Na peronie dziewięć i trzy czwarte pożegnałam się ze wszystkimi i ruszyłam w stronę rodziców, których wypatrzyłam w tłumie. W jednej ręce trzymałam klatkę z Ignis, a drugą ciągnęłam za sobą kufer. Dopiero z bliska zauważyłam, że rodzice wyglądają na zmartwionych.
— John, spójrz na jej policzek! — zawołała mama, a ja zmarszczyłam brwi, gdyż nie wiedziałam, po co ta panika. Podbiegła do mnie i zamknęła mnie w szczelnym uścisku, a zaraz po niej, zrobił to tata. — Trzymać wilkołaka w szkole! Jeszcze czego!
Teraz wszystko nabrało sensu. Pewnie w Proroku Codziennym pojawił się obszerny artykuł na temat przypadłości — byłego już — nauczyciela obrony przed czarną magią.
— Słuchajcie, to nie tak — wymamrotałam. — Profesor Lupin nic nie zrobił.
— Camille — rzekł stanowczo ojciec. — Ja rozumiem twoje zamiłowanie do niebezpiecznych stworzeń, choć tak właściwie tego nie rozumiem... W każdym razie domyślam się, że wilkołaki cię fascynują, ale to nie znaczy, że...
— Ale to nie o to chodzi! — przerwałam mu. — Och... chodźcie do samochodu i wam wszystko opowiem, ale obiecajcie, że dacie mi skończyć.
— W porządku — mruknęła moja rodzicielka, po czym ruszyliśmy w drogę do domu.
Przez całą podróż opowiadałam im o zdarzeniach z tego roku w szkole. Po argumentach, że nawet sam Dumbledore wierzył w niewinność Blacka i nieszkodliwość Lupina, udało mi się przekonać rodziców, aby się nie zamartwiali.
— Powiedz mi tylko jedno — rzekła Sara, zerkając na mnie z przedniego siedzenia auta. — Dlaczego jak coś się złego dzieje, ty bierzesz w tym udział?
— Dobre pytanie — zawtórował jej ojciec.
— Czysty przypadek — westchnęłam, a następnie wyszłam z samochodu wraz z Ignis w klatce. — Myślałam, że będziecie bardziej dumni z tego, że uratowałam dwa niewinne istnienia. Gdybyście zobaczyli tego patronusa! Ech, wszystko was omija.
— Jesteśmy, chochliczku — oznajmił mój tata, mierzwiąc mi włosy, które w sekundę zmieniły kolor na czerwony, a następnie otworzył bagażnik.
— Tylko nie "chochliczku", nie mam już pięciu lat — prychnęłam. — A właśnie... pamiętacie Freda i George'a?
— Jak moglibyśmy zapomnieć — burknął. — Gadasz o nich za każdym razem, jak wracasz do domu.
Postanowiłam puścić tę uwagę mimo uszu.
— Czy mogą zostać u nas na wakacje? Chcieliśmy przez miesiąc zostać u nas, a na kolejny u nich. Możemy? — zapytałam, robiąc piękne oczka.
— Co o tym myślisz, kochanie? — John zwrócił się do mamy.
— Ja nie mam nic przeciwko — odparła, uśmiechając się serdecznie.
— Zaraz pogadam z Arturem — oznajmił, po czym wycelował różdżką w mój kufer. — Locomotor!
Kufer uniósł się w powietrzu.
— Dziękuję! — wrzasnęłam i zaczęłam skakać z radości. Ignis pohukiwała głośno w proteście, gdyż nadal ją trzymałam. — Wybacz malutka, już przestaję.
Tata zaniósł walizkę do mojego pokoju, a ja postawiłam klatkę z Ignis przy oknie i otworzyłam ją, gdyby sowa miała ochotę polatać. Zaczęłam się rozpakowywać. Nawet nie byłam świadoma, ile rzeczy ze sobą zabrałam.
