Zamazane sylwetki poruszających się ludzi na tle czarnego rozgwieżdżonego nieba to jedyne co widziałam. Muzyka przestała grać, a zamiast niej rozległ się przeraźliwy krzyk, przez który poczułam, jak serce staje mi w gardle, a towarzyszące mi uczucie rozpaczy rozrywało mnie od środka.
Obudziłam się w środku nocy zalana zimnym potem, a odgłos równomiernego oddechu dziewczyn nosił się po dormitorium oświetlonym światłem księżyca.
— Tylko nie znowu to! — jęknęłam cicho, łapiąc się za głowę. Czułam się fatalnie, a wszystkie uczucia i emocje ze snu zostały. Z jakiegoś powodu chciałam się rozpłakać, ale nie wiedziałam dlaczego.
Ułożyłam się w pozycji siedzącej i podparłam głowę na ręce, pozwalając popłynąć kilku łzom. Wytarłam policzki i odetchnęłam głęboko, czując, że złe emocje powoli ze mnie schodzą, ale zaczęłam się martwić. W końcu to nie pierwsza przepowiednia, jaką miałam, lecz dopiero po tej, czułam się tak źle. Myślałam, że to wszystko się już skończyło, a tymczasem wróciło z podwojoną siłą.
W obawie przed powrotem tego snu postanowiłam już nie zasnąć tej nocy. W końcu zmęczenie wygrało i przymknęłam na chwilę oczy. Wstałam dziesięć po dziewiątej. Za dwadzieścia minut miało się odbyć drugie zadanie turniejowe, a ja leżałam w łóżku wciąż ubrana w piżamę.
Przeklęłam pod nosem i wystrzeliłam z pościeli niczym torpeda. Wyjęłam z szafy koszulkę mugolskiego zespołu rockowego i jakieś jeansy, które natychmiast ubrałam, a następnie podskakując na jednej nodze, włożyłam skórzane buty. Szybko umyłam zęby i rozczesałam włosy, po czym sięgnęłam po kurtkę oraz różdżkę i wybiegłam z wieży Gryffindoru. Będąc obok Wielkiej Sali, zwolniłam tempo, ponieważ uświadomiłam sobie, że część uczniów dopiero skończyła śniadanie i wolnym krokiem zmierzała na drugie zadanie.
Trybuny, które wcześniej otaczały zagrodę dla smoków, wznosiły się teraz nad brzegiem jeziora, odbijając się w ciemnej wodzie. Skracając odległość do celu, ujrzałam w oddali Freda i George'a, którzy odznaczali się płomiennym kolorem włosów, więc od razu ruszyłam w ich kierunku.
Im bardziej się do nich zbliżałam, tym wyraźniej słyszałam ich naprzemienne krzyki, rozchodzące się po trybunach.
— Obstawiajcie zakłady!
— Nie pożałujecie!
— Trzech gości...
— ...i panna!
— Wskoczą do wody...
— ...ale czy wypłyną?
Parsknęłam śmiechem, zwracając na siebie ich uwagę.
— Spóźnienie, panno Rainwood — powiedział Fred, kiedy doczłapałam do reszty szkoły zebranej nad jeziorem.
— Czarodziej nigdy się nie spóźnia, nie jest też zbyt wcześnie, przybywa wtedy kiedy ma na to ochotę — odparłam głosem pełnym powagi. Oboje Weasleyów i Jordan spojrzeli na mnie z dziwnym wyrazem twarzy.
— Co? — zapytał Fred, marszcząc czoło.
— To cytat z mugolskiej książki. Władca czegoś tam — oświadczył George, który najwyraźniej przypomniał sobie, jaką lekturę widział ostatnio w moim pokoju. — Od jakiegoś czasu ciągle wali jakimiś tekstami z niej.
— Wiecie, że tam czarodzieje mają kostury? Wyobraźcie sobie, co by było, gdybyśmy zamiast z różdżkami, chodzili z kosturami! — zawołałam, z entuzjazmem, jaki często się u mnie pojawiał, gdy zaczynałam opowiadać o różnych głupotach, jakie przychodziły mi do głowy. — Ja bym chciała mieć czarny z taką nieregularnie powykręcaną końcówką, jakby zrobioną z gałęzi, w której znajdowałby się granatowy kryszt...
— Na Merlina, Camille...
