Po kilku minutach eliksir zaczął działać i trochę się uspokoiłam. Spojrzałam na chłopaka przede mną; George był w szoku jak zapewne każdy po tym wydarzeniu. Można było stwierdzić, że i jemu przydałby się eliksir uspokajający.
— Jak się trzymasz? — zapytał niepewnie, po czym ewidentnie się skarcił za te słowa. — Głupie pytanie...
— Źle — odpowiedziałam zdecydowanie, a następnie wstałam z łóżka szpitalnego, które znajdowało się w namiocie. — Powinniśmy wrócić do zamku... i wiesz... — urwałam, rozglądając się dookoła siebie, nie wiedząc, co właściwie chciałam zrobić. — Ja... może...
George patrzył na mnie, gdy zaplątałam się we własnych słowach, a chwilę później położył delikatnie dłoń na moim barku.
— Moody — burknęłam nagle pod nosem, czując wściekłość. — Jak on ich pilnował?!
Zanim Weasley jakkolwiek zareagował na moje słowa, wyparowałam z namiotu. Cedrika już nie było przy labiryncie, musieli gdzieś przenieść jego ciało. Większość uczniów stała bezczynnie w miejscu, a duża część błąkała się bez celu. Zauważyłam, że Fred obejmował Angelinę, a wszędzie wokół wciąż było słychać szloch, w tym Cho Chang, która siedziała na trawie z głową na kolanach i zanosiła się płaczem. Oczy po raz kolejny mi się zaszkliły. Przecisnęłam się przez tłum, zbywając wszystkie pytania, jakie niektórzy mi zadawali, jako że to ja zaczęłam siać panikę, zanim cokolwiek się wydarzyło.
— Camille, miałaś czekać na McGonagall — usłyszałam cichy głos za sobą. Weasley musiał wyjść z namiotu zaraz za mną.
— A co mi to teraz da, George? — odwróciłam się do chłopaka.
Chłopak nic nie powiedział, tylko skinął głową i ruszył razem ze mną w stronę zamku. Sama nie wiedziałam, dokąd się kierowałam, ani w jakim celu. Wchodząc do środka, nie spodziewałam się, że pierwszą rzeczą, jaką zobaczę, będzie dementor. Dreszcz przebiegł mi po kręgosłupie i natychmiast się zatrzymałam. Był obok Ministra Magii i razem zmierzali w tym samym kierunku, jakim był korytarz prowadzący do wschodniej części zamku. Wolałam nie wiedzieć, po co Knot przyprowadził tu tego potwora.
Ruszyliśmy na drugie piętro do sali obrony przed czarną magią, lecz zanim weszliśmy do środka, przez drzwi wyjechał nieprzytomny Moody na zaczarowanych noszach. Wyglądał okropnie; wychudzony, wynędzniały, na czubku głowy brakowało mu sporej kępki włosów. W pustym oczodole brakowało zaczarowanego oka, a po drewnianej nodze nie było śladu. Zaraz po nim wyszła z sali pani Pomfrey i McGonagall.
— Rainwood, Weasley — wyszeptała. Jej wąskie usta drgały, jakby miała się zaraz rozpłakać. — Dobrze, że jesteście. Proszę, pójdźcie do chatki Hagrida. Znajdziecie tam czarnego psa, cokolwiek ma to znaczyć... — To ostatnie dodała bardziej do siebie. — Dyrektor prosił, aby przyprowadzić go do jego gabinetu, ja w tym czasie pomogę Poppy zabrać profesora Moody'ego do skrzydła szpitalnego.
— D-dobrze — mruknęłam i razem z George'em udaliśmy się w stronę drewnianego mostu, za którym tuż przy Zakazanym Lesie mieszkał gajowy.
— Czemu Szalonooki tak wyglądał? — zapytał rudzielec, zbiegając z górki zaraz za Kamiennym Kręgiem. — Myślisz, że walczył w tym labiryncie?
— Sama nie wiem... jeżeli tak, to mogłam się co do niego mylić — powiedziałam, mając niezły mętlik w głowie.
Otworzyłam drzwi chatki, a moim oczom ukazał się czarny pies o szarych oczach. Natychmiast przybrał postać mężczyzny. Wciąż wychudzony z woskową skórą. Jego czarne, długie, zmierzwione włosy zakrywały mu trochę oczy, które z niepokojem wpatrywały się we mnie i George'a.