Znalazłam stertę zdjęć, jakie porobiłam w tym roku i zaczęłam je przyklejać do jedynej pustej ściany w pokoju, czyli tam, gdzie stało łóżko. Gdy skończyłam, oddaliłam się kawałek, aby podziwiać swoje dzieło.
Rozległo się pukanie do moich drzwi, a po chwili stał w nich mój ojciec.
— Jutro rano idziemy po tych twoich kolegów. Użyjemy kominka — oznajmił, po czym popatrzył na moją ścianę oblepioną zdjęciami. Nie dało się ukryć, iż większość z nich przedstawiała mnie i bliźniaków. Uniósł jedną brew, ale nic nie powiedział.
— Tak! — ryknęłam, po czym podbiegłam do ojca, aby go uściskać. — To super!
— Tylko macie mi się zachowywać. Nie chce w tym domu powtórki z tego, co robicie w szkole — odparł, po czym zaczął wyliczać na palcach: — Żadnych kawałów, wysadzania...
— Wiem, tato! — przerwałam mu, rozbawiona.
— Mam nadzieję — bąknął, a jego wzrok po raz kolejny skierował się na zdjęcia.
— Piękne, co? — szturchnęłam go łokciem.
— Mogę nie odpowiadać? — zapytał, rozbawiony, a ja przewróciłam oczami. Po chwili zostawił mnie w pokoju i mogłam wrócić do rozpakowywania kufra.
Wyjęłam wszystkie książki i ładnie je poukładałam na półkach. Miotłę postawiłam w kącie, a na samym dnie kufra znalazłam bluzę George'a.
"Zapomniałam mu jej oddać... No nic, jutro sobie weźmie." – pomyślałam.
Gdy skończyłam, walnęłam się na swoje łóżko i z uśmiechem na twarzy wyobrażałam sobie, co będziemy robić przez całe wakacje.
Po kilku godzinach przez otwarte okno wleciał Puchacz wirginijski. Była to sowa Dylana, którego poznałam rok temu w wakacje u kuzyna. Przez cały rok pisaliśmy do siebie dość sporadycznie, a już od dawna się nie odzywał. Podeszłam do niej i wzięłam list oraz dołączoną małą paczuszkę, a pierzastemu zwierzakowi dałam jeden z przysmaków mojej Ignis.
Hej, Camille!
Nareszcie wakacje! Jak tam u Ciebie? Nie mogę uwierzyć, że minął już prawie rok odkąd Cię poznałem. Strasznie szybko to zleciało. Miło by było cię zobaczyć po raz kolejny... Przyjeżdżasz może w te wakacje do Nowego Jorku?
Tęsknie,
Dylan
PS. Nie wiem kiedy dokładnie Robin do Ciebie przyleci, ale życzę Ci wszystkiego dobrego z okazji czternastych urodzin!
Uśmiechnęłam się pod nosem i od razu wzięłam się za pisanie listu z odpowiedzią. Niestety nic mi nie było wiadomo o wyjeździe do wujostwa, więc najprawdopodobniej nie mieliśmy tego w planach na ten rok. Dopiero po zakończeniu listu, otworzyłam paczuszkę, która była dołączona. Znalazłam w niej figurkę gromoptaka, której mi brakowało do kolekcji. Nie mogłam jej nigdzie znaleźć do kupienia, więc prezent był jak najbardziej trafiony.
Dopisałam podziękowania za upominek i wieczorem, gdy puchacz Dylana odpoczął, wysłałam go z odpowiedzią.
~ * ~
— Camille! — usłyszałam swoje imię, a po chwili już leżałam na podłodze salonu państwa Weasleyów, miażdżona przez bliźniaków.
— Złaźcie! — wydukałam, ledwo łapiąc oddech.
Fred i George ze mnie zeszli, a krzyk rudzielców, sprowadził do salonu Rona.
— Serio? Widzieliście się wczoraj — parsknął młodszy Weasley, kręcąc głową.
— Już tam nie pyskuj — odparł Fred.
— Właśnie, Ronuś — dodał George, po czym wraz ze swoim bliźniakiem pomogli mi wstać.
