Biegłam ile sił w nogach, mijając drzewa jedno za drugim. Jedyne co słyszałam to swój własny oddech i trzaskające gałęzie pod moimi stopami. Wszędzie było ciemno, a jedynym źródłem światła był księżyc, który świecił ponad koronami drzew. Czułam przejmujące zimno. Zatrzymałam się, żeby się rozejrzeć. Krew buzowała w moich żyłach, a serce waliło najgłośniej, jak to możliwe. Ledwo łapałam oddech. Zobaczyłam coś w oddali. Znalazł mnie i był coraz bliżej, więc schowałam się za drzewo. Wstrzymałam oddech, gdy usłyszałam kroki tuż za sobą. Wiedziałam, że nie uda mi się wyjść z tego cało...
Obudziłam się gwałtownie, a przed sobą ujrzałam Freda z uśmiechem od ucha do ucha. Po chwili dotarło do mnie, że nadal leżę w Wielkiej Sali. Zaczęły do mnie docierać informacje z wczorajszego wieczoru i to, dlaczego jego brat bliźniak leży obok mnie, obejmując mnie ręką.
— No proszę, proszę. Camille i mój braciszek, kto by pomyślał, że on pierwszy znajdzie sobie dziewczynę — zaśmiał się rudzielec, a moje policzki pokrył rumieniec.
— Oj, cicho — rzekłam zawstydzona.
— Właśnie, Fred. Bądź cicho, niektórzy jeszcze śpią — powiedział George, nie otwierając oczu, po czym wtulił się we mnie mocniej.
Fred i Lee zaczęli coś komentować, ale ja ich nie słuchałam. Zaniepokoiłam się tym snem. Był jakiś... inny. Wiadomo, że po koszmarze przez chwilę się do siebie dochodzi, ale to... to było coś innego. Nigdy wcześniej się tak nie czułam.
Po chwili wszyscy zaczęli pomału wstawać. Dyrektor machnięciem różdżki pozbył się śpiworów, a ja nie zważając na to, co do mnie mówili chłopaki, uciekłam do wieży Gryffindoru, gdzie natychmiast weszłam do swojego pokoju, chcąc się odizolować i uspokoić. Przez ten koszmar naprawdę spanikowałam.
~ * ~
Przez następne kilka dni w szkole rozmawiano prawie wyłącznie o Syriuszu Blacku, a poszarpane płótno Grubej Damy zostało wymienione na portret Sir Cadogana, co nie podobało się Gryfonom, ponieważ wyzywał on wszystkich na pojedynki albo wymyślał skomplikowane hasła, które zmieniał przynajmniej dwa razy na dzień. Pogoda wciąż się pogarszała, a treningów było coraz więcej, gdyż zbliżał się pierwszy mecz ze Ślizgonami.
— Nie denerwuj mnie! Jeszcze przed śniadaniem hasło było inne! — warknęłam wściekle, zaciskając dłonie w pięści.
— Nie znasz hasła, nie ma wejścia, chyba że chcesz stoczyć ze mną pojedynek! — odpowiedział Sir Cadogan.
— Bardzo chętnie skopałabym ci...
— Hej, hej, co tu się wyprawia? — przerwał mi Fred, wchodząc razem z George'em po schodach.
— Twoje wrzaski słychać już kilka pięter niżej — dodał jego brat i oboje zachichotali.
— Powiedzcie mi, że znacie hasło — rzekłam, spoglądając na nich błagalnym wzrokiem.
— Może... — odparł Fred z łobuzerskim uśmieszkiem.
— Nie zaczynaj ze mną — westchnęłam zirytowana.
— Nie złość się. Złość piękności szkodzi, a chyba nie chcesz, żeby coś stało się z tą piękną twarzyczką, co? — oznajmił George, a na jego twarzy zawitał ten sam uśmieszek co u brata. Nie miałam ochoty na te gierki i tylko zgromiłam ich wzrokiem.
— Ktoś tu chyba ma zły dzień — stwierdził Fred i razem z bratem popatrzyli na mnie z takimi minami, że nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem.
— No i to rozumiem — powiedział zadowolony George.
Chłopcy podali hasło portretowi rycerza i weszliśmy do pokoju wspólnego. Zaraz mieliśmy mieć trening, więc wzięliśmy swoje miotły i poszliśmy do szatni się przebrać.
