odparłam, zakładając ręce na piersi.
Sprzeczaliśmy się tak przez całą drogę powrotną do pokoju wspólnego, gdzie nikt już nie mógł znieść naszego ględzenia, więc aby dać im wszystkim chwilę spokoju, postanowiliśmy ulotnić się z salonu Gryfonów.
— W końcu możemy być sami — szepnął George, kładąc się na łóżku obok mnie, kiedy już doczłapaliśmy się po schodach do jego pokoju. — To teraz powiedz mi, co cię trapi, Camuś.
Spojrzałam na chłopaka zdziwiona, podnosząc się do siadu. Chłopak podparł głowę na jednej ręce i leżał na boku, lustrując mnie przenikliwym spojrzeniem.
Czy to naprawdę było aż tak widoczne?
— O czym mówisz? — zapytałam, jednocześnie bojąc się jego odpowiedzi. Nie chciałam mu mówić o tym, że widziałam kolejną śmierć i to w dodatku tak bliskiej mi osoby.
— Widzę, że coś jest na rzeczy — odparł spokojnie. Nie odezwałam się, więc zaczął wymieniać możliwe powody, dla których uważał, iż coś mnie męczy. — Chodzi o zajęcia? Za dużo zadań przed sumami? A może o Trelawney? — Nagle lekko się uśmiechnął. — A więc o nią.
Poczułam ucisk w brzuchu. Kompletnie nie rozumiałam, jak George mógł zgadnąć, że to o nią chodzi, skoro nie potwierdziłam ani nie zaprzeczyłam żadnemu z jego pytań.
— Ale, skąd mogłeś...
— Zamęcza cię na ćwiczeniach? — kontynuował, nie dając mi dojść do słowa. — Gada bzdury? Miałaś wizję? Ha! Znowu to zrobiłaś! Czyli chodzi o jakąś przepowiednie.
— Co? Co ja niby zrobiłam?
George uśmiechnął się triumfalnie, zadowolony z siebie, że tak szybko poszło mu rozszyfrowanie mnie.
— Poruszyłaś się nerwowo przy zadanym przeze mnie pytaniu. — Wzruszył ramionami, prezentując tym oczywistość tego stwierdzenia. — Czasem łatwo cię rozgryźć. — A więc co takiego widziałaś? Chodziło o rodziców? O mni...?
— Jeju, przestań mnie tak przenikać wzrokiem — przerwałam mu, zasłaniając swoją twarz rękoma, aby nie mógł ze mnie już nic wyczytać.
— A więc co takiego widziałaś? — powtórzył pytane, lecz tym razem bardziej spokojnie i nie próbując na siłę odgadnąć problemu.
— Nic — mruknęłam, nienawidząc się za to, że kłamałam mu prosto w oczy. — To był tylko koszmar i po prostu mam go nadal w głowie. To nic takiego.
— Na pewno?
— Tak — westchnęłam, po czym przybliżyłam się do niego i pocałowałam.
Weasley już nie ciągnął tematu, jako że bardzo dobrze go rozkojarzyłam. Chłopak obrócił się na plecy, a ja wskoczyłam na niego okrakiem, obsypując pocałunkami.
W tym samym momencie ktoś wszedł do pokoju. Spojrzeliśmy w stronę drzwi, aby ujrzeć w nich stojącego niezręcznie Freda.
— Znowu — jęknął George, owijając się ze złością pościelą. — Za każdym razem, gdy robi się romantycznie.
— Przykro mi, stary, ale chyba nie jestem jeszcze gotowy, aby zostać wujkiem — parsknął Fred, wchodząc do dormitorium i kierując się do szafki nocnej przy jego łóżku. — A tak serio to zostawiłem tu moją talię do gry — dodał, wyjmując z szuflady małe pudełeczko. — I już mnie nie ma!
~ * ~
Przez następne dwa tygodnie odbyły się jeszcze dwa spotkania, na których uczyliśmy się zaklęcia spowalniającego oraz redukującego. Okazało się niemal niemożliwe, by ustalić regularny wieczór w tygodniu na spotkania GD, jako że mieliśmy do pogodzenia treningi trzech różnych drużyn quidditcha, które często zmieniały porę ze względu na złą pogodę.
Na czwartym spotkaniu Hermiona obmyśliła bardzo sprytną metodę do oznajmiania daty i godziny następnego spotkania wszystkim członkom, a mianowicie fałszywe galeony, na które rzuciła zaklęcia Proteusza, dzięki czemu cyfry dookoła krawędzi monet zmieniały się, aby odzwierciedlać czas i datę następnego spotkania.
Jako że pierwszy mecz quidditcha w sezonie, Gryffindor przeciwko Slytherinowi, zbliżał się wielkimi krokami, spotkania GD zostały wstrzymane, bo Angelina nalegała na prawie codzienne treningi.