— Syriuszu, mamy cię zabrać do Dumledore'a — rzekłam. Zerknęłam na Weasleya, który, mimo że wiedział wiele o Blacku i jego umiejętnościach, wciąż wydawał się zdumiony.
— Co się stało? — zapytał przerażony, patrząc na moje lekko zapuchnięte oczy, ślady łez na policzkach oraz włosy, które straciły swój dawny kolor. — Harry'emu nic nie jest?
Pokręciłam głową i poczułam ucisk w przełyku. Żadne słowa nie mogły przebrnąć mi przez gardło. Wiedziałam, że jak opowiem o tym, co się wydarzyło, to automatycznie stracę resztki kontroli i padnę na ziemie, zalewając się łzami.
— Chodzi o to, że — zaczął niepewnie rudzielec, zerkając na mnie, jakby chciał się upewnić, czy może mówić dalej. Mój wzrok skierował się na moje dłonie, które zaczęłam nerwowo ściskać — Cedrik Diggory zginął podczas Turnieju. Nie wiemy, jak to się stało...
Black nabrał powietrza i chyba chciał coś powiedzieć, ale nie potrafił skleić sensownego zdania. W tym momencie czułam się dokładnie tak samo.
— Lepiej już chodźmy — powiedziałam po krótkiej chwili milczenia.
Syriusz pokiwał głową, a następnie przybrał postać psa i ruszyliśmy z powrotem do zamku. W końcu dotarliśmy do kamiennej chimery, znajdującej się w jednej z wież Hogwartu. To za nią umieszczony był gabinet dyrektora, do którego można było wejść, podając hasło. Na całe szczęście spotkaliśmy przy niej Dumbledore'a w towarzystwie Harry'ego.
— Jesteście — rzekł Albus. — Syriuszu, zaraz ci wszystko wyjaśnimy w gabinecie. Proszę mi wybaczyć panie Weasley, ale muszę też porozmawiać z Camille — zwrócił się do George'a, któremu ściskałam ramię.
Chłopak pokiwał głową, a Dumbledore w tym czasie podał hasło i posąg odsunął się w bok, odsłaniając wejście.
— Poczekasz na mnie? — zapytałam, patrząc George'owi w oczy.
— Oczywiście — odparł.
Niechętnie odwróciłam się od Weasleya i razem z dyrektorem, Potterem i Blakiem pod postacią psa, weszłam po spiralnych schodach, a następnie przeszliśmy przez dębowe drzwi do okrągłego pomieszczenia. Był to wielki i piękny pokój, pełen dziwnych cichych odgłosów. Na stołach o cienkich, wrzecionowatych nogach stały rozmaite srebrne urządzenia, warczące, wirujące i wypuszczające obłoczki dymu. Ściany były obwieszone portretami byłych dyrektorów i dyrektorek, które zazwyczaj drzemały w ramkach. Było również olbrzymie biurko z nogami w kształcie szponów, a obok niego na stojaku siedział feniks — którego ostatnim razem widziałam w Komnacie Tajemnic — o imieniu Fawkes.
Syriusz natychmiast przemienił się po raz kolejny i podszedł do swojego chrześniaka, którego drążącymi rękami doprowadził do jednego z foteli przy biurku, za którym zasiadł dyrektor, po czym sam zajął miejsce obok zielonookiego. Dopiero zauważyłam, że przedramię Pottera zostało brutalnie rozcięte.
— Co się stało? — zapytał Syriusz nieco natarczywym tonem.
Usiadłam na ostatnim wolnym fotelu, zaraz po drugiej stronie Harry'ego, wciąż zastanawiając się, po co właściwie tutaj jestem.
Dumbledore zaczął opowiadać o tym, co wydarzyło się zaraz po tym, jak Potter wylądował na trawie przed wejściem do labiryntu. Niejaki Barty Crouch Junior, syn pana Croucha, który okazał się śmierciożercą, porwał prawdziwego Alastora Moody'ego jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego i używał jego włosów do tworzenia eliksiru wielosokowego. Jako nauczyciel potajemnie wrzucił nazwisko Harry'ego do Czary Ognia, jednocześnie rzucając na nią silny czar Confundus, tak, że wylosowała czterech zamiast trzech zawodników. Przez cały czas pomagał Potterowi, aby mieć pewność, że chłopak dojdzie do ostatniego zadania, gdzie czyhała na niego pułapka. Przed trzecim zadaniem Turnieju przemienił puchar turnieju na świstoklik i pomógł Harry'emu zdobyć go pierwszemu, rzucają Imperius na Kruma i eliminując przeszkody na jego drodze oraz innych zawodników.