Pogoda była dziś nieciekawa, cały czas padało i wiał silny wiatr. W szatni Oliver obwieścił niezbyt dobrą nowinę.
— Nie gramy ze Ślizgonami! Gramy z Puchonami — powiedział, po czym zabrzmiał szum zawiedzionych głosów naszej drużyny. — Flint powiedział, że ich szukający ma kontuzję nadgarstka i nie może grać.
— Czekaj, co? — zmarszczyłam brwi na wiadomość o kontuzji szukającego Ślizgonów.
— Malfoy pewnie udaje — stwierdził Harry. — Nie chcą grać przez pogodę.
— Możliwe, ale nawet jeśli, to nic nie możemy zrobić. Snape już wszystko załatwił — powiedział Oliver. — Najgorsze jest to, że przez te wszystkie treningi ćwiczyliśmy wszystkie kombinacje z myślą o Ślizgonach, a Puchoni mają zupełnie inny styl. Mają nowego kapitana i szukającego, Cedrika Diggory'ego...
Na wzmiankę o Diggorym dziewczyny natychmiast zachichotały, przez co chłopcy spojrzeli w naszą stronę.
— Co jest? — zapytał Wood zbity z tropu.
— Pewnie chodzi o to, że on jest taki wysoki i przystojny — zaśmiałam się, a bliźniacy spojrzeli na mnie z niedowierzaniem. Chyba nie myśleli, że mogę kogoś uważać za przystojnego. No cóż, to się zdziwili.
— Silny i milczący — dodała Katie i dziewczyny znów zachichotały.
— Nic nie mówi, bo jest za tępy, żeby skleić zdanie — odparł niecierpliwie Fred. — Nie wiem, co cię tak niepokoi Oliverze. Puchoni to pestka. Ostatnio jak z nimi graliśmy, Harry złapał znicza po pięciu minutach.
— Były zupełnie inne warunki! — krzyknął Wood. — Diggory to ich mocny punkt! Musicie wziąć to na poważnie!
Chwilę później przekonaliśmy, że skupimy się na sobotnim meczu, po czym wyszliśmy na boisko trenować.
— Czyli podoba ci się Diggory? — zagadnął Fred, gdy wychodziliśmy z szatni.
— Nic takiego nie powiedziałam — odparłam z uśmiechem. Jak ja kocham się z nimi droczyć.
— A kto powiedział, że jest wyskoki i przystojny? — zauważył George, krzywiac się lekko.
— A nie jest? — zapytałam, po czym zaśmiałam się perliście, widząc zdezorientowane miny bliźniaków. Wsiadłam na miotłę i odleciałam na swoją pozycję.
~ * ~
— Jak tam trening? — zapytała Hermiona, spoglądając na mnie znad książki.
— Jestem wykończona — westchnęłam, po czym walnęłam się na swoje łóżko twarzą w poduszki.
— Oliver chyba troszkę przesadza — zauważyła szatynka, a ja podniosłam się lekko, aby móc na nią spojrzeć.
— Troszkę? Dzisiaj dowiedzieliśmy się, że w sobotę gramy z Puchonami i musieliśmy zmienić całą taktykę.
— Dacię radę, nieważne z kim gracie — rzekła pokrzepiająco.
— Mam nadzieję.
Po chwili wstałam leniwie z łóżka, wzięłam kąpiel i zeszłam do salonu. Było tam kilkoro pierwszoroczniaków i paru starszych ode mnie Gryfonów, a na kanapie zauważyłam Jordana, siedzącego samotnie.
— Hej, Lee — zawołałam, podchodząc do chłopaka.
— O, Cam, co ty tak bez Freda i George'a? To do was niepodobne.
— Pewnie siedzą jeszcze w pokoju — rzekłam, wzruszając ramionami i wskoczyłam na kanapę tak gwałtownie, że Lee ode mnie odskoczył. — Co ty robisz? — zapytałam rozbawiona.
— To reakcja obronna, już myślałem, że chcesz mnie zaatakować czy coś.
— No co ty, Lee, ja tak nie robię — wyszczerzyłam się promiennie, a Jordan parsknął śmiechem, po czym usiadł z powrotem obok mnie.
— Nie wmówisz mi, że jesteś łagodna jak baranek, za dobrze cię znam — oznajmił rozbawiony.
— No... w każdym razie dzisiaj już nic nie planuję, jestem wykończona po treningu.