Październik minął wraz z natłokiem wyjących wichrów i ulewnych deszczy i nastał zimny listopad. Mróz i lodowate podmuchy gryzły odkryte ręce i twarze każdego ranka. Niebo (tak jak i sufit Wielkiej Sali) zmieniły się w bladą, perlistą szarość, a góry wokół Hogwartu pokryły się śniegiem. Temperatura w zamku również opadła i to tak znacznie, że na korytarzach w przerwach między lekcjami, wielu uczniów nosiło swoje grube ochronne rękawice ze smoczej skóry.
Perspektywa George'a
Ranek w dniu meczu zaświtał jasny i zimny, czego niestety doświadczyliśmy dość dotkliwie, jako że żaden z nas nie pamiętał o tym, aby zamknąć na noc okno i obudziliśmy się w dormitorium tak chłodnym, że równie dobrze mogliśmy spać na dworze.
— Wracając do sprawy, o której mówiłem ci ostatnio na zielarstwie — zacząłem, gdy wraz ze swoim bliźniakiem zmierzałem na śniadanie do Wielkiej sali.
— Och, no tak. — Uśmiechnął się Fred. — Mam nadzieję, że z tym nie będziesz zwlekał kolejne kilka lat.
Widocznie moja mina, jaką mu posłałem, musiała być dla niego wręcz przekomiczna, bo parsknął śmiechem na cały korytarz.
— Zabawne — mruknąłem ironicznie. — Chyba nie muszę ci przypominać o tym, jak świetnie się mają twoje sprawy z Emily?
— Nie wiem, o czym mówisz, braciszku — powiedział dziarsko Fred, zeskakując z ostatnich stopni i zaczął kierować się w stronę wielkich drewnianych drzwi od Wielkiej Sali. — Lubię ją denerwować, to tyle. A wy już od razu wymyślacie jakieś "sprawy".
Pomieszczenie, do którego weszliśmy, wypełniało się od uczniów, czekających niecierpliwie na pierwszy mecz w tym roku, tym bardziej że w poprzednim rozgrywki zostały odwołane przez turniej. Rozmowy były głośniejsze, a ogólny nastrój bardziej tryskający energią niż zwykle.
— Czyli nie zauważyłeś tego błysku w jej zielonych oczach, gdy na ciebie spojrzała na zajęciach?
— Jej oczy są ciemnobrązowe — poprawił mnie brat, po czym speszył się i prychnął, widząc mój zwycięski uśmiech. Widocznie zdał sobie sprawę, że wpadł w moją pułapkę.
— Wiesz, Fred — powiedziałem, kiedy ruszyliśmy do stołu Gryfonów. — Możesz trzymać się tej wersji, jeśli czujesz się z tym lepiej, ale pamiętaj, że jestem twoim bliźniakiem. Znamy się na wylot... zawsze z tobą, nigdy przeciw... Mógłbym tak wymieniać, ale domyślam się, że załapałeś, co mam na myśli. — Chłopak spojrzał na mnie, po czym uśmiechnął się lekko. — No to wracając...
— Przecież wiesz, że pomogę ci we wszystkim, Georgie — przerwał mi Fred i poklepał mnie po ramieniu. — Szczególnie gdy chodzi ci o Cam. W końcu... nie po to znosiłem wieloletnie gadanie o tym, jaka jest cudowna, jak ładnie pachnie kwiatkami i wanilią, jak uroczo się śmieje... — urwał, kiedy walnąłem go w ramię, po czym parsknął śmiechem przez moją reakcję. W końcu odchrząknął i kontynuował. — Powiesz tylko kiedy.
— Dzięki, Freddie — mruknąłem, uśmiechając się do brata.
— A teraz leć do swojej przyszłej pani Weasley. Ja znajdę Lee, bo muszę z nim coś obgadać.
Przy stole Gryffindoru, gdzie wszyscy mieli na sobie szaliki w barwach naszego domu, siedziała Camille ubrana w taki sam szkarłatno-złoty sweter do quidditcha co reszta naszej drużyny. Ruda śmiała się właśnie z czegoś, co powiedział Seamus do Harry'ego, za to Ron usiadł na ławkę obok niej, wyglądając przy tym jakby miał przed sobą swój ostatni posiłek.
— Jestem do kitu — zachrypiał Ron. — Jestem beznadziejny. Nie obronię, choćby od tego miało zależeć moje życie. Co ja sobie myślałem?
— Weź się w garść — oznajmiłem surowo, dosiadając się z drugiej strony Camille, która zupełnie mnie nie zauważyła, przez co lekko podskoczyła na siedzeniu, kiedy usłyszała mój głos koło ucha. — Przypomnij sobie, jak obroniłeś bramkę na ostatnim treningu. Mówiliśmy ci z Fredem, że po tamtym zagraniu rozważymy publiczne przyznawanie się do faktu, że jesteś naszym bratem.
Ron coś wymamrotał niewyraźnie, po czym zwrócił do Harry'ego swoją umęczoną twarz i wyszeptał mu coś z przygnębieniem.
— Zestresowana? — zapytałem Camille, obejmując ją w pasie.
— Troszkę.