— Dzień dobry, panie Weasley! — powiedziałam radośnie, gdy już go zauważyłam.
— Witam, Camille — posłał mi serdeczny uśmiech. — To zobaczymy się za miesiąc, dzieciaki! I Fred, George... zachowujcie się, jak należy!
— Wiemy! — zawołali równocześnie, a następnie weszliśmy we tróję do kominka i zniknęliśmy w zielonym ogniu.
Znaleźliśmy się u mnie w salonie, gdzie w fotelu siedziała moja mama, czytająca tygodnik Czarownica.
— Dzień dobry, pani Rainwood — wyszczerzyli zęby na przywitanie.
— Dzień dobry — powiedziała radośnie Sara. — Camille, pokaż chłopcom ich pokój. Na łóżkach przygotowałam wam ręczniki i inne rzeczy.
W tej chwili w kominku buchnął zielony ogień i pojawił się tata.
— Wszystko załatwione — rzekł, a następnie usiadł na kanapie.
— Chodźcie! — zawołałam do bliźniaków i skierowałam się w stronę schodów.
Weszliśmy na górę, gdzie znajdował się mój pokój, łazienka oraz pokój gościnny, w którym będą spać Fred i George. Wskazałam im drzwi naprzeciwko moich.
To pomieszczenie było nieco mniejsze od mojej sypialni. Ściany były jasnoniebieskie, na wprost wejścia znajdowało się duże okno, a pod ścianami stały dwa pojedyncze łóżka oraz dwa stoliki nocne. Przy drzwiach mieściła się również wielka szafa.
— Super! — zawołali równocześnie i wtargali swoje walizki do środka, zostawiając je w wolnym kącie pokoju.
— Twój pokój to ten naprzeciwko? — zapytał George.
— Eee, tak... — ledwo odpowiedziałam, a oni od razu tam wpadli.
Perspektywa George'a
Rodzice powiedzieli nam wcześniej o niespodziance dla Camille, więc postanowiliśmy odwrócić jej uwagę na jakiś czas, aby przypadkiem nie zeszła na dół do kuchni, gdzie trwały przygotowania. Najlepszym sposobem było wpaść do jej pokoju i przy okazji zobaczyć, jak on wygląda.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to jasnofioletowe ściany w całości oblepione plakatami drużyn quidditcha i jednym wielkim plakatem Fatalnych Jędz. Czego innego mogłem się spodziewać? Na ścianie przy łóżku wisiało pełno zdjęć z Hogwartu, z czego większość przedstawiała naszą trójkę. Widząc to, automatycznie się uśmiechnąłem. Na prawo od łóżka znajdowało się białe biurko, a obok niego stała Błyskawica, oparta o szafę. Przy szafie stała półka z książkami oraz różnymi figurkami smoków i innych magicznych stworzeń.
— O, moja bluza! — dopiero teraz spojrzałem na łóżko, na którym leżała. — Spałaś z nią?
Poruszyłem znacząco brwiami, aby się z nią podroczyć.
— Och, Georgie... tak bardzo tęsknie... — Fred zaczął parodiować Camille piskliwym głosem, co mnie rozbawiło. Skończyło się tym, że dostał od niej w żebra.
— Zostawiłam na wierzchu, żebym nie zapomniała ci jej oddać — wyjaśniła, wywracając oczami.
— Jak chcesz, to ją zatrzymaj — bąknąłem. — Mam jeszcze dużo bluz.
— Serio? Dzięki — uśmiechnęła się uroczo.
— Fajne zdjęcia — odezwał się mój brat, podchodząc do ściany, na której były zawieszone. — Pełno na nich przystojnych bliźniaków.
— Powiedziałabym, że raczej przeciętnych — odgryzła się, a ja dźgnąłem ją palcem w żebra, przez co odskoczyła roześmiana.
— Lepszych nie znajdziesz — zaśmiałem się, po czym położyłem się na jej łóżku. — Ale wygodne. Chyba będę spać u ciebie — powiedziałem, uśmiechając się do Camille wyzywająco.