— Nic? Nawet mały żarcik? — dopytywał chłopak.
— Hmm... masz na myśli coś konkretnego?
— Ha! Czyli jednak coś byś wywinęła — zawołał, jakby mnie na czymś przyłapał.
— Może — uśmiechnęłam się do niego tajemniczo. — Tak się składa, że mam jeszcze trochę tego.
Wyjęłam dłoń z kieszeni spodni i pokazałam Lee, co w niej mam.
— Cukierki? To jest twój plan? — zapytał sceptycznie.
— Na Merlina, Lee! Zasługujesz, żebym cię nimi poczęstowała — powiedziałam załamana. — To cukierki wywołujące czkawkę.
— Ja bym nie wiedział? Tylko się z tobą droczę — zaśmiał się.
— Ulżyło mi — teatralnie przetarłam czoło ręką. — Dobra to, kto będzie ofiarą?
— Ofiarą czego? — usłyszałam głos Freda za plecami.
— Planujecie coś bez nas? — zapytał George, podchodząc do kanapy, po czym oboje skrzyżowali ręce.
— Taki mały żarcik — odezwał się Lee.
— Zostało mi kilka cukierków od Zonka — wyjaśniłam.
— Ja mam jeszcze trochę proszku na kichanie — stwierdził George.
— Znajdziemy ofiarę na obiedzie, zaraz się zaczyna — rzekł Fred.
— To chodźmy — powiedział Jordan, po czym zeszliśmy na dół, gdzie zobaczyłam Draco z Crabbe'em i Goyle'em. Szli w stronę Wielkiej Sali wyraźnie zadowoleni z siebie, a blondyn miał opatrzoną prawą rękę.
— Pewnie cieszą się, że nie grają z nami w sobotę — mruknął Weasley, patrząc na Malfoya morderczym wzrokiem.
— Parszywy gnojek — fuknął Lee.
— Podejdę do niego na chwilę, a ty George zluzuj, bo nie mam zamiaru znowu się kłócić, jasne? — spojrzałam na rudzielca, który był wyraźnie zakłopotany, po czym podbiegłam do Malfoya i reszty.
— Co tam, Rainwood? — Draco posłał mi zalotny uśmiech. Postanowiłam udawać, że tego nie widziałam.
— Chciałam wiedzieć jak tam ręka. Co zrobiłeś? — wysiliłam się na zatroskany ton.
— Poślizgnąłem się na tych ruchomych schodach. Ledwo uszedłem z życiem, bo akurat zaczęły się przemieszczać. Zdołałem się złapać poręczy prawą ręką, przez co nie spadłem, ale nienaturalnie ją wygiąłem. Niestety nie będę mógł grać w sobotę, a tak bardzo chciałem — zrobił skwaszoną minę, a jego koledzy pokiwali głowami na potwierdzenie jego opowieści.
Przez chwilę stałam nieruchomo, wpatrując się w blondyna z lekko otwartą buzią. Wiedziałam, że udaje, ale nie sądziłam, że wymyśli taką bajeczkę.
— Tak... to... to straszne — wydukałam, gdy udało mi się ocknąć i nagle przypomniałam sobie powód, dla którego do niego podeszłam. — Wiem, że to nie wyleczy, twojej ręki, ale słodkości zawsze pocieszają.
Podałam mu trzy cukierki dla niego i dwóch Ślizgonów, a Draco spojrzał na mnie z politowaniem, po czym rzekł:
— Camille, chyba nie sądzisz, że się na to nabiorę?
— Na co? — udałam zaskoczoną. — To zwykłe cukierki. Patrz. — wyjęłam kolejnego ze swojej kieszeni i włożyłam do buzi. — Widzisz?
— No okej. Może tym razem nic nie knujesz.
— Oczywiście, że nie! — zawołałam lekko oburzona. — Dobra ja już lecę na obiad. Na razie.
Wróciłam do chłopaków, którzy przyglądali się moim poczynaniom.
— Zjadłaś to? — zaśmiał się George.
— Nie, w drugiej kieszeni miałam zwykłego — uśmiechnęłam się promiennie. — Kto by pomyślał, że ładnym uśmiechem można tak łatwo zmanipulować ludźmi.
Weszliśmy do sali i usiedliśmy przy stole Gryfonów. Spojrzałam ukradkiem na obdarowanych przeze mnie Ślizgonów, którzy dostali już ataku czkawki i wybuchnęliśmy gromkim śmiechem.