Słuchałam tego wszystkiego ze zdumieniem, jak łatwo udało się temu człowiekowi zmanipulować ludźmi i tak długo ich oszukiwać. W pewnym momencie Fawkes sfrunął ze swojej żerdzi, na której siedział przez cały czas i wylądował na ramieniu Pottera, aby po chwili uronić kilka łez na jego ranę, która natychmiast się zagoiła.
— Harry, muszę się dowiedzieć, co wydarzyło się od chwili, gdy dotknąłeś świstoklika w labiryncie — rzekł Dumbledore.
Drgnęłam niespokojnie i spojrzałam na Pottera, który zdawał się odzyskiwać siły dzięki zagojeniu rany przez feniksa.
— Nie możemy poczekać z tym do rana? — zapytał szorstko Black, kładąc dłoń na ramieniu okularnika. — Niech się prześpi.
Chłopak podniósł powoli głowę i spojrzał w jasnoniebieskie oczy dyrektora.
— Zagłuszanie bólu powoduje, że wraca ze zdwojoną siłą — oznajmił łagodnie Albus. — Okazałeś wielkie męstwo, więcej niż mogłem się spodziewać. Proszę cię, abyś jeszcze raz je okazał. Proszę cię, byś mi opowiedział, co się wydarzyło.
Harry wziął głęboki oddech i zaczął opowiadać.
— Dobiegliśmy do pucharu razem z Cedrikiem. Zdecydowaliśmy, że złapiemy go razem i podzielimy się wygraną. Tak zrobiliśmy i wtedy przeniosło nas na cmentarz. — Potter zawahał się na chwilę i spojrzał na mnie. Domyślał się, że trudno mi będzie tego słuchać, ale z drugiej strony chciałam wiedzieć. Skinęłam głową, dając mu do zrozumienia, aby kontynuował. — Z początku byliśmy bardzo zdziwieni sytuacją i braliśmy pod uwagę to, że może być to część zadania. Jednak po chwili z ciemności wyszedł Peter Pettigrew, niosąc małe, zdeformowane ciało Voldemorta, który rozkazał Glizdogonowi zabić Cedrika.
Podkuliłam nogi i zacisnęłam szczękę, powstrzymując się od płaczu. W tym samym czasie Syriusz wydał z siebie taki odgłos, jakby chciał coś powiedzieć, lecz Dumbledore uciszył go ręką.
— Glizdogon wyczarował więzy, które oplotły mnie, przytwierdzając do płyty nagrobkowej Riddle'ów. Nie mogłem drgnąć, a usta miałem zakneblowane — mówił dalej. — Na miejscu znajdował się ogromny kocioł pełen wody. Właśnie do niego Pettigrew wrzucił Voldemorta, a następnie dodał do niego kości jego ojca, swoją dłoń i na koniec rozciął mi przedramię, aby uzyskać moją krew.
Po tych słowach Syriuszowi wydarł się z gardła okrzyk. Widać było wściekłość wypisaną na twarzy.
Harry kontynuował opowieść. Powiedział, że zaraz po tym, jak z tej mikstury odrodził się sam Voldemort, na cmentarzu zaczęli pojawiać się śmierciożercy. Czarny Pan zarzucił im niewierność. Twierdził, iż nikt nie próbował go odnaleźć i pomóc swojemu Panu. Wtedy Voldemort, chcąc udowodnić wszystkim zgromadzonym swoją wyższość nad Potterem, zaczął go torturować, a następnie wyzwał go na pojedynek. Zaklęcia zderzyły się. Nie mogli przerwać działania swoich zaklęć, które zmieniły kolor na złoty. Po chwili oboje unieśli się w powietrze i przelecieli nad grobami, lądując na gładkim terenie. Złota nić łącząca różdżki rozszczepiła się, a tysiące promieni poszybowało między nimi, tworząc złotą kopułę, w której znajdowali się tylko oni dwoje.
— Różdżki się połączyły? — przerwał Black i spojrzał pytająco na Dumbledore'a. — Dlaczego?
— Priori Incantatem — mruknął cicho.
— Efekt cofnięcia zaklęć? — zapytał ostro Syriusz.