— Jasne... — oznajmiła. — Jakby mój tata zobaczył któregoś z was w moim łóżku, co gorsza ze mną, toby było ostatnie, co w życiu zrobiliście, a mnie by zamknął w jakiejś wieży z dala od chłopaków do końca mojej egzystencji.
— Wyzwanie przyjęte — odparłem, zakładając ręce za głowę, a Fred parsknął śmiechem.
— Nie było żadnego wyzwania, Weasley! — zawołała, nieco rozbawiona.
— Było czy nie, ja już je przyjąłem, więc pogódź się z tym, Rainwood.
Camille westchnęła głośno i usiadła obok. Nagle Fred wybuchł gromkim śmiechem, więc spojrzeliśmy w jego stronę.
— Co jest? — zapytała rudowłosa.
— Czemu obok gitarzysty Fatalnych Jędz jest dorysowane serduszko? — zapytał, wskazując na ruszające się postacie na plakacie.
— Och... bo mi się kiedyś podobał — burknęła, czerwieniąc się na twarzy. Brat nadal miał z tego ubaw, więc niebieskooka rzuciła w niego poduszką. — Zamknij się już, Fred!
— O proszę — mruknął mój brat, gdy podszedł do półki z książkami, na której leżał również mały stosik listów. — Miło by było cię zobaczyć po raz kolejny... Dylan.
— Nie zachowuj się jak mój głupi kuzyn, kiedy przeczytał list od was! — zagrzmiała, podchodząc do Freda twardym krokiem i sięgnęła po listy, które po chwili schowała w szufladzie. — Ja nie wiem, co wy macie z tym czytaniem czyichś korespondencji.
— Przepraszam, przypadkiem to zauważyłem.
— Czekaj... jaki Dylan? — zapytałem, marszcząc brwi.
— Ten, którego poznałam w Stanach u kuzyna — odpowiedziała Camille. — Mówiłam wam o nim.
— Widocznie zapomniałem — burknąłem. — A to wy piszecie ze sobą?
— Jak widać.
Pokiwałem głową, jako że zrozumiałem. Od razu stwierdziłem, że nie lubię tego całego Dylana. Aby nie dać po sobie poznać, że znowu czuję zazdrość, spuściłem wzrok na swój zegarek. Była już ustalona pora.
— Dobra, ludzie — oznajmiłem. — Pora na nas. Chodź.
Złapałem Camille za rękę i skierowaliśmy się do drzwi.
— Gdzie idziemy?
— Na dół — odpowiedział Fred, uśmiechając się konspiracyjnie.
— Obiecałam tacie, że nie będziemy niczego odwalać.
— Nic nie odwalamy — wyjaśniłem, a Camille niepewnie poszła z nami.
Gdy zeszliśmy na dół, powitało nas konfetti i pełno osób.
— Niespodzianka!
Perspektywa Camille
— Zupełnie się tego nie spodziewałam! — zawołałam, będąc w lekkim szoku. — Dziękuje wam!
W salonie byli Ron, Hermiona, Ginny, Lee, państwo Weasley, a nawet Percy. Brakowało Harry'ego, ale domyśliłam się, że nie mógł przyjechać przez swoje wujostwo. Przytuliłam się do wszystkich gości, a każdy z nich złożył mi życzenia urodzinowe.
— Uwaga idzie tort! — zawołała moja mama, unosząc go w powietrzu za pomocą różdżki.
Był w kształcie boiska do quidditcha, miał po trzy pętle po obu stronach, w okół których krążyły zaczarowane figurki zawodników.
— Jest świetny! — powiedziałam podekscytowana.
Tort wylądował na środku stołu, pełnego różnych przekąsek i wszyscy zaczęli śpiewać "Sto lat", a po chwili usiedliśmy do stołu i każdy dostał po kawałku.