— Idioci — parsknął Lee, zerkając na Malfoya i jego bandę.
— Gdybyście tylko usłyszeli jego historyjkę to... apsik!
— To co? — zapytał uśmiechnięty Fred, patrząc mi prosto w oczy.
— To... apsik! — nie mogłam dokończyć zdania, a po paru sekundach Lee też zaczął kichać.
— Zabije was! — warknęłam na bliźniaków, którzy mieli teraz niezły ubaw.
— Ale my nic nie zrobiliśmy — oznajmił George, podnosząc ręce w geście obrony.
— Użyliście proszku... apsik! ...kretyni — powiedział Jordan.
— Razem z Lee... apsik! ...się wam odpłacimy — burknęłam. — Będziecie przeklinać dzień... apsik! ...w którym z nami zadarliście.
— Myślicie, że dacie...
— ...nam radę? — przysunęli się do mnie z dwóch stron i wyszczerzyli zęby.
— Jeszcze zobaczycie — mruknęłam.
~ * ~
W przeddzień meczu pogoda była okropna. Wiatr wył, a deszcz zacinał jak nigdy. Ślizgoni byli zadowoleni z tego, że nie muszą grać w trakcie tej nawałnicy. Byłam prawie spóźniona na zajęcia z Lupinem, więc biegłam w stronę klasy. Udało mi się dobiec w momencie, w którym Gryfoni i Ślizgoni wchodzili do środka. Odetchnęłam z ulgą i usiadłam obok Rona.
— Widziałaś Hermionę i Harry'ego? — zapytał na wstępie.
— Nie, myślałam, że są tu razem z tobą — odparłam, wyjmując książkę.
— A ja, że z tobą. No trudno pewnie się spóźnią — wzruszył ramionami.
— Psst. — usłyszałam Dracona, więc spojrzałam w prawo z pytającą miną. — Wiesz, że jesteś wredna?
— Może czasem, ale do rzeczy — rzekłam, gdyż nie byłam pewna, o co mu chodzi.
— Okłamałaś mnie z tym cukierkiem — wyjaśnił, a mnie nagle olśniło.
— Ach, to — oznajmiłam, po czym machnęłam ręką. — Przecież to było wieki temu.
— Nie myśl, że się znowu na coś takiego nabiorę — powiedział z uśmiechem na ustach.
— Oj Malfoy, Malfoy... to był żart na poziomie pierwszoklasisty. Jeżeli chciałabym ci serio coś wywinąć, nawet byś nie wiedział, że cię w coś wrabiam — powstrzymywałam się od wybuchnięcia śmiechem, co zresztą zauważył.
— Uważasz się za taką dobrą w te klocki?
— Nie. Po prostu jesteś łatwym celem, bo wystarczy się do ciebie słodko uśmiechnąć — stwierdziłam, a następnie parsknęłam na widok jego miny.
— Co ja poradzę, że twój uśmiech tak na mnie działa — mruknął, zerkając na mnie z ukosa, a na moje policzki wkradł się rumieniec. W tej chwili do sali wszedł Snape, co mnie trochę otrząsnęło.
— Cisza! — ryknął na powitanie. — Otworzyć książki na stronie trzysta dziewięćdziesiątej czwartej!
— Co on tu robi? — szepnął Ron, patrząc na nauczyciela eliksirów z zakłopotaną miną.
— Nie mam pojęcia — odparłam równie zdezorientowana. — Może pomylił klasy?
— Myślę, że na tym etapie raczej by zauważył, gdzie jest — odrzekł rudzielec.
— No, chyba że przez te tłuste włosy nic nie widzi — dodałam, po czym oboje zaczęliśmy cicho chichotać.
— Rainwood, Weasley! Za to, że rozmawiacie, Gryffindor stracił przez was dziesięć punktów! — warknął profesor, a ja zacisnęłam usta w kreskę. Przynajmniej nie dostałam u niego kolejnego szlabanu. Jest progres.
W sali zapadła mroczna cisza, którą przerwał huk otwieranych drzwi. Do klasy wbiegł Harry i znieruchomiał, wpatrując się w Snape'a.
— Lekcja zaczęła się dziesięć minut temu, Potter, więc odejmiemy Gryffindorowi kolejne dziesięć punktów. Siadaj.
