Następnego dnia razem z Hermioną zeszłam na śniadanie i dosiadłyśmy się do Ginny, a już po chwili dołączyli do nas Harry z Ronem. Widząc moją minę, zapytali, czy coś się stało, więc opowiedziałam im, co wczoraj zaszło między mną, a George'em.
— I nie widziałaś się dzisiaj z moim głupim bratem? — zapytała rudowłosa, spoglądając na mnie przez stół.
— Nie — burknęłam i zaczęłam grzebać widelcem w jajecznicy, podpierając się na jednej ręce.
— Nie przejmuj się, pewnie cię przeprosi — rzekła, uśmiechając się pokrzepiająco.
— Wcale się nie przejmuję. Niech sobie robi, co chce, mam to gdzieś — odpowiedziałam beznamiętnie, a reszta spojrzała się po sobie znacząco.
— Chyba jednak tak nie myślisz — powiedział Ron, a ja zmroziłam go wzrokiem, lecz miał rację, tylko nie chciałam się do tego przyznać.
W tej chwili do Wielkiej Sali weszli bliźniacy w towarzystwie Lee Jordana, więc szybko odwróciłam wzrok. Nie mogłam znieść jego widoku.
— Patrzył smutno na ciebie, widać też nie jest w humorze — powiedziała Hermiona, na co ja prychnęłam wściekle.
— Mógł tak nie mówić, sam jest sobie winien — oznajmił Harry, wzruszając ramionami, a ja poczułam falę wdzięczności do bruneta.
— Dobrze powiedziane — zawtórowałam mu.
— Nie mówię, że nie — dodała Granger, po czym napiła się ze swojego pucharu.
— Więc skończmy już ten temat — odparłam. — Co mamy pierwsze?
— Zielarstwo — odpowiedział Ron, spoglądając na plan zajęć.
Posiedzieliśmy jeszcze chwilę, a potem pożegnaliśmy się z Ginny i poszliśmy w stronę cieplarni. Przez cały czas byłam nieobecna i przygnębiona. Dopiero na obronie przed czarną magią trochę się obudziłam, gdyż była to jedna z moich ulubionych lekcji. Dodatkowo siedziałam z Harrym, który cały czas próbował mnie rozweselić.
Po zajęciach poszliśmy na obiad, na którym znów zobaczyłam bliźniaków, co było do przewidzenia, gdyż chodzimy do tej samej szkoły. Mimo to czułam jak podnosi mi się ciśnienie, a mój dobry humor prysł. Szybko zjadłam ciepły posiłek i poszłam do biblioteki. Chciałam zostać sama i oderwać się od wszystkiego. Usiadłam przy stole i wyjęłam rolkę pergaminu, a następnie zaczęłam pisać esej na transmutację.
— O, Camille — usłyszałam głos Malfoya. Podszedł do mnie z uśmiechem na ustach i położył torbę na podłogę przy moim stoliku, po czym dosiadł się naprzeciwko mnie.
— O, moja chodząca udręka — odparłam kąśliwie, patrząc na chłopaka spod byka.
— Milutka jesteś, nie ma co — odparł ironicznie.
— Wybacz — westchnęłam, odkładając pióro na stół. — Nie mam humoru.
— Więc wyżywasz się na wszystkich wokoło — stwierdził Draco. — W pełni zrozumiałe, też tak robię.
Zaczęłam się zastanawiać, czy ja naprawdę jestem taka okropna. Skoro nawet Malfoy tak twierdzi, to chyba powinnam przystopować.
— Tak w ogóle, to co ty tu robisz? Wiesz, że to biblioteka? — zapytałam, mrużąc oczy.
— Wiem co to za miejsce, za kogo ty mnie masz? — zapytał lekko rozbawiony. — Chciałem napisać wypracowanie.
— No wiesz, nigdy wcześniej cię tu nie widziałam — odrzekłam, po czym podparłam głowę na ręce i utkwiłam w nim spojrzenie.
— To, że mnie nie widziałaś tutaj wcześniej, nie oznacza, że tutaj nie przychodziłem — parsknął, a pani Pince skarciła go wzrokiem.