Po jakimś czasie odpakowałam górę prezentów, a niedługo po tym tak się zagadałam z panią Weasley, że nie zauważyłam, kiedy moja mama dała bliźniakom album z moimi zdjęciami z dzieciństwa.
— Jaki pulpecik — rozczulił się George.
— Że też ta mała miotełka zdołała cię unieść, Camille — zaśmiał się jego bart bliźniak.
— Pokaż to! — powiedział rozbawiony Ron, a George podał mu album.
— No nieźle... — mruknął Lee z uśmiechem, przyglądając się fotografiom.
— Mamo... za jakie grzechy? — zapytałam, po czym położyłam głowę na stole. Dawno nie czułam się tak zażenowana.
— Chcieli obejrzeć — odparła niewinnym głosem. — Przecież byłaś słodkim dzieckiem. Czego się martwisz?
— Ooo... Jaka urocza! — pisnęła Hermiona, gdy wraz z Ginny przejęły album.
— Chyba każdy ci mówił w dzieciństwie, że chce cię schrupać, więc w akcie obrony ty schrupałaś ich — zażartował George, szturchając mnie w ramię łokciem.
Nawet moi rodzice parsknęli śmiechem przez jego komentarz.
— To jest najlepsze! — zawołał nagle Fred, pokazując zdjęcie, na którym siedziałam z uśmiechem psychopaty, ubrudzona czekoladową żabą, której odgryzłam głowę, a resztę jej słodkiego ciała trzymałam w małej piąstce. Musiałam mieć wtedy z dwa lata.
Przyłożyłam palce do skroni, czekając, aż wszystko się skończy. Musiałam wyglądać, jakbym dostała wylewu, ale chcąc nie chcąc, w końcu nie wytrzymałam i parsknęłam głośnym śmiechem.
Jakiś czas później zostawiliśmy rodziców (oraz Percy'ego, bo nie chciał z nami iść) i całą grupką poszliśmy do mojego pokoju.
— O rany, nie wiedziałem, że kibicujesz Nietoperzom z Ballycastle! — zawołał Ron, wpatrując się w plakaty na moich ścianach. — Harpie z Holyhead... to tak jak Ginny — mruczał pod nosem.
— Dobra, Ron. Skończ już i chodź do nas — powiedziała jego siostra. — Gramy w butelkę!
— Co? — zapytałam, podnosząc brew. — Kogo to był pomysł?
— Nieważne, siadaj i graj! — zawołała rudowłosa. — Zasady każdy zna. Jedna osoba kręci i wylosowana osoba wybiera wyzwanie lub pytanie i tak dalej.
Usiedliśmy w kółku na podłodze. Zajęłam miejsce między dziewczynami i na środek Ginny położyła pustą, szklaną butelkę po napoju.
— Solenizantka zaczyna — powiedziała Granger.
— Świetnie — burknęłam i pochyliłam się, aby zakręcić butelką. W końcu wypadło na Freda. — A więc Freddie.... prawda, czy wyzwanie?
— Wyzwanie! — odparł, szczerząc zęby w uśmiechu.
— Bałam się, że to powiesz — westchnęłam, po czym zaczęłam rozglądać się po pokoju, szukając inspiracji. — W takim razie musisz... eee... pocałować osobę po twojej lewej w policzek.
Wszyscy zachichotali, gdy Fred spojrzał na Jordana, siedzącego po jego lewej stronie.
— Zemszczę się, Camille — powiedział Lee, który starał się odepchnąć od siebie Freda. W końcu rudzielcowi się udało wykonać zadanie, a Jordan wycierał policzek ze zniesmaczoną miną.
— Teraz ja — rzekł Weasley i zakręcił butelką. Trafiło na Ginny. — Prawda, czy wyzwanie?
— Wyzwanie — odparła pewnym tonem.
— Zaśpiewaj "Ma oczy zielone jak pikle z ropuchy" — powiedział Fred, starając się nie wybuchnąć śmiechem, gdy siostra spojrzała na niego morderczym wzrokiem.