— Właśnie. Obie różdżki miały ten sam rdzeń. Pióro feniksa... tego feniksa — dodał, wskazując na Fawkesa. — Obie różdżki przestają wówczas działać, tak jak powinny. Nie działają przeciw sobie. Jeżeli jednak ich właściciele zmuszają je do walki... dochodzi do bardzo dziwnego efektu. Jedna z różdżek zmusza druga do odwrócenia zaklęć, które wykonała. A to oznacza...
— Cedrik ożył? — zapytałam zdumiona zachrypniętym głosem.
— Żadne zaklęcie nie jest w stanie ożywić umarłego — odparł ponuro dyrektor. — To raczej coś w rodzaju echa. Z różdżki wyłonił się cień żywego Cedrika, nie mylę się Harry?
— Przemówił do mnie — powiedział Potter, który zaczął lekko drżeć. — Jego duch, widmo... nie wiem, ale przemówił.
— Echo, które zachowało jego wygląd i charakter — oznajmił Albus. — Podejrzewam, że pojawiły się również inne formy... dawniejsze ofiary Voldemorta.
— Jakiś starzec, Berta Jorkins i... moi rodzice.
Po tych słowach Syriusz zacisnął mocno pięść, którą trzymał na biurku.
— Wtedy Cedrik poprosił mnie, abym zabrał ze sobą jego ciało i oddał je jego rodzicom. Tata powiedział, co mam zrobić. Miałem zerwać połączenie, a oni mieli zatrzymać na chwilę Voldemorta, abym zdążył się teleportować. Zrobiłem, co mi powiedzieli, chwyciłem za rękę Cedrika i przywołałem zaklęciem Puchar Trójmagiczny. Usłyszałem za sobą pełen wściekłości krzyk i w tym momencie świstoklik przeniósł mnie do Hogwartu.
— Powiem to jeszcze raz. Okazałeś wielkie męstwo. Podźwignąłeś ciężar, jakiego nie potrafiliby dźwignąć niejedni dorośli czarodzieje. Pójdziesz zaraz z nami do skrzydła szpitalnego, gdzie dostaniesz eliksir usypiający i odpoczniesz, ale mam jeszcze jedną sprawę do Camille, a zaraz potem wszyscy się tam udamy. — Spojrzałam na dyrektora i szybko wytarłam rękawem bluzy łzy z policzków. — Chodzi o twoje wizje. Proszę, opowiedz mi dokładnie, od czego się zaczęło, jakie one są i co czujesz, gdy je masz.
— Em... no więc zaczęło się rok temu, gdy przyśniło mi się, że uciekam przez Zakazany Las — zaczęłam opowiadać, starając się nie zapomnieć o żadnym szczególe, który mógł być istotny. — Była wtedy pełnia księżyca, a ja czułam się w tym śnie jakoś inaczej niż podczas zwykłego snu, czy nawet koszmaru. Nie umiem tego wyjaśnić. Jest to konkretne uczucie... Takie, że człowiek po prostu wie. Jak się później okazało, przyśnił mi się dokładny moment z przyszłości, bo w tę noc, kiedy uwolniliśmy Syriusza, uciekliśmy do lasu, gdzie gonił nas profesor Lupin pod postacią wilkołaka i każdy moment ze snu się spełnił. Krok po kroku.
Odetchnęłam i zastanowiłam się, czy coś jeszcze się działo, zanim doszło do ostatnich wydarzeń na czwartym roku, ale nic mi nie przychodziło do głowy, więc kontynuowałam:
— Po tej przepowiedni miałam od tego spokój aż do niedawna. Myślałam, że już samo przeszło, aż pewnej nocy przyśniło mi się rozgwieżdżone niebo, ucichająca muzyka i krzyki. Wtedy zrobiło się gorzej, bo w tym śnie i zaraz po przebudzeniu czułam... czułam to, co dzisiaj czuję. Przewidziałam jego śmierć i... i nic z tym nie zrobiłam! — Schowałam twarz w dłoniach i czułam, jak ciepłe łzy uciekają z moich oczu.
— Teraz posłuchaj mnie uważnie — rzekł spokojnym głosem. Jeszcze raz podniosłam głowę i spojrzała prosto w oczy dyrektora. — To nie była twoja wina. Nie wiedziałaś, co dokładnie się stanie i kogo przepowiednia dotyczyła. Obwinianie się nie jest dobre, czy na to zasługujesz, czy nie. Możesz to dla mnie zrobić?