— Och, wybaczcie, że zdenerwowałam was moją przyjaźnią — prychnęłam, zakładając ręce na piersi i odwracając głowę od roześmianych chłopaków. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na to, że w wodzie na głębokości kolan stoi tylko trzech reprezentantów, czekających na rozpoczęcie zadania. — Nie ma jeszcze Harry'ego? Czy on wyznaje tę samą zasadę o spóźnianiu się, co ja?
— Najwidoczniej — odparł Lee, podpierając się o balustradę trybun, dzielącą nas od zimnej i głębokiej wody.
— To my ślęczeliśmy z nim do nocy w bibliotece, a on co? Myślicie, że niczego nie znalazł i stwierdził, że nie warto przychodzić?
— O, biegnie! — zawołał George, wskazując na małą postać zbiegającą po łagodnym zboczu ile sił w nogach.
— Brawo — mruknęłam. Harry dotarł do brzegu jeziora, zatrzymując się w błocie i przypadkowo ochlapując nim Fleur. Pochylił się, wspierając ręce na kolanach i z trudem łapiąc oddech. — Jako jedyny z reprezentantów będzie pływać w szacie szkolnej? Ten człowiek jest bardziej nieogarnięty ode mnie...
— A to już wyczyn — dodał Fred.
Odwróciłam się do chłopaków z lekkim uśmiechem i rozejrzałam się po trybunach. Uświadomiłam sobie, że znowu coś mi umknęło.
— Gdzie Miona i Ron? — zapytałam, szukając ich wśród tłumu, gdy rudzielce i Lee wzruszyli ramionami. — Co się dzisiaj dzieje... Wszyscy znikają!
Bagman wycelował różdżką w swoje gardło, jak to uczynił podczas finału mistrzostw świata w quidditchu, powiedział: Sornus!, a jego głos potoczył się ponad wodą ku trybunom.
— Zatem nasi reprezentanci są już gotowi do drugiego zadania, które rozpocznie się na mój gwizdek. Mają dokładnie godzinę na odzyskanie tego, co utracili. Liczę do trzech! Raz... dwa... TRZY!
Gwizdek rozdarł zimne, nieruchome powietrze, a zza naszych pleców zagrzmiały okrzyki i oklaski tłumu. Usadowiłam się tuż przy skraju wielkiego podestu, na którym znajdowały się trybuny, aby mieć lepszą widoczność.
Harry wziął coś do ust i szybko wmaszerował do wody za pozostałymi uczestnikami, aby po chwili zniknąć pod wodą.
Minęło kilkanaście minut zadania. Stałam, oparta o barierkę i znudzonym wzrokiem błądziłam po tafli jeziora.
— Mam rozumieć, że przez godzinę będziemy patrzeć się na wodę? Kto wpadł na taki genialny pomysł?! — powiedziałam smętnie, siadając po turecku na podeście, opierając się plecami o barierki. Chłopcy poszli za moim śladem, również lekko znudzeni oczekiwaniem na jakąś akcję. — Jakbyśmy nie mogli być w jakiejś bańce pod wodą, czy coś... Przy smokach przynajmniej wszystko widzieliśmy!
— Lepiej nie mów tego głośno, Percy jest w komisji, jeszcze się na ciebie śmiertelnie obrazi, a to by była strata — zażartował Fred, starając się jakoś nas rozweselić.
— Tak, bo przecież teraz mnie bardzo lubi — parsknęłam. — Szczególnie po dokuczaniu mu w każde wakacje, gdy do was przyjeżdżałam.
Przez chwilę oderwałam się od rzeczywistości i zawiesiłam wzrok gdzieś na trybunach. Zaczęłam rozmyślać nad moim snem, a raczej przepowiednią, czegoś, co miało prawdopodobnie nastąpić. Żałowałam, że nie widziałam nic pomocnego, aby dowiedzieć się czegoś więcej.
— Nie potrzebuję twojej pomocy. — Stanowczy, lecz nieco przygłuszony przez tłum głos George'a wyrwał mnie z rozmyśleń.
Rozmawiał o czymś z Lee, ale z całą pewnością temat chcieli zachować wyłącznie dla siebie. Oboje zauważyli mój zaciekawiony wzrok i automatycznie spojrzeli w różnych kierunkach.