Z wielkim bólem zaśpiewała tekst piosenki napisany przez nią w pierwszej klasie dla Harry'ego, a następnie zakręciła butelką i wypadł George. Jako pierwszy wybrał prawdę, co nas zaskoczyło.
— Czy jesteś obecnie w kimś zakochany? — zapytała Weasleyówna ze złośliwym uśmiechem. Chłopak podrapał się w szyję, wbijając wzrok w podłogę.
— Możliwe — mruknął pod nosem i prawie natychmiast sięgnął po butelkę. Sama nie wiem, dlaczego mnie to ruszyło. Zanim ugryzłam się w język, zapytałam:
— W kim?
— Jedno pytanie na rundę — upomniała mnie Hermiona, a ja zacisnęłam usta w wąską linię.
Już nie uzyskałam odpowiedzi. Kręciliśmy butelką i co jakiś czas ktoś musiał zrobić coś głupiego. Mało kto wybierał prawdę w obawie o zbyt prywatne pytania, a resztę dnia spędziliśmy na różnych zabawach. Dopiero wieczorem pożegnałam się z gośćmi.
Poszłam wziąć prysznic i ubrałam się w luźną koszulkę i krótkie spodenki, po czym wróciłam do mojego pokoju. W środku zostali już tylko Fred i George, oboje w piżamach.
— Gramy w jakieś planszówki? — zapytałam, otwierając szafkę w biurku. — Mam też kilka mugolskich ze sklepu za rogiem.
— Oczywiście! — odparł Fred.
Graliśmy w gry do późna i nawet nie pamiętałam, kiedy zasnęłam.
~ * ~
Następnego ranka, gdy się obudziłam, ujrzałam obok siebie śpiącego George'a. Przetarłam oczy, po czym spojrzałam na skraj łóżka, gdyż coś mnie uwierało w stopy. Była to plansza do gry i porozsypywane dookoła pionki. Musieliśmy zasnąć podczas gry, bo nawet nie byliśmy przykryci kołdrą. Przypomniało mi się, że Fred wcześniej się ulotnił, ponieważ był zmęczony.
Usiadłam na łóżku i zaczęłam szturchać rudzielca, aby się obudził.
— Dzień dobry, księżniczko — mruknął, gdy się przebudził i zaczął się rozciągać.
— Wypad z mojego wyrka, zanim ktoś cię tu znajdzie i wyciągnie błędne wnioski — powiedziałam z nutą paniki w głosie, spychając Weasleya z łóżka.
— No i co się tak stresujesz? — zapytał, nie kryjąc swojego zadowolenia. — Pora cię rozluźnić.
Rudzielec rzucił się na mnie i zaczął łaskotać. Starałam się głośno nie śmiać, ale przez przypadek zrzuciłam ciężką planszę do gry, która z hukiem wylądowała na podłodze.
— Patrz, co narobiłeś — syknęłam. George nie zdążył odpowiedzieć, bo rozległo się pukanie do drzwi. Spojrzeliśmy na siebie w panice.
— Schowaj się! — szepnęłam gorączkowo do chłopaka, a ten z szybkością Błyskawicy znalazł się pod łóżkiem.
— Tak? — zawołałam, a drzwi się otworzyły i wszedł mój tata.
— Właśnie wchodziłem po schodach, bo miałem ci coś przekazać, gdy usłyszałem jakiś hałas.
— Przez przypadek zrzuciłam grę na podłogę — wyjaśniłam.
— Posprzątałabyś ten bajzel — oznajmił, patrząc na porozwalane rzeczy na łóżku i podłodze. — No w każdym razie, razem z mamą rozmawialiśmy o wakacjach nad morzem i postanowiliśmy, że jedziemy w następny poniedziałek na Lazurowe Wybrzeże we Francji.
— A co z Fredem i George'em?
— Jadą z nami — odparł ojciec, który wyraźnie niedawno się obudził. — Ich rodzice już wiedzą. Właściwie to powinienem iść im o tym powiedzieć...