W chwilę później Hermiona i Ginny dosiadły się do nas, ubrane w czerwono-złote szaliki, rękawiczki i rozetki.
— Jak się czujesz? — spytała Ginny Rona, który wpatrywał się właśnie w resztki mleka na dnie pustego talerza po płatkach, jakby poważnie rozważał próbę utopienia się w nich.
— Po prostu jest podenerwowany — wyjaśnił za niego Harry.
— Mam nadzieję, że ten stres go nie zje, jak na pierwszym treningu — szepnęła Camille w moją stronę, nie odrywając zmartwionego wzroku z mojego młodszego brata.
— Ano — mruknąłem, po czym wpadł mi do głowy pewien pomysł. — Chcesz się rozluźnić przed meczem? — spytałem Rainwood szeptem.
Dziewczyna w odpowiedzi uśmiechnęła się do mnie, czekając na to, co wymyśliłem, więc wziąłem ją za rękę i ruszyliśmy do wyjścia z Wielkiej Sali. Od razu skręciliśmy w lewo, po czym skierowaliśmy się do małych drzwi.
— Będziemy się rozluźniać w schowku na miotły? — zaśmiała się ruda, wchodząc do ciasnego pomieszczenia.
— Mniej więcej — mruknąłem, po czym zamknąłem drzwi i objąłem Camille, aby następnie wpleść palce w jej włosy.
Momentalnie zapragnąłem, żeby przestały nas dzielić nawet centymetry. Ona chyba pomyślała o tym samym, bo jej usta znalazły się na moich w tej samej sekundzie i zaczęliśmy muskać się wargami. Camille, pogłębiając pocałunek, pociągnęła mnie za sweter bliżej siebie, jednocześnie podpierając się o ścianę. Ukąsiła mnie lekko w dolną wargę, przez co uśmiechnąłem się, nie otwierając oczu i wsunąłem rękę po jej sweter, co spowodowało, że dziewczyna pisnęła i podskoczyła gwałtownie.
— Masz strasznie zimne dłonie — wyszeptała, rozbawiona, patrząc swoimi błękitnymi tęczówkami wprost w moje oczy.
— To akurat mi je ogrzejesz — zaśmiałem się, łapiąc ją za talię, a Camille po raz kolejny wydała z siebie pisk.
— Przestań w tej chwili! — zawołała, śmiejąc się przy tym do rozpuku.
— Ciiicho... — szepnąłem, zakrywając jej usta dłonią. — Zaraz ktoś nas znajdzie i wlepi szlaban.
W chwilę po moich słowach usłyszeliśmy jakieś szmery i czyiś głos za drzwiami od schowka. Oboje zamilknęliśmy, nasłuchując, czy osoba oddala się od nas, kiedy nagle Camille zaczęła się chichrać, mimo że nadal zakrywałem jej usta dłonią.
— Wydasz nas — szepnąłem, lecz widząc, jak dziewczyna coraz bardziej nie potrafi się opanować, sam zacząłem się głupio śmiać.
— Kto tam jest?
Zaraz po tym pytaniu drzwi od schowka otworzyły się na oścież, wpuszczając do środka smugę światła, przez którą zmrużyliśmy oczy.
— My tylko szukaliśmy mopa — powiedziała Camille, poprawiając rozczochrane włosy. — O proszę, znaleziony! — dodała, łapiąc za drewniany kij, którego końcówka znajdowała się w wiadrze.
— Kto by pomyślał, że wystarczyło trochę światła, aby go znaleźć! — oznajmiłem, kręcąc głową, a następnie odwróciłem się do stojącej z założonymi rękami Emily Wright, której towarzyszyła uśmiechająca się znacząco Lindsey Walker. Były to dwie Krukonki z mojego rocznika, a na szkolnym mundurku jednej z nich widniała odznaka prefekta naczelnego.
— Już nie ściemniajcie — bąknęła brunetka, wywracając oczami, choć mógłbym przysiąc, że przez moment ujrzałem na jej twarzy cień rozbawienia. — Wiecie, że mogłabym wam teraz odjąć punkty?
— No niby tak, ale po co? — Wzruszyłem ramionami.
— Dobra, zostaw ich, Em. Widać, że się dobrze bawią — wtrąciła blondynka, cicho chichocząc pod nosem. — A właściwie, to wy nie powinniście iść na mecz?
— O kurde... MECZ! — wydarła się Camille, rzucając w kąt mopa, przez co cała zawartość wiadra wylała się w schowku.
Dziewczyna pociągnęła mnie za rękę i razem pobiegliśmy na boisko. Zmrożona trawa chrzęściła pod naszymi stopami, kiedy spieszyliśmy pochyłą łąką w kierunku stadionu. Nie było w ogóle wiatru, a niebo miało perłowo biały kolor, co oznaczało, że widoczność będzie dobra, bez słonecznego światła bijącego prosto w oczy.
Na całe szczęście drużyna dopiero zaczęła przebierać się w szaty do quidditcha, kiedy dotarliśmy na miejsce.