— To powiedz, co ty dzisiaj taka smutna — szepnął, aby bibliotekarka się nie czepiała.
— Nieważne — odparłam i wzięłam się z powrotem za pisanie eseju.
— To ma coś wspólnego z tymi klonami? Widziałem, że się nie odzywacie do siebie.
— Przestań ich tak nazywać — syknęłam, po czym zamoczyłam pióro w atramencie i właśnie miałam zacząć pisać kolejne słowo, gdy Ślizgon przesunął mój pergamin na drugą stronę stołu.
— Czy to jest to wypracowanie, co myślę? — zapytał, po czym zaczął wertować moje wypociny.
— No tego już za wiele! — fuknęłam cicho i natychmiast wyrwałam mu pergamin z ręki. — Czy ja ci pozwoliłam na to spojrzeć?!
— Powinnaś była, bo masz to źle napisane — odparł z perfidnym uśmieszkiem.
— Niby co tu jest źle? — spytałam, czytając to, co do tej pory napisałam.
— Wszystko, co zdążyłem przeczytać zanim wyrwałaś mi to wypracowanie z ręki.
Przegryzłam wargę i zmarszczyłam brwi. Chłopak zaczął cicho chichotać, przez co zmroziłam go wzrokiem.
— Wystarczyło słuchać tego, co mówiła McGonagall o animagach — dodał, wzruszając ramionami. — Właśnie chciałem się za to wziąć i mógłbym ci pomóc, gdybyś nie była taka wredna.
Blondyn wyjął z torby pergamin, pióro i kałamarz, po czym zapisał ten sam tytuł eseju. Spojrzał na mnie swoimi szarymi tęczówkami i uśmiechnął się półgębkiem, a ja prychnęłam pod nosem. Otworzyłam Natychmiastową Transmutację na stronie piątej i zagłębiłam się w lekturze. Po kilku minutach przyznałam się przed sobą, iż Malfoy miał rację. Napisałam głupoty w całym pierwszym akapicie. Zaczęłam skreślać niektóre słowa, zastępując je innymi i jakoś z tego wybrnęłam.
Minęło z dwadzieścia minut, gdy zapisałam trochę ponad jedną stopę mojego eseju. Najgorsze, że już skończyły mi się pomysły. Zerknęłam na pracę blondyna, siedzącego przed mną. Miał już naskrobane grubo ponad dwie stopy pergaminu.
— Co ty tam napisałeś, że tyle tego masz? — zapytałam zdumiona. — Mi już wychodzi masło maślane, a mam o wiele mniej.
Chłopak zaśmiał się pod nosem, po czym oznajmił:
— Dobra... dam ci spisać.
Oba kąciki ust powędrowały mu do góry, gdy zerknął na mnie wyczekując odpowiedzi.
— Jaki jest w tym haczyk? — spytałam, unosząc jedną brew.
Perspektywa George'a
Od rana nie mogłem nic przełknąć. Poczucie winy nie dawało mi spokoju. Co ja sobie wczoraj myślałem? Drzwi od Wielkiej Sali otworzyły się, a przez nie weszła Camille z uśmiechem na ustach, który natychmiast zszedł jej z twarzy, gdy mnie ujrzała. Zabolało. Co ja narobiłem? Nawet już nie chce na mnie patrzeć.
— Przeproś ją w końcu, bo nie mogę już z tobą wytrzymać — powiedział do mnie brat, zerkając na rudowłosą.
— Fred ma rację. Dziwnie tak bez niej — zawtórował mu Lee, a ja westchnąłem.
— Wiem... później ją przeproszę — mruknąłem, utkwiwszy wzrok w talerzu.
— W końcu jakaś mądra decyzja — zaśmiał się Fred i poklepał mnie po plecach.
Po obiedzie zauważyłem, że Rainwood nie ma przy stole. Nawet nie spostrzegłem kiedy się ulotniła. Akurat, gdy chciałem do niej podejść i porozmawiać. Ja to mam wyczucie.