— Gdzie jest profesor Lupin? — zapytał brunet.
— Twierdzi, że czuję się dziś zbyt słabo by prowadzić lekcję — odpowiedział Snape z pokrętnym uśmieszkiem. — Chyba ci powiedziałem, żebyś usiadł, prawda?
— Co mu jest?
— Nic, co by zagrażało jego życiu — powiedział tonem, jakby marzył, by zagrażało. — Gryffindor traci pięć punktów, a jeśli będę zmuszony znowu prosić cię, abyś usiadł, straci kolejne.
Na te słowa Harry powlókł się do swojej ławki i usiadł.
— Strona trzysta dziewięćdziesiąt cztery — powtórzył Snape, a wszyscy otworzyli swoje książki.
— Wilkołaki! Ekstra — mruknęłam do siebie pod nosem.
— Profesorze, wilkołaki miały być dopiero za...
— Granger — przerwał jej profesor lodowatym tonem.
— Co ona tu robi? Widziałaś, jak wchodzi? — zapytał Weasley, a ja tylko pokręciłam przecząco głową, spoglądając na Hermionę i Snape'a.
— Wydawało mi się, że ja prowadzę lekcję, a nie ty — warknął. — A teraz kto mi powie czym odróżnić wilkołaka od animaga?
Tylko ja i Granger podniosłyśmy rękę.
— Nikt? — prychnął, a ja westchnęłam cicho i opuściłam rękę. Już wiedziałam, że i tak nie wyznaczy mnie do odpowiedzi, ale Hermiona nie dawała za wygraną.
— Może ja? — zapytała. — Animag kontroluje swoją przemianę, natomiast wilkołaki nad nią nie panują, a po niej nie pamiętają, kim są, a porozumieć się mogą tylko z innym wilkołakiem.
— Auuu! — zawył Draco, a kilkoro uczniów się zaśmiało.
— Dziękuję, panie Malfoy — rzekł Severus. — Znowu odzywasz się niepytana, Granger. Twoje zarozumialstwo pozbawiło właśnie Gryffindor pięciu punktów.
Hermiona zrobiła się czerwona jak burak i opuściła rękę. Teraz wszyscy Gryfoni patrzyli na Snape'a spode łba. Ron nagle nie wytrzymał i powiedział na głos:
— Zadał pan pytania, a ona zna odpowiedź! Po co pytać, jak się nie chce uzyskać odpowiedzi?
Klasa natychmiast wyczuła, że posunął się za daleko. Snape zbliżył się powoli do naszego biurka, a wszyscy wstrzymali oddech.
— Weasley, masz szlaban — wycedził z twarzą tuż przy twarzy Rona. — A jeśli jeszcze raz usłyszę, że krytykujesz mój sposób nauczania, ręczę ci, że mocno tego pożałujesz.
Do końca lekcji nikt nie powiedział ani słowa. Siedzieliśmy w milczeniu, robiąc notatki o wilkołakach, a gdy rozległ się dzwonek, zadał nam pracę na dwie rolki pergaminu na temat rozpoznawania i uśmiercania wilkołaków.
Wyszliśmy z sali i zaczekaliśmy na Rona, który musiał zostać w klasie w sprawie szlabanu.
— On jest okropny — burknęła Hermiona.
— Może nadal jest zły za tego bogina? — rzekł Harry.
— Może... a tak w ogóle, to jak ty weszłaś do sali, że nie zauważyliśmy, kiedy to robisz? — zapytałam Granger, a ta się speszyła.
— Ja... eee... normalnie — odparła szatynka i w tej samej chwili z sali wyszła grupka Ślizgonek.
— Prawie się popłakałaś, Granger — zaśmiała się Pansy, a jej przyjaciółki zachichotały. Zacisnęłam dłoń na różdżce, po czym machnęłam nią, celując prosto w Parkinson. — Jeszcze chwila a...
Dziewczyna nie mogła nic więcej powiedzieć, gdyż rzuciłam na nią urok.
— Język w supeł? — zapytała lekko rozbawiona Hermiona, a ja pokiwałam twierdząco głową. Akurat w momencie, w którym rzucałam zaklęcie, z sali wyszedł Snape z Ronem.
— No proszę, panna Rainwood znów łamie regulamin — oznajmił profesor, po czym machnięciem różdżki cofnął zaklęcie.