W odpowiedzi jedynie pokiwałam twierdząco głową.
— Dobrze. Proszę, przyjdź do mojego gabinetu na początku kolejnego roku szkolnego. Jeszcze będziemy musieli ustalić pewne rzeczy. Wyślę ci również przypomnienie o tym, a teraz... — Albus wstał z krzesła. — Możemy iść do skrzydła szpitalnego.
~ * ~
George siedział na podłodze, opierając się plecami o ścianę i cierpliwie czekał na mój powrót, a gdy tylko zobaczył mnie schodzącą po spiralnych schodach, natychmiast wstał i do mnie podszedł. Już otwierał usta, aby coś powiedzieć, ale nim to zrobił, zawiesiłam mu się na szyi. Strasznie teraz tego potrzebowałam po tym rozgrzebywaniu najgorszych momentów dzisiejszego dnia i on chyba o tym wiedział, bo nie zamęczał mnie pytaniami, za co byłam mu wdzięczna. W towarzystwie Harry'ego, Syriusza z powrotem pod postacią psa oraz Dumbledore'a, ruszyliśmy w drogę do skrzydła szpitalnego.
Po otwarciu drzwi ujrzeliśmy panią Weasley, Billa, Freda, Rona oraz Hermionę otaczającą przerażoną panią Pomfrey. Wszyscy odwrócili się gwałtownie, gdy weszliśmy do środka. Dumbledore wyjaśnił wszystkim, aby nie zamęczać Harry'ego pytaniami oraz upewnił się, że pielęgniarka nie wyrzuci ze skrzydła szpitalnego Syriusza, który natychmiast wskoczył na krzesło obok łóżka Pottera. Zaraz po tym, dyrektor opuścił salę z zamiarem rozmowy z Knotem, a my rozsiedliśmy się na krzesłach dla odwiedzających. Kilka łóżek dalej leżał prawdziwy Moody, a jego magiczne oko oraz drewniana noga znajdowały się na szafce obok niego.
— Musisz to wszystko wypić, Harry — powiedziała Poppy, niosąc ze sobą fiolkę z fioletowym płynem. — To eliksir usypiający. Nie będziesz miał po nim żadnych snów.
Pani Weasley wygładziła niepotrzebnie pościel, pod którą leżał brunet, gdy ten opróżniał fiolkę. Chłopak natychmiast zasnął. Oparłam głowę o ramię George'a, a ten od razu mnie objął i niedługo po tym, sama usnęłam w tym ułożeniu. Obudziłam się, dopiero gdy usłyszałam jakieś krzyki na korytarzu.
— Obudzą go, jeśli się nie przymkną! — szepnęła pani Weasley, kierując swój wzrok na drzwi. — To głos Knota i Minerwy McGonagall, tak?
Nie zdążyłam przysłuchać się, czy rzeczywiście to ich głosy, bo nagle drzwi otworzyły się z hukiem i podskoczyłam w miejscu.
Do sali wpadł Knot, a za nim McGonagall i Snape.
— Gdzie Dumbledore? — zapytał ostro Korneliusz.
— Nie ma go tutaj — odpowiedziała gniewnie Molly. — To jest sala szpitalna, panie ministrze, i chyba powinien pan...
Drzwi ponownie się otworzyły i wszedł dyrektor.
— Co się stało? — zapytał ostrym tonem, patrząc na opiekunkę mojego domu oraz ministra. — Dlaczego ich niepokoicie? Minerwo, prosiłem cię, abyś pilnowała Barty'ego Croucha...
— Nie ma już potrzeby go pilnować, Dumbledorze! — odparła natychmiast, dygocąc ze złości. Widać było, że ledwo nad sobą panuje. — Pan minister już o to zadbał!
— Kiedy powiedzieliśmy panu Knotowi, że złapaliśmy śmierciożercę odpowiedzialnego za ostatnie wydarzenia — powiedział Snape cichym głosem — uznał, że jego osobiste bezpieczeństwo zostało zagrożone i sprowadził tu jednego z dementorów. Zabrał go do gabinetu, gdzie Barty Crouch...
— Jako minister magii mogę decydować, czy mam ochotę podczas przesłuchania... — ryknął Korneliusz, lecz McGonagall mu przerwała.