Wstałem i podszedłem do Hermiony siedzącej z moim młodszym bratem i Potterem z nadzieją, że wie dokąd udała się Camille.
— Hej, Hermiona — bąknąłem, a ta uniosła na mnie wzrok. — Wiesz, gdzie jest Cam?
— To zależy czy chcesz ją w końcu przeprosić — rzekła chłodno. Ach ta solidarność kobiet.
— Tak, chcę — odparłem skruszonym tonem.
— W takim razie jest w bibliotece — oznajmiła nieco cieplej. Pokiwałam głową i posłałem brązowowłosej uśmiech, po czym skierowałem się do wyjścia. Dotarłem na czwarte pięto i wszedłem do biblioteki, lecz nie zauważyłem jej przy stolikach. Stwierdziłem, iż zapewne siedzi przy jednym z tych za regałami, gdzie można odizolować się od innych i w ciszy zająć się swoimi sprawami.
Nie musiałem jej długo szukać, gdyż ujrzałem te rude włosy za drugim z regałów. Siedziała przy stole z nim. Byli zajęci rozmową tak bardzo, że nawet mnie nie zauważyła. Z całej siły powstrzymywałem się od przywalenia mu w ten parszywy ryj.
— Pójdziesz ze mną do Hogsmeade — usłyszałem słowa Malfoya, a Camille zachichotała pod nosem.
— Jasne, a później pospacerujemy przy zachodzie słońca — odpowiedziała.
Odszedłem jak najdalej stamtąd. Nie mogłem ich słuchać. Co ja sobie myślałem? Przecież to oczywiste, że taka dziewczyna nie zwróciłaby na mnie uwagi.
Perspektywa Camille
— Jaki jest w tym haczyk? — spytałam, unosząc jedną brew.
— Pójdziesz ze mną do Hogsmeade — rzekł Malfoy, uśmiechając się szarmancko, przez co zachichotałam pod nosem.
— Jasne, a później pospacerujemy przy zachodzie słońca — odpowiedziałam sarkastycznie, lecz blondyn najwyraźniej nie wyczuł ironii, więc wywróciłam oczami i dodałam:
— To był żart. Wolę sama się pomęczyć z tym esejem, ale dzięki za zaproszenie.
— Jeszcze zmienisz zdanie, Cam — szepnął, a ja pokiwałam przecząco głową, na znak, że się z nim nie zgadzam.
— I nie nazywaj mnie Cam — burknęłam. — Tylko wybrane osoby mogą tak do mnie mówić.
— Domyślam się kto — fuknął, odwracając ode mnie wzrok. — Już myślałem, że może dałaś sobie z nimi spokój.
— Nie dałam... wiesz, ja już muszę iść — oznajmiłam, po czym zwinęłam rolkę pergaminu i razem z książką od transmutacji, piórem i kałamarzem, wrzuciłam ją do torby, a następnie wstałam. — Na razie.
— Cześć — westchnął.
Właściwie to nawet nie wiedziałam, dlaczego wyszłam z biblioteki. Żeby uniknąć tematu? Chyba tak. Albo po prostu nie miałam ochoty rozmawiać o tym z Malfoyem, tym bardziej, że to on był powodem kłótni z Weasleyem.
Postanowiłam posiedzieć przy jeziorze. Słońce pomału zachodziło, ale było nadal ciepło, więc położyłam się na trawie i zamknęłam oczy, rozkoszując się piękną pogodą. Po chwili usłyszałam jakiś szelest ze strony Zakazanego Lasu, więc spojrzałam w tamtą stronę, a na jego skraju zobaczyłam czarnego psa. Był dosyć wychudzony. Powstałam do pozycji siedzącej, nie spuszczając go z oczu. Zastanawiało mnie, co on tu robi. Nie można mieć psów w szkole, więc to pewnie nie był zwierzak ucznia, chociaż... kto wie.
— Hej, piesku — zawołałam, a pies podszedł niepewnie w moją stronę. Usiadł przede mną, a ja go pogłaskałam.
— Musisz być głodny, co? — zapytałam, a ten szczeknął radośnie. — Zaraz będzie kolacja, to coś dla ciebie wezmę i ci przyniosę. Jeżeli nadal tu będziesz. No pięknie... gadam do psa.