— Panie profesorze, ona na mnie rzuciła zaklęcie bez powodu — powiedziała Parkinson. Już nawet nie próbowałam się tłumaczyć, bo nic by to nie dało, więc tylko posłałam jej zabójcze spojrzenie.
— Dołączysz do pana Weaslaya. Po obiedzie macie wyczyścić wszystkie nocniki w skrzydle szpitalnym bez użycia czarów — powiedział z kpiącym uśmiechem, a Pansy powstrzymywała się od wybuchnięcia śmiechem.
~ * ~
Najpierw poszliśmy na obiad, a potem odrabiać szlaban do skrzydła szpitalnego. Roboty mieliśmy bardzo dużo i przez szlaban prawie nie zdążyliśmy na kolację, lecz pani Pomfrey się nad nami zlitowała i szybciej nas wypuściła.
— Myśleliśmy, że nie wrócicie na kolację — odezwał się Harry, gdy dosiedliśmy się do nich w Wielkiej Sali.
— Prawie tak było — odparłam, nakładając sobie tosty na talerz.
— Camille, jesteś! — zawołał Lee, po czym usiadł obok. — Gdzie ty byłaś?
— Dostaliśmy szlaban — wyjaśnił Ron.
— Za co? — zapytał Jordan.
— A czy Snape potrzebuje powodu? — odpowiedział rudzielec.
— W sumie racja — stwierdził, po czym zwrócił się znów w moją stronę. — Mam sprawę.
— O co chodzi, Lee? — zapytałam.
— Chodzi o naszą zemstę na Fredzie i George'u.
— Myślałam na nią już jakiś czas i mam pewien pomysł — uśmiechnęłam się do chłopaka konspiracyjnie. — Gdzie teraz są?
— U nas w pokoju.
— Chodźmy — rzekłam, po czym wzięłam tosta do ręki i poszliśmy do pokoju wspólnego.
~ * ~
— O cholera... — powiedział Lee.
Moja twarz zmieniała się w coraz bardziej wychudzoną i starą, a włosy przerzedziły się i posiwiały. Gdy skończyłam się zmieniać, wyglądałam trochę jak trup.
— I jak? — zapytałam, a w tym momencie jakieś dwie dziewczynki z pierwszego roku weszły do pokoju wspólnego, po czym z krzykiem uciekły przez dziurę w portrecie.
— Chyba masz odpowiedź — zaśmiał się Jordan.
— No to idę.
Weszłam na piętro piątego roku i stanęłam przed drzwiami do pokoju bliźniaków. Złapałam za klamkę i hukiem wparowałam do ich pokoju. Fred i George krzyknęli, gdy mnie zobaczyli i złapali za różdżki. Całkiem zaniemówili, a ja zaczęłam się śmiać. Po chwili wszedł Lee ze łzami w oczach.
— Te... wasze miny... nie mogę — krztusił się ze śmiechu. Fred i George w milczeniu patrzyli to na mnie to na Lee ze zmieszaniem wypisanym na twarzy. Zmieniłam się z powrotem w siebie i wybuchnęłam gromkim śmiechem.
— To było...
— ...świetne! — odezwali się po chwili bliźniacy.
— Mówiłam, że pożałujecie! — uśmiechnęłam się promiennie. — Zalety bycia metamorfomagiem.
— Wolę cię z tym uśmiechem — powiedział George, chowając różdżkę do kieszeni jeansów.
— No co ty nie powiesz? — bąknęłam, siadając na jego łóżku.
— Tylko nie rób tego więcej — dodał, obejmując mnie ramieniem.
— Chyba że innym — odezwał się Fred, a ja wyszczerzyłam do niego zęby.
Następnego ranka wstałam dość wcześnie, a co dziwniejsze, byłam wyspana. Chwilę mi zajęło, zanim ogarnęłam, że jest sobota, czyli dzień meczu. Za oknem nadal lał deszcz, co nie wprawiło mnie w najlepszy nastrój. Wstałam pomału z łóżka, aby się przygotować. Dziewczyny w dormitorium nadal spały. Wzięłam swoją Błyskawicę i zeszłam do pokoju wspólnego, gdzie spotkałam Harry'ego siedzącego przy kominku.
— Długo tu siedzisz? — zapytałam.
— Od piątej rano — odparł ponuro. — Irytek mnie obudził i już nie mogłem zasnąć.
— Obyś nam nie zasnął na meczu.