Zaczął już wychodzić z pokoju, gdy zawołałam:
— Czekaj!
Tata zatrzymał się i spojrzał na mnie pytająco. Nie mógł iść do ich pokoju, bo zauważyłby, że w jednym łóżku brakuje George'a.
— Ja im później powiem. Może jeszcze śpią, nie ma co ich budzić w wakacje — powiedziałam lekko zestresowana i przełknęłam ślinę, czekając na jego odpowiedź.
— No dobrze — zgodził się ze mną i odszedł, zamykając za sobą drzwi.
Opadłam na plecy z ulgą, a zza łóżka wychyliła się ruda czupryna.
— Było blisko — stwierdził Weasley.
— Jeszcze jak — westchnęłam, a rudzielec wstał i skierował się do wyjścia. — A ty gdzie uciekasz?
— Przecież miałem stąd iść — odpowiedział nieco zbity z tropu.
— Już możesz zostać, ojciec drugi raz już nie przyjdzie. Nie będzie mu się chciało — zaśmiałam się, a George z powrotem położył się na moim łóżku. Rozmawialiśmy szeptem, aż do śniadania.
~ * ~
Cieszyliśmy się na ten wyjazd, ale nie chcieliśmy marnować czasu na byle co, więc kolejne dni wzięliśmy się do roboty. Chcieliśmy zrobić produkty do naszego przyszłego sklepu.
— Dobra — powiedziałam, kończąc zapisywanie potrzebnych składników do różnych produktów. — Niektórych rzeczy nam brakuje, ale zaraz zobaczę w piwnicy. Moja mama ma tak różne ingrediencje.
— Prawdopodobnie będziemy musieli coś zamówić — stwierdził Fred.
Podeszłam do biurka i z szuflady wyjęłam małe pudełko. Wróciłam do chłopaków i usiadłam obok nich na podłodze.
— Mam tutaj moje oszczędności, które udało mi się nazbierać, zanim rodzice odcięli mi kieszonkowe — powiedziałam, wysypując zawartość pudełeczka.
— Masz odcięte kieszonkowe? — zapytał George, unosząc jedną brew. — Za co?
— A jak myślisz? Za te wszystkie kawały i listy ze szkoły — odparłam. — Jeszcze w szkole napisali mi na ten temat list, ale się nie chwaliłam, bo nie ma czym. Stwierdzili, że rozmowy ze mną nic nie dają, więc zabrali mi pieniądze.
— Jakoś nie widać po tobie, aby cię to czegoś nauczyło — zaśmiał się Fred. Odpowiedziałam szczerym uśmiechem, który mówił więcej niż słowa.
Moje oszczędności po przeliczeniu wynosiły dziewięć galeonów i jedenaście sykli.
— Dam na razie dwa galeony wkładu w składniki, ale jakby było trzeba, dam więcej — stwierdziłam, kładąc na środek dwie złote monety.
— Nie bądź głupia, nie bierzemy twoich pieniędzy — powiedział stanowczo George.
— Georgie, cicho bądź i bierz to — fuknęłam. — Powiedziałam, że wam pomogę, to pomagam.
— Ale... — zaczął jego brat.
— Nie — przerwałam mu. — To moje pieniądze i robię z nimi, co chcę.
Chłopcy niechętnie się utkali, a ja wyciągnęłam kociołek i położyłam go na podłodze. Obok niego położyliśmy górę różnorodnych składników i słodyczy, a po resztę zeszłam do piwnicy. Tak, jak myślałam, kilku rzeczy nam zabrakło, więc napisaliśmy zamówienie na kilka składników i wysłaliśmy z nim Ignis.
Chłopcy usiedli wokół kociołka, a ja dosiadłam się z notatnikiem i różdżką. Jako że mieszkają tu czarodzieje, mogliśmy używać magii, gdyż ministerstwo i tak nie będzie wiedziało, kto z domowników używał czarów. Mimo to wolałam nie wspominać o tym rodzicom.