Spojrzałam na zegarek. Dochodziła pora kolacji.
— Zaraz wrócę — powiedziałam, po czym wstałam i wzięłam swoją torbę. Ruszyłam w stronę drzwi, a w połowie drogi spojrzałam za siebie. Pies nadal siedział w tym samym miejscu.
Weszłam do Wielkiej Sali i odnalazłam wzrokiem przyjaciół, którzy zajęli miejsca przy końcu sali.
— O, jesteś! — rzekła Hermiona, gdy do nich podeszłam. — W bibliotece cię nie było, jak przyszłam. Myślałam, że poszłaś gdzieś z Fredem i George'em, dopóki nie przyszli na kolację bez ciebie.
— Byłam tam jakiś czas, a później leżałam przy jeziorze — odpowiedziałam, dosiadając się do stołu. — A dlaczego miałabym z nimi gdzieś pójść? — zapytałam, nakładając szybko jedzenie na talerz.
— Czyli nadal cię nie przeprosił — westchnęła zawiedziona.
— Nie.
— Serio to wszystko zjesz? — Harry wskazał na mój talerz, na którym piętrzyło się jedzenie.
— Nie. To dla psa, którego widziałam przy lesie — odparłam, po czym szybko napchałam się ziemniakami i kawałkiem kurczaka.
— Zwolnij, bo się udławisz — zaśmiał się Ron.
— I kto to mówi? — prychnęła Granger, patrząc na Weasleya, a ja parsknęłam śmiechem.
Zabrałam kawałki kurczaka, które włożyłam do miski, po czym rzuciłam im szybkie "Do później" i wybiegłam z sali. Dotarłam do miejsca, w którym zostawiłam psa, ale nie było po nim śladu. Westchnęłam głośno i obróciłam się na pięcie, lecz w tej samej chwili wyszedł zza krzaków i podbiegł do mnie.
— Już myślałam, że sobie poszedłeś. Masz.
Położyłam miskę obok niego, a on zabrał się za jedzenie. Po chwili przeszedł mnie dreszcz, a z moich ust wyłoniła się para. Pies zaczął powarkiwać. Przez moment myślałam, że na mnie, lecz skierował się ku drzewom. Przy lesie unosiła się mroczna postać, która sunęła w naszą stronę.
— Tylko nie to — szepnęłam przerażona. Chciałam uciekać, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa.
Pies zaczął ciągnąć mnie za szatę i wtedy się opamiętałam. Zerwałam się do biegu i szybko dobiegłam do drzwi wejściowych. Otworzyłam je i przez przypadek na kogoś wpadłam. Podniosłam wzrok i ujrzałam twarz z kilkoma uroczymi piegami, spoglądająca na mnie smutnymi brązowymi oczami.
— George?
— Camille, co się stało? — zapytał zaniepokojony, gdyż wyraźnie przed czymś uciekałam.
— Dementor mnie gonił — wyjaśniłam, dysząc ciężko.
— Uspokój się, jesteś już bezpieczna — oznajmił, łapiąc mnie za ramiona. — A co ty tam robiłaś? Powinnaś już być w dormitorium.
— Ja... a co cię to właściwie obchodzi? — fuknęłam, gdy przypomniałam sobie, że jestem na niego zła. — Ty też powinieneś być w dormitorium.
Nie czekając na odpowiedź rudzielca, skrzyżowałam ręce i poszłam w stronę schodów.
— Cam! — zawołał, po czym podbiegł do mnie. Szliśmy równym krokiem przed siebie. — Czekałem na ciebie w pokoju wspólnym, ale długo nie wracałaś, więc postanowiłem cię poszukać.
— Czekałeś na mnie? — zerknęłam na niego z ukosa.
— Tak, chciałem cię przeprosić. Strasznie mi głupio przez to, co powiedziałem, no i... tęsknie za twoim towarzystwem — powiedział, spuszczając wzrok.
— I bardzo dobrze, że się tak czujesz — prychnęłam, wchodząc po schodach.