— Gdy tylko to coś wkroczyło do gabinetu, rzuciło się na Croucha i złożyło swój pocałunek!
— Z tego, co wiemy, jest odpowiedzialny za kilka mordów — oznajmił Knot. — Żadna strata!
— Ale nie będzie już mógł złożyć zeznań, Korneliuszu — wyjaśnił Dumbledore. — Nie może zeznać, dlaczego zabił tych ludzi.
— Dlaczego zabił? To żadna tajemnica! To szaleniec!
— Szaleniec, który wykonywał polecenia Lorda Voldemorta — dodał Albus. — Śmierć tych ludzi była tylko skutkiem ubocznym planu odzyskania pełni mocy przez Voldemorta. Plan się powiódł. On wrócił.
— Sam-wiesz-kto wrócił? — wymamrotał, wytrzeszczając oczy na Dumbledore'a. — To absurdalne. Daj spokój...
— Minerwa i Severus na pewno ci powiedzieli, że przyznał się do wszystkiego pod działaniem veritaserum.
— Więc jesteś gotów uwierzyć, że Lord Voldemort powrócił, opierając się na słowach obłąkanego szaleńca i chłopca, który no...
— Pan czytał artykuł Rity Skeeter — powiedział nagle Harry i spojrzeliśmy w stronę zielonookiego. Nikt nawet nie zauważył, że Potter wstał, bo każdy wsłuchiwał się w dyskusję, jaka zaszła z ministrem.
Knot poczerwieniał lekko, ale minę miał nadal wyzywającą.
— A nawet jeśli, to co? — zapytał, po czym spojrzał na Dumbledore'a. — A jeśli odkryłem, że próbujesz wszystko zatuszować? Mowę wężów, na przykład? Te wszystkie dziwne ataki...
Poczułam, jak wzbiera się we mnie złość. Nie dość, że ten człowiek wparował do zamku z dementorem, który „zniszczył" jedyny dowód, jaki mieliśmy na potwierdzenie słów Harry'ego, to jeszcze woli wierzyć tej jędzy Skeeter, która jedyne co potrafi, to niszczyć reputację porządnych ludzi.
— Ja widziałem Voldemorta, widziałem, jak się odrodził! — krzyknął Harry i chciał się już zerwać z łóżka, lecz pani Weasley go przytrzymała. — Widziałem śmierciożerców! Mogę podać ich nazwiska! Lucjusz Malfoy...
— Został oczyszczony z zarzutów — wtrącił Knot urażonym tonem. — To bardzo stara rodzina... Wspaniałomyślne darowizny...
Prychnęłam na tyle głośno, że minister na mnie spojrzał.
— Macnair!
— Też został uniewinniony! Pracuje w Ministrestwie Magii!
— Avery... Nott... Crabbe... Goyle...
— Powtarzasz nazwiska tych, którzy zostali o to oskarżeni trzynaście lat temu! Mogłeś przeczytać stare akta! Na miłość boską!
— Jeżeli za wszelką cenę chcesz być ślepy, Korneliuszu — rzekł Dumbledore, spokojnym głosem — to dotarliśmy do miejsca, w którym nasze drogi muszą się rozejść. Rób, co uważasz za słuszne. Ja również zrobię to, co uważam za słuszne.
Knot milczał, kiwając się na stopach. W końcu powiedział z błagalną nutą w głosie:
— On nie wrócił, on po prostu nie mógł.
I wtedy Snape podszedł do ministra i podciągnął lewy rękaw. Na jego przedramieniu znajdował się Mroczny Znak. Taki sam, jaki widziałam podczas Mistrzostw Świata na niebie.
— Patrz — powiedział szorstko mistrz eliksirów. — Mroczny Znak. Nie jest już taki wyraźny, jak jeszcze godzinę temu, kiedy był całkiem czarny, ale wciąż go widać. Czarny Pan wypalił taki znak każdemu śmieciożercy, aby się rozpoznać, i żeby on mógł nas do siebie wezwać. Kiedy dotknął tego znaku jakiegoś śmierciożercy, mieliśmy natychmiast się deportować i aportować u jego boku. Myślisz, że czemu Karkarow uciekł tej nocy? Oboje poczuliśmy, że pali nas znak. Karkarow boi się zemsty Czarnego Pana, bo wydał za dużo śmierciożerców.