Rozpaliłam ogień pod kociołkiem, a do środka wlaliśmy wodę i mieszaninę ziół. Zaczęliśmy wymyślać różne rzeczy i przez kolejne dni było słychać z mojego pokoju jakieś wybuchy, śmiechy i inne dźwięki.
Wieczorem w dzień przed wyjazdem zeszliśmy razem na kolację. Fred i George syknęli w trakcie siadania na krzesłach, a ja ledwo powstrzymywałam się od wybuchnięcia śmiechem.
— Co wam się stało? — zapytała Sara, gdyż byliśmy ubrudzeni w kilku miejscach sadzą.
— Ćwiczyliśmy robienie eliksirów do szkoły — wyjaśniłam, a mama spojrzała na mnie ze wzrokiem mówiącym "i tak ci nie wierzę".
Nagle Fred znów syknął z bólu, więc zerknęłam na nich. Dało się zauważyć, że nie czują się komfortowo z tym, iż muszą siedzieć. Było to spowodowane czyrakami na ich tyłkach, które wyskoczyły im po przetestowaniu jednego z naszych wynalazków.
Trzęsłam się, tłumiąc w sobie śmiech, a do oczu napłynęły mi łzy. W duchu dziękowałam Merlinowi, że w momencie, w którym oni próbowali tych czekoladek, ja poszłam do łazienki.
— Wiecie... możecie mi powiedzieć, jak potrzebujecie w czymś pomocy — powiedziała nagle mama, zerkając na bliźniaków z politowaniem.
— A masz coś na czyraki? — zapytałam, przez co Fred kopnął mnie w nogę pod stołem, a tata zakrztusił się herbatą.
— Zaraz coś znajdę — odparła, ukrywając rozbawienie.
Po kolacji bliźniacy przyszli do mojego pokoju zadowoleni. Widocznie to, co wynalazła im moja mama, podziałało.
— Trzeba będzie znaleźć kogoś do wypróbowania tego toffi — powiedział George, przyglądając się naszemu wytworowi.
— Coś wymyślimy — rzekł Fred.
~ * ~
Nadszedł wyczekiwany dzień wyjazdu. Od rana biegałam po domu, pakując do kufra różne rzeczy, gdyż od razu po powrocie z Francji, miałam zostać do końca wakacji w Norze. W końcu udało nam się ruszyć w podróż.
— Jesteśmy na miejscu! Cannes, moi drodzy! — powiedział zadowolony tata, wysiadając z taksówki, która podwiozła nas z lotniska pod hotel, gdzie mieliśmy spędzić następny tydzień. Był to kilkupiętrowy biały budynek, przez co raził w oczy odbijającym się od niego promieniami słońca. Na samej górze znajdował się wielki szyld z napisem "Martinez".
— Tu jest pięknie, John — oznajmiła mama podekscytowanym głosem.
Nie dało się ukryć, że to wybrzeże było naprawdę pięknym miejscem, a sam hotel robił już wielkie wrażenie.
— Dobra dzieciaki, macie nie zwracać na siebie uwagi, bo w tym hotelu mieszkają mugole, a nie chcemy robić sensacji.
— Dobrze, panie Rainwood — odpowiedzieli bliźniacy.
— Camille? — popatrzył na mnie, wyczekując odpowiedzi.
— Wiem, wiem, tato.
— W porządku — uśmiechnął się i klasnął w dłonie, po czym złapał bagaże i ruszył do środka.
— Jeszcze nie byliśmy we Francji — powiedział do mnie zadowolony Fred, a George przytaknął.
— Ja też — uśmiechnęłam się do chłopaków, a następnie poszliśmy za moimi rodzicami do hotelu.
— Obyśmy mieli duże łóżko, prawda Camille? — zapytał zaczepnie George i szturchnął mnie w ramię.
— Najlepiej oddzielny pokój, żebym nie musiał was słuchać — zaśmiał się Fred.
— Już się tak nie rozpędzajcie, głupki — rzekłam, po czym pokazałam im język.