— Ale... wybaczysz mi?
— Wiesz, Georgie — rzekłam. — Masz szczęście, że nie potrafię się długo gniewać.
Spojrzałam na rudzielca i posłałam mu nieśmiały uśmiech, przez który Weasley ewidentnie się rozpromienił.
— Tak się cieszę! — Rudzielec złapał mnie w pasie, gdy byliśmy w połowie drogi do portretu Grubej Damy i zamknął mnie w mocnym uścisku. Skryłam twarz pod jego obojczykiem i uśmiechnęłam się pod nosem. Od razu poczułam się lepiej.
— Ja też — szepnęłam. — A właściwie to, co cię wtedy ugryzło, że zacząłeś tak gadać?
Odsunęłam się od chłopaka, aby móc mu spojrzeć w twarz i podparłam się plecami o poręcz schodów.
— No ten... — bąknął i zaczął drapać się po karku, unikając mojego spojrzenia. — Nie lubię tego Malfoya i mnie zdenerwował... pewnie dlatego.
— No i cała ta szopka była spowodowana brakiem sympatii do niego? — spytałam z niedowierzaniem w głosie, a w tym samym momencie schody się poruszyły, przez co wydałam zduszony okrzyk i odskoczyłam od poręczy, jak oparzona.
— Znowu — westchnął George. — Już drugi raz dzisiaj mnie gdzieś niosą.
Schody zatrzymały się przy przejściu na piątym piętrze, utrudniając tym samym dojście na siódme piętro do dormitoriów.
— Nie mam już siły wracać na dół i z powrotem wspinać się na siódme piętro — jęknęłam. — Chodźmy tym korytarzem. Pójdziemy wschodnim skrzydłem i okrężną drogą dostaniemy się do pokoju wspólnego.
— Spacerek po pustym zamku nie zaszkodzi — zaśmiał się George i weszliśmy na korytarz.
Minęliśmy Łazienkę Prefektów i ruszyliśmy dalej w prawo. Po drodze słyszeliśmy jedynie nasze kroki, które odbijały się echem po opustoszałych korytarzach.
— Nie złość się, ale muszę o coś zapytać — oznajmił niespodziewanie Weasley. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem, czekając na to, co ma do powiedzenia. — Umówiłaś się z Malfoyem na randkę?
Uniosłam brwi i po chwili parsknęłam śmiechem, przez co kilka postaci w portretach prychnęło z niezadowoleniem. Brązowooki spojrzał na mnie z zakłopotaniem.
— Skąd ci to przyszło do głowy? — spytałam, kręcą głową.
— Poszedłem wcześniej do biblioteki i usłyszałem, jak cię zaprasza — rzekł, czerwieniąc się lekko ze wstydu.
— Na przyszłość zapamiętaj, że jak już kogoś perfidnie podsłuchujesz, to chociaż doczekaj do końca wypowiedzi zanim wyciągniesz pochopne wnioski — zaśmiałam się. — Wiedz, że nie zgodziłam się na ten wypad.
Chłopak uśmiechnął się półgębkiem, a ja wywróciłam oczami.
— Głupek — mruknęłam.
Nagle zza jednego z zakrętów wyłonił się Snape, który widząc nas wałęsających się o tej porze po zamku, uśmiechnął się złośliwie.
— A cóż to za nocna eskapada? — jego jadowity głos poniósł się po korytarzu.
— Wracaliśmy do wieży, gdy schody...
— Nie interesują mnie te wyssane z palca wyjaśnienia panie Weasley — przerwał mu oschle profesor. — Gryffindor traci dwadzieścia punktów, a wy zapracowaliście właśnie na szlaban. W piątek o siódmej widzę was w moim gabinecie, a teraz wracać do dormitorium, ale już!
Rzuciliśmy mu ostatnie gniewne spojrzenie, a następnie szybkim krokiem ruszyliśmy w stronę pokoju wspólnego, gdzie po krótkiej wymianie obelg dotyczących nauczyciela eliksirów przytuliłam George'a na pożegnanie i poszłam do swojego pokoju.