Knot cofnął się od Snape'a, potrząsając głową. Nie uwierzył w nic, co mu powiedziano. Zwrócił się jedynie do Dumbledore'a, że jutro skontaktuje się z nim, w sprawie dalszego kierowania szkołą, po czym rzucił mieszek na szafkę nocną Harry'ego.
— Twoja nagroda — powiedział krótko. — Tysiąc galeonów.
Wcisnął na głowę melonik, który cały czas obracał w palcach i wyszedł ze skrzydła szpitalnego.
— Musimy wiele załatwić. Mogę liczyć na pomoc twoją i Artura, prawda Molly? — Dumbledore zwrócił się do pani Weasley.
— Oczywiście.
— Powiadomię tatę — oznajmił Bill, wstając. — Natychmiast.
Prawie każdy dostał jakieś zadanie, aż w skrzydle szpitalnym zostało tylko kilka osób.
— A teraz czas, aby obecne tu osoby poznały twoją tożsamość, Syriuszu — rzekł Albus, przyglądając się czarnemu psu, siedzącemu obok Pottera.
Black zeskoczył na podłogę i po chwili zmienił swoją postać, a na widok mężczyzny, który jeszcze niedawno znajdował się na pierwszej stronie Proroka Codziennego z podpisem: "Czy widziałeś tego czarodzieja?", Molly krzyknęła, odsuwając się kawałek.
— To Syriusz Black!
— Uspokój się mamo — powiedział Ron. — On jest w porządku.
Snape nie krzyknął, nie cofnął się, ale na jego malowała się wściekłość wymieszana z przerażeniem.
— Co on tu robi? — wycedził przez zęby.
— Jest tutaj na moje zaproszenie, Severusie — odparł Dumbledore. — Ufam wam obu. Nadszedł czas, abyście zapomnieli o dawnych urazach i zaufali sobie.
Oboje spojrzeli na siebie z nieukrywaną nienawiścią i przeszło mi przez myśl, że dyrektor wymaga cudu.
— Póki co, zadowolę się brakiem otwartej wrogości — dodał zniecierpliwiony. — Po prostu podajcie sobie ręce. Jesteście teraz po tej samej stronie.
Powoli, wciąż łypiąc na siebie spode łba, Syriusz i Snape zbliżyli się do siebie i uścisnęli dłonie, a następnie natychmiast od siebie odeszli. Wkrótce po tym, Black również dostał zadanie od Dumbledore'a i zostaliśmy z Harrym tylko ja, George, Fred, Hermiona, Ron i pani Weasley.
~ * ~
Następnego dnia cała szkoła oraz uczniowie z Beauxbatons i Durmstrangu zebrali się w wielkiej sali, która teraz została udekorowana czarnymi kirami, symbolizującymi żałobę.
Przy stole nauczycielskim zasiadł również prawdziwy Alastor Moody, który wyglądał już trochę lepiej, niż gdy widziałam go wczoraj, lecz wciąż nie był w pełni sił, co nawet mnie nie zdziwiło, zważając na to, że mężczyzna spędził kilka miesięcy zamknięty w skrzyni Barty'ego Croucha Jurniora.
Zajęliśmy miejsca przy stole wraz z innymi Gryfonami i spojrzeliśmy na dyrektora, który wstał.
— Ponieśliśmy wielką, bolesną stratę. Cedrik Diggory był nie tylko wyjątkowo pilnym uczniem... my jednak będziemy go pamiętać jako bardzo oddanego przyjaciela. Dlatego uważam, że macie prawo wiedzieć jak zginął. Cedrik Diggory został zamordowany przez Lorda Voldemorta.
Przerażone szepty poniosły się po sali. Uniowie patrzyli na dyrektora z niedowierzaniem i strachem.
— Ministerstwo Magii — kontynuował — nie życzyło sobie, żebym wam tego mówił... gdybym na to przystał, obraziłbym jego pamięć. Ból, który wszyscy teraz czujemy, przypomina mi... przypomina nam, że choć pochodzimy z różnych stron, i mówimy różnymi językami, nasze serca biją jednym rytmem. W świetle ostatnich wydarzeń więzi przyjaźni zawartych w tym roku, będą mocniejsze niż kiedykolwiek. Pamiętajcie o tym, a śmierć Cedrika Diggory'ego nie pójdzie na marne. Pamiętajcie o tym... a uczcicie pamięć chłopca, który był mężny, szczery, odważny i uczciwy do samego końca.