— Cam, tak sobie myślałem, że może ty i George powinniście... — zaczął Lee. Niestety, zanim dokończył dzielić się swoimi przemyśleniami, Fred wstał i zaciągnął Jordana kilka metrów dalej.
— Mamy nie ingerować, takie są zasady! — syknął Weasley, starając się ściszyć głos.
Spojrzałam pytającym wzrokiem na George'a, który o dziwo też patrzył na swojego brata i Lee z zaciekawieniem.
— O co wam chodzi? — zapytałam w końcu. — W co macie nie ingerować?
— Wiem tyle, co ty. Serio — odparł rudzielec, marszcząc czoło.
— Jak myślisz, co według Lee "powinniśmy"? Bo chyba się już nie dowiemy tego od niego — wskazałam podbródkiem na kłócących się Freda i Lee.
George podrapał się po karku i zerknął na mnie swoimi brązowymi oczami. Przez chwilę wydawało mi się, jakby układał sobie spójną i długą odpowiedź, lecz gdy otworzył usta, powiedział:
— Nie mam pojęcia, Cam.
Pokiwałam głową, nieco zawiedziona odpowiedzią i z powrotem zawiesiłam wzrok na tafli jeziora.
Po niecałej godzinie coś zaczęło się dziać, ponieważ wzmocniony zaklęciem głos Bagmana rozległ się echem po trybunach.
— Zawodniczka Beauxbatons, panna Delacour, musiała niestety zrezygnować! Tym samym nie zaliczyła drugiego zadania!
Wszyscy podskoczyli i z zaciekawieniem spojrzeli w stronę wody. Kilku czarodziejów pomagało wyciągnąć Fleur z wody. Jej ciało pokryte było licznymi poparzeniami, do złudzenia przypominającymi macki druzgotek. Dziewczyna usiadła na podeście, na którym duża część uczniów stała i natychmiast została szczelnie przykryta grubym kocem.
— W końcu jakaś akcja! — zawołał jakiś podekscytowany chłopak z młodszej klasy, stojący niedaleko nas.
Kilka minut później na powierzchnie wypłynął Cedrik i Cho. Widocznie to ją miał uratować. Uczniowie Hogwartu zaczęli wiwatować i wykrzykiwać jego imię, ale wkrótce zostali przygłuszeni przez uczniów Durmastrangu. Z jeziora wyłoniła się głowa rekina, która prawie od razu zmieniła się w głowę Kruma. Dopiero po chwili zorientowałam się, że płynie do trybun wraz z Hermioną. Szybko do nich podbiegłam i pomogłam wejść przemokniętej i zapewne przemarzniętej przyjaciółce na podest, gdzie została natychmiast przykryta ciepłym kocem, tak samo, jak Krum.
Uczniowie Durmstrangu i Hogwartu szaleli na widowni. Jedynie Francuzi nie podzielali tego entuzjazmu.
— Harry jest nadal w wodzie? — zapytała Granger, gdy razem z chłopakami usiedliśmy obok niej.
— Tak — odparłam, sprawdzając czas na zegarku. — Powinien już tu być. Minęła godzina!
Nagle jak na zawołanie ktoś wynurzył się z wody, lecz nie były to dwie osoby, a trzy. Harry, Ron i młodsza siostra Fleur płynęli w stronę trybun. Ryk tłumu po raz kolejny zabrzmiał, ogłuszając wszystko wokół, a ja poczułam ulgę, że wszyscy wyszli z tego cało.
— Taak! — zawołali jednocześnie Fred i George, a w tym czasie blondynka od razu podbiegła do drabinki i mówiąc coś po francusku, wyciągnęła siostrę z wody.
Potter, tak jak reszta osób, która była w wodzie, został okryty grubym kocem i dysząc, czekał na werdykt.
— Udało ci się! — zawołałam, podbiegając do niego. — Jak to zrobiłeś, mów!
— Skrzeloziele — wydyszał. — Byłem... byłem ostatni.
— Przedostatni! Fleur nie dała sobie rady z druzgotkami — oznajmiła Hermiona, która dopiero co słyszała, jak Delacour mówiła o wszystkim swojej siostrze Gabrielle, ściskając dziewczynkę, jakby dopiero wyrwała ją z rąk samej Śmierci.