~ * ~
— Nakarmiłaś wczoraj tego psa? — zapytała zaspana Hermiona, pocierając oczy o poranku, gdy wyszłam z łazienki.
— Tak i pogodziłam się z George'em — odparłam, uśmiechając się promiennie.
— Przeprosił? To super!
— Tylko wydaje mi się, że nie powiedział mi całej prawdy, gdy go zapytałam, co było powodem jego zachowania — rzekłam z przekąsem, po czym zaczęłam pakować książki do torby.
— A co powiedział? — zapytała Hermiona, wyjmując mundurek z szafy. Lavender Brown właśnie wstała, przeciągnęła się i mruknęła ciche "cześć" w naszą stronę, po czym zniknęła za drzwiami łazienki.
— Że nie lubi Malfoya i go zdenerwował — prychnęłam. — On nie umie kłamać... co innego Fred, który jak coś powie w ten swój zakręcony sposób, to sama już nie wiem, co jest prawdą, ale Georgie? Jeśli już chce kłamać, to niech się postara.
— A może on... — Granger spojrzała na mnie, po czym odwróciła wzrok. — Chociaż nie wiem.
— Co on? — zmarszczyłam brwi i spojrzałam pytająco na przyjaciółkę.
— Nie, nic — potrząsnęła głową i machnęła ręką.
— Hermiona... — mruknęłam, krzyżując ręce na piersi.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Spuściłam z niej wzrok i podeszłam je otworzyć, a moim oczom ukazały się dwie identyczne i roześmiane twarze.
— Hej! Tak sobie myśleliśmy...
— ...że skoro znowu jesteśmy paczką...
— ...dawno nie robiliśmy kawału.
Wysłuchiwałam się ich naprzemiennego dialogu, na którego zakończenie wyszczerzyli zęby. Odetchnęłam głośno i ze skruszoną miną rzekłam:
— Wybaczcie chłopcy, ale obiecałam rodzicom, że nie będę się już tak zachowywać.
Granger popatrzyła na mnie z niedowierzaniem i zapadła cisza. Po chwili razem z bliźniakami, wybuchnęłam gromkim śmiechem.
— Dobre, dobre — oznajmił George przez śmiech.
— Ledwo udało mi się wypowiedzieć to zdanie — wykrztusiłam.
— Nas nie nabierzesz, ale Hermiona chyba uwierzyła — rzekł Fred, patrząc w jej kierunku. Dziewczyna pokręciła głową i z uśmiechem na ustach mruknęła:
— Jak dzieci.
— Zobaczymy się na śniadaniu — pomachałam przyjaciółce. Wyszłam z pokoju i razem z Fredem i George'em przeszliśmy prze dziurę w portrecie.
— To, co robimy? — zapytałam chłopaków, schodząc po schodach, które jak na razie nigdzie nas nie zabrały.
Chłopaki poszperali w kieszeniach, więc stwierdziłam, że zrobię to samo.
— Mam trochę proszku na bekanie — rzekł George, przyglądając się małej torebeczce, którą trzymał w ręku.
— Ja mam kilka cukierków wywołujących czkawkę — dodałam, wyjmując fioletowe dropsy.
— A ja dwie łajnobomby — powiedział Fred.
W drodze na śniadanie, rozmyślaliśmy co by tu wywinąć, lecz gdy już doszliśmy do Wielkiej Sali, nadal nie mieliśmy pomysłu. W tłumie uczniów ujrzeliśmy Jordana, który siedział obok Angeliny Johnson i Alicji Spinnet.
— Dobrze was widzieć pogodzonych — powiedział, gdy obok niego usiadłam.
— Wiadomo — posłałam mu uśmiech i zabrałam się za smarowanie kanapki dżemem.
Już po chwili obok nas usiadł Percy, a bliźniacy zaczęli się z niego naśmiewać. W końcu nie wytrzymałam.
— Przestańcie już. Percy jest prefektem i co z tego? Czy to powód do żartów? — zapytałam, a chłopaków zamurowało.
— Yyy... dzięki, Camille — powiedział zmieszany Percy.