— Taa... a czy to też nie jest za wczesna godzina jak na ciebie? — zapytał, uśmiechając się lekko.
— No właśnie jest, ale jakimś sposobem się wyspałam — wzruszyłam ramionami. — Zaraz powinno się zacząć śniadanie, idziemy?
Chłopak zgodził się skinieniem głowy, więc zeszliśmy na parter do Wielkiej Sali, gdzie zajęliśmy miejsce przy stole. Zauważyłam, że owsianka trochę obudziła Harry'ego, a chwilę później przyszła reszta drużyny.
— Będzie ciężko — rzekł Wood, nakładając sobie śniadanie.
— Przestań się zamartwiać, Oli — powiedziałam, chociaż sama byłam zaniepokojona.
— Taki deszczyk to dla nas pestka — dodała Angelina, a ja spojrzałam na tę wściekłą wichurę za oknem.
— Średnio mi to przypomina deszczyk — stwierdziłam, a Jonhson szturchnęła mnie łokciem i ukradkiem spojrzała na Olivera. — Znaczy... tak, co to dla nas... — powiedziałam lekko zmieszana i stwierdziłam, że będzie lepiej, jak utkam się tostem.
Po śniadaniu weszliśmy do szatni i przebraliśmy się w szaty do quidditcha. Czekaliśmy na przemowę Wooda, lecz się nie doczekaliśmy. Kilka razy się do niej zabierał, ale jedynie wydawał dziwne odgłosy, aż w końcu machnął ręką i wskazał nam drzwi.
Na trybunach zebrała się już cała szkoła, wszyscy z parasolami lub z płaszczami przeciw deszczowymi. Przez wiatr chwialiśmy się, wychodząc na boisko, a przez grzmoty nie słyszeliśmy komentowania Lee Jordana, a tym bardziej widowni. Puchoni zbliżali się z drugiej strony boiska, ubrani w żółte szaty. Diggory i Wood uścisnęli sobie dłonie, a pani Hooch kazała wsiadać na miotły.
Wsiadłam na swoją i po chwili usłyszałam odległy dźwięk, który wydał się z gwizdka. Wystartowaliśmy. Nie minęło pięć minut, a ja już przemarzłam do szpiku kości. Katie przejęła kafla i już zamachiwała się, aby rzucić nim do bramki, jednak w ostatniej chwili spuściła go do mnie. Zdezorientowany bramkarz nawet nie zauważył, kiedy zyskałam punkty dla Gryfonów.
— Tak jak ćwiczyłyśmy! — krzyknęła Katie i przybiłyśmy piątkę.
— Wyszło świetnie! — zawołałam zadowolona.
Gra toczyła się nadal. Zdobyliśmy kolejne punkty, niestety Puchoni także. Gwizdek pani Hooch przebił się przez deszcz i cała drużyna wylądowała z pluskiem w błocie.
— Prosiłem o czas! — zawołał Wood. — Chodźcie tam, pod to...
Stłoczyliśmy się pod wielkim parasolem w rogu boiska.
— Jaki mamy wynik? — zapytał Harry.
— Mamy pięćdziesiąt punktów przewagi, ale jeżeli szybko nie złapiesz znicza, będziemy grać do nocy — odpowiedział Oliver.
— Z tym nie ma szans — rzekł zrozpaczony Harry, pokazując na swoje okulary.
W tym momencie pojawiła się przy nim Hermiona; pelerynę miała zarzuconą na głowę i wyglądała na rozradowaną.
— Wpadłam na pomysł, Harry! Daj mi te okulary, szybko!
Brunet wręczył jej okulary, a cała drużyna wytrzeszczała na nią oczy, gdy stuknęła w nie różdżką i powiedziała:
— Impervius!
Po czym oddała je Potterowi ze słowami:
— Masz! Będą odpychały krople deszczu!
Wood sprawiał wrażenie, jakby chciał ją pocałować.
— Jesteś cudowna! — zawołałam za nią, lecz ta zniknęła już w tłumie.
— Okej, drużyno, do dzieła! — rzekł uradowany kapitan.
Wróciliśmy do gry. Leciałam z kaflem, a gdy byłam blisko bramki, szybko podałam go Angelinie, po czym sama zanurkowałam, ledwo unikając zderzenia z tłuczkiem. Zastanawiałam się, gdzie są pałkarze, a gdy ich spostrzegłam, zrozumiałam, co się dzieje i cała zbladłam ze strachu. Fred i George krążyli pod Harrym, który spadł z miotły i teraz leciał z wysoka. Był nieprzytomny, a na niebie było tysiące dementorów.