Dumbledore przykucnął przy krawędzi wody, pogrążony w rozmowie z trytonką. Wydawał z siebie jakieś skrzeki, najwyraźniej mówiąc w ich języku. Spojrzałam wymownie na Freda i George'a, którzy uśmiechnęli się pod nosem. Nie dało się ukryć, że wyglądało to dosyć komicznie. Dyrektor w końcu powstał i przemówił:
— Myślę, że przed przyznaniem punktów musimy odbyć naradę.
Sędziowie skupili się w ciasną grupkę, a pani Pomfrey krzątała się między nami, podając zawodnikom i ich towarzyszom eliksiry rozgrzewające. W międzyczasie Fleur pocałowała Rona i Harry'ego w policzki w ramach podziękowania za uratowanie Gabrielle, a gdy Ludo Bagan zabrał głos, nastała głucha cisza. Każdy był ciekaw wyników drugiego zadania.
— Panie i panowie, uzgodniliśmy już decyzję. Przywódczyni trytonów opowiedziałam nam dokładnie, co wydarzyło się na dnie jeziora. Na pięćdziesiąt możliwych punktów panna Delacour otrzymała ich dwadzieścia! Choć zademonstrowała wspaniałą, skuteczną znajomość zaklęcia bąblogłowy, została zaatakowana przez druzgotki i nie udało jej się dotrzeć do swojej zakładniczki.
Z trybun rozległy się oklaski, a stojąca niedaleko nas Fleur mruknęła pod nosem, że zasługuje na zero.
— Pan Wiktor Krum dokonał niepełnej transmutacji, która okazała się skuteczna i powrócił drugi. Otrzymuje czterdzieści punktów!
Karkarow klaskał wyjątkowo głośno, a minę miał, jakby chłopak wygrał już turniej.
— Zrobił poniekąd to, co tobie proponowałam, Harry — zaśmiałam się, zerkając na zielonookiego. — Rekin to też ryba, także...
— Pan Cedrik Diggory również użył zaklęcia bąblogłowy i pierwszy powrócił ze swoją zakładniczką — ponownie przemówił Bagman, a ogłuszające brawa Puchonów rozniosły się po trybunach. — Dlatego przyznajemy mu czterdzieści siedem punktów. Pan Potter użył skrzeloziela z bardzo dobrym skutkiem, lecz powrócił jako ostatni. Przywódczyni trytonów poinformowała nas jednak, że pan Potter miał szansę zająć pierwsze miejsce, gdyby nie jego determinacja, by uratować nie tylko pana Weasleya, ale również innych.
Zerknęłam na bruneta, który teraz wyglądał jak dojrzały pomidor. Widocznie dotarło do niego, że nie musiał ratować innych i zbyt do serca wziął sobie słowa piosenki.
— Z tego powodu przypadnie mu drugie miejsce! — ciągnął Ludo. — Za przykładną postawę moralną.
— To żeś dowalił, Harry! — zawołał Ron, przekrzykując tłum.
— Stary, ty to masz postawę moralną.
— Moim zdaniem, zawaliłeś sprawę. — Fred i George mówili na zmianę, gdy ruszyliśmy w stronę zamku.
— Postawa pierwsza klasa — zaśmiałam się, obejmując jeszcze raz Pottera.
Dotarlismy do wieży Gryffindoru, gdzie Harry, Ron i Hermiona natychmiast udali się do swoich pokoi. Ja w tym czasie postanowiłam zrelaksować się przy kominku i obgadać pewną sprawę. Do tego potrzebowałam George'a, którego złapałam za rękę i zaciągnęłam na drugi koniec pokoju wspólnego, z dala od Freda i Lee, którzy ulokowali się na kanapie przy rozpalonym ogniu.
— Słuchaj, myślisz, że oni coś kombinują? — zapytałam rudzielca, zerkając wymownie na jego brata i Jordana. — No, wiesz... coś przeciwko nam.
— Klątwy raczej rzucać nie będą — zaśmiał się George, a ja wywaliłam oczami.
— Wiem! Mam na myśli jakiś kawał, czy coś...
— Przysięgam, że nie wiem — odparł już bardziej poważnie. — A nawet jeśli, to co to dla nas. Najwyżej się zemścimy. Jesteś przewrażliwiona, Cam, wracajmy — złapał moją dłoń i poprowadził do chłopaków, którzy spojrzeli na nas z głupimi uśmiechami na twarzach.
Z całą pewnością coś było na rzeczy, a moja wścibska strona charakteru musiała przekonać się, o co chodzi.