— Nie ma sprawy — rzekłam. — Może cukiereczka?
Wyjęłam cukierek z kieszeni, a do Freda i George'a nagle wszystko dotarło.
— Chętnie — odparł, po czym sięgnął po niego i włożył do buzi. Po paru sekundach dostał czkawki, a bliźniacy wybuchnęli śmiechem.
— Mogłem się... domyślić... — fuknął, czkając, po czym się przesiadł.
— Ale mieliście miny! Nie sądziłam, że dożyję dnia w którym uda mi się was nabrać na takie coś — parsknęłam, patrząc na bliźniaków.
— Raz ci się udało — mruknął Fred.
— Przypomnijcie mi, że mam więcej od niej niczego nie brać — rzekł Lee, a ja wywróciłam oczami.
~ * ~
Atmosfera na eliksirach była gorsza niż zwykle. Snape musiał się dowiedzieć o boginie, który przybrał jego postać w stroju babci Neville'a. Po tych męczących dwóch godzinach eliksirów ruszyliśmy na szczyt Wieży Północnej, na wróżbiarstwo. Usiadłam na swoim miejscu i już po chwili zaczęłam czuć się senna, nie tylko przez nudną lekcję, ale też przez zapach kadzidełek i duchotę.
Po wszystkich zajęciach oraz obiedzie weszłam do swojego dormitorium, rzuciłam mundurek szkolny na łóżko i wyjęłam z szafy bluzę i jakieś spodnie. Gdy już się przebrałam, postanowiłam pójść do pokoju Freda i George'a, w celu sprawdzenia, czy tam siedzą. Wspięłam się po schodach i zapukałam do ich drzwi, po czym słysząc zduszone "proszę", weszłam do środka. Zastałam ich w towarzystwie Lee grających w karty.
— Nie musiałam was długo szukać — rzekłam, zamykając za sobą drzwi. — Czemu siedzicie w pokoju w taki piękny dzień?
— Bo zaczęliśmy grać — powiedział Fred, nie odrywając wzroku od kart.
— Chcesz dołączyć? — zapytał Lee.
— Nie mam ochoty.
— To co byś chciała porobić? — zapytał George i popatrzył w moją stronę.
— Sama nie wiem, po prostu z wami posiedzieć — wzruszyłam ramionami i usiadłam między chłopakami.
Podkuliłam nogi i oparłam podbródek o swoje kolana, obserwując grę.
— A ty co taka cicha? — George odwrócił lekko głowę w moją stronę, iż mogłam teraz z bliska przyjrzeć się jego brązowym oczom i piegowatej twarzy.
— Jestem zmęczona po lekcjach — westchnęłam. — Snape zrobił się wredniejszy niż zwykle, a na wróżbiarstwie prawie zasnęłam.
— Poczekaj, aż będziesz na piątym roku, będzie gorzej — zaśmiał się Fred.
— Dzięki, Freddie, wiesz jak pocieszyć dziewczynę.
— Dobra, chodźmy gdzieś, bo ona nam tu zaśnie — powiedział Jordan, wstając.
— Masz rację Lee — oznajmił George, po czym niespodziewanie przerzucił mnie przez ramię, a ja zaczęłam się śmiać. — Co cię tak bawi?
— Ktoś tu chyba lubi być w objęciach mojego brata — stwierdził Fred, ruszając znacząco brwiami.
— Czy noszenie kogoś jak worek ziemniaków to objęcia? — parsknęłam.
— Proszę mi tu nie marudzić — odparł George, schodząc ze mną po schodach do salonu Gryfonów.
— Nawet bym nie śmiała.
Chłopak niósł mnie całą drogę na błonia, ale nawet nie wydawał się zmęczony. Zadziwiające.
— Jesteś strasznie lekka, co jest dosyć dziwne, patrząc na to, ile jesz — rzekł, przez co dostał ode mnie z pięści w ramię. — Aua... to był komplement.
— Słaby — mruknęłam.
— Camille ma rację.
— Już się tak nie podlizuj, Lee — dodał Fred.