W ostatniej chwili Dumbledore spowolnił upadek i odpędził dementorów. Wyczarował nosze, na które położył Harry'ego. Wylądowałam na ziemi obok Olivera razem z resztą drużyny, a za nami wylądował Cedrik ze zniczem w ręku.
— Chce powtórki! — krzyknął do pani Hooch. — Nie wiedziałem, że spadł z miotły!
— Wygraliście zgodnie z przepisami, powtórka nie może się odbyć — odpowiedziała.
— Ale...
— Takie są zasady, przykro mi — przerwała Diggory'emu, którego po chwili zostawiła samego.
Chłopak przeniósł wzrok z pani Hooch na mnie, a ja zacisnęłam usta w wąską linię i staliśmy tak chwilę w deszczu, patrząc na siebie w milczeniu. Doceniłam jego starania o wskóranie czegoś, lecz wyszło, jak wyszło.
Odwróciłam się do reszty drużyny Gryfonów i zawołałam:
— Chodźcie zobaczyć co z Harrym.
Zgodzili się ze mną, jedynie Oliver chciał być teraz sam. Weszliśmy do skrzydła szpitalnego, ubabrani błotem od stóp do głów i podeszliśmy do szukającego leżącego na jednym z łóżek. Po chwili wbiegli też Hermiona i Ron.
— No i jak wygląda? — zapytał młody Weasley.
— A jak ma wyglądać? Zleciał z pięćdziesięciu stóp! — odparł George.
— Właśnie Ron, ciekawe jak ty byś wyglądał... — dodał Fred.
— Jakbyś tak gruchnął — dokończył za niego bliźniak.
— Na pewno lepiej niż zazwyczaj — mruknął Potter.
— Harry! — krzyknęłam zadowolona, że się obudził.
— Jak się czujesz? — zapytała Katie.
— Świetnie. Co się stało? — zapytał Harry, siadając na łóżku, tak gwałtownie, że wszyscy się wzdrygnęli.
— Spadłeś — powiedział Fred. — Musiało być chyba z pięćdziesiąt stóp.
Hermiona cicho pisnęła, a oczy miała mocno zaczerwienione.
— Ale co z meczem? — dopytywał się okularnik.
— Diggory złapał znicza — odparłam.
— Zaraz po tym, jak spadłeś — dodał George. — Nie wiedział, co się stało. Kiedy się obejrzał i zobaczył ciebie na ziemi, próbował to odwołać. Domagał się powtórzenia meczu, ale wygrali zgodnie z przepisami.
— A gdzie jest Wood? — zapytał brunet, który widocznie dopiero zdał sobie sprawę, że nie ma z nami kapitana.
— Wciąż pod prysznicem — odpowiedział Fred. — Chyba chce się utopić.
Potter pochylił głowę aż do kolan i złapał się za włosy.
— Harry... jest jeszcze coś, co powinieneś wiedzieć... — bąknął Ron. — Bo jak spadłeś, to twoja miotła no... rąbnęła w bijącą wierzbę i teraz wygląda tak...
Rudzielec sięgnął do torby, którą miał ze sobą i odwrócił ją do góry dnem. Na łóżko Harry'ego wysypał tuzin kawałków drewna i witek.
— Dajcie mu już odpocząć, no już — powiedziała pani Pomfrey.
— Przyjdziemy jutro — poklepałam chłopaka w ramię, domyślając się jedynie, jak on może się teraz czuć.
— Dobra — odparł, po czym pożegnaliśmy się i wyszliśmy ze szpitala, zostawiając po sobie wielkie ślady błota.
— Świetnie grałaś, Camille — odezwał się George, gdy już weszliśmy do salonu Gryfonów.
— Już nie udawaj, że widziałeś coś w tę pogodę — zaśmiałam się i pstryknęłam go w nos. — Ale dziękuję.
— On by ciebie nie widział? Proszę cię... — parsknął Fred, a George pociągnął go za rękę i ruszył w stronę schodów, wołając za sobą:
— Musimy o czymś pogadać, więc już idziemy. Dobranoc!
— Tak, dobranoc! — powiedział rozbawiony Fred.