George postawił mnie na trawie, a ja spojrzałam w stronę lasu, ciekawa czy czarny pies nadal się tam kręci, ale niczego nie zauważyłam. Usiadłam na ziemi, a w moje ślady poszli chłopcy.
— To co, gramy w eksplodującego durnia? — zaśmiał się Lee, a ja uderzyłam się otwartą dłonią w czoło.
— Serio? Dopiero w to graliście — jęknęłam.
— No wiem, żartowałem — parsknął Jordan i poczochrał mi włosy.
— Lee, przestań! — warknęłam, szarpiąc się z nim.
— Spokój dzieciaki! — zawołali bliźniacy, a my spojrzeliśmy na nich z politowaniem.
— Dorośli się znaleźli — prychnęłam i pokazałam im język. — Hej, wiecie co?
— Co?
— Mam pewien pomysł na kawał, ale z rezultatem będziemy musieli zaczekać. Właściwie to już nie wiem, czy ma to sens... zapomniałam, że mają treningi — rzekłam bardziej do siebie.
— Wiesz, że nie potrafimy czytać w myślach? — powiedział kąśliwie Weasley.
— Tak wiem, George, dziękuję za przypomnienie — mruknęłam. — Wiecie co, chyba i tak to zrobię. Zaczekajcie!
Chłopcy spojrzeli po sobie zmieszani, a ja pobiegłam w stronę zamku.
Perspektywa George'a
Camille pobiegła w stronę zamku, a my zostaliśmy na błoniach, patrząc na oddalającą się postać dziewczyny.
— Ciekawe co wymyśliła — odezwał się mój brat.
— I ile mamy na nią czekać — dodał Lee.
Po jakichś dziesięciu minutach dostrzegłem te powiewające na wietrze rude włosy. Rainwood wybiega z zamku, ale zamiast do nas, kierowała się na boisko do quidditcha.
— Mamy za nią iść, czy co? — zapytałem, marszcząc brwi.
— Ja nie wiem, chyba... — wzruszył ramionami Fred.
— Kobiety... kto je zrozumie? — westchnął Jordan.
Ruszyliśmy się z miejsca i szybkim tempem poszliśmy za Camille. Gdy weszliśmy na boisko, ona wyszła z szatni Ślizgonów. Jej ubranie było pokryte w niektórych miejscach różową farbą i brokatem.
— Co ty tam robiłaś? Miałaś zajęcia artystyczne? — zmrużyłem oczy.
— Nie, Georgie — odpowiedziała słodkim uśmiechem. — Troszkę przerobiłam szaty Ślizgonów.
Wyszczerzyła zęby, a ja nie mogłem oderwać od niej oczu. Nie dość, że jest mądra i śliczna to jeszcze robi razem z nami kawały... a mówią, że ideałów nie ma.
— Jak dobrze pójdzie to ta różowa farba i brokat nie zejdą przez dwa do trzech tygodni. Nie jestem pewna.
— Nie mogę się doczekać Ślizgonów ubranych w te szaty — rzekł Lee, krztusząc się ze śmiechu.
— Tylko że raczej nie zobaczymy ich na meczu quidditcha, bo przecież oni też mają treningi i zauważą to wcześniej — dodała Camille ze smutnym wyrazem twarzy.
— No ale i tak ich tym wkurzymy — powiedział zadowolony Fred. — A w ogóle to skąd ci to przyszło do głowy?
— Sama nie wiem, tak nagle... uczę się od najlepszych — odparła, puszczając do nas oczko.
— Lepiej chodźmy stąd, zanim ktoś nas zobaczy — odezwał się Lee, po czym poszliśmy w stronę jeziora.
— Chyba powinnam się przebrać, wyglądam głupio — oznajmiła, spoglądając na swoją bluzę. — Jeszcze ktoś połączy fakty, tym bardziej, że dzisiaj odwalamy szlaban u Snape'a.
— Ty zawsze wyglądasz pięknie — palnąłem. Nie zdążyłem się ugryźć w język, więc spojrzałem spanikowany na Camille, ale ona się tylko słodko uśmiechała.
— Dzięki, Georgie.