Następnego dnia odwiedziliśmy Hagrida. Musieliśmy schować się pod peleryną-niewidką, gdyż niespodziewanie zjawili się Korneliusz Knot wraz z dyrektorem. Chwilę później zabrali Rubeusa do Azkabanu na polecenie Ministra Magii, który chciał w ten sposób pokazać, że robi coś w sprawie ataków w naszej szkole. Co gorsza, Dumbledore'a usunęli ze stanowiska dyrektora za sprawą uchwały rady nadzorczej. Czekaliśmy ukryci pod peleryną, dopóki wszyscy nie wyszli z domu Rubeusa.
— A więc mamy iść za pająkami — wzdrygnęłam się na samą myśl o ostatnich słowach gajowego. — Nie rozumiem, do czego te małe okropieństwa miałyby nas zaprowadzić.
— Chyba nie lubisz pająków, co? — stwierdził Harry, który wyjrzał przez okno w celu sprawdzenia, czy już możemy wyjść.
— Nienawidzę.
— Nie jesteś sama — dodał Ron.
Próbowaliśmy znaleźć jakieś pająki, lecz nie było po nich śladu. Na domiar złego, wszystkie wizyty w skrzydle szpitalnym zostały zakazane, a po odejściu Dumbledore'a lęk ogarnął wszystkich. Jedynie Draco Malfoy wydawał się zadowolony z całej sytuacji.
Na lekcji eliksirów siedziałam z Seamusem Finniganem przez nieobecność Hermiony.
— Panie profesorze! Czemu pan nie kandyduje na stanowisko dyrektora? — Draco zaczął się podlizywać.
— Profesor Dumbledore został jedynie zawieszony przez radę nadzorczą, mam nadzieję, że niedługo do nas wróci — odparł Snape.
— Tak, na pewno. Ale gdyby pan kandydował, miałby pan głos mojego ojca. Powiem mu, że jest pan najlepszym nauczycielem — oznajmił Malfoy, przez co równocześnie z Seamusem zaczęliśmy udawać, że wymiotujemy do kociołków. Spojrzeliśmy po sobie i parsknęliśmy cichym śmiechem. Na szczęście mistrz eliksirów tego nie zauważył, gdyż zachichotał z uwagi blondyna, krążąc po lochu.
— Czy on się właśnie zaśmiał? — zagadnęłam Finnigana zdumiona.
— Jeżeli ten mroczny odgłos można tak nazwać, to chyba tak — odparł szeptem. — Nie sądziłem, że tego dożyję.
Rozległ się dzwonek, a Ron rzucił się w stronę Malfoya, lecz w porę złapali go Harry i Dean.
— Puśćcie mnie, muszę mu dołożyć — warknął rudzielec, próbując się im wyrwać. — Nie potrzebuję różdżki, mogę zabić go gołymi rękami...
— Co się stało? — zapytałam zdziwiona zachowaniem przyjaciela.
— Malfoy obraził Hermionę — wyjaśnił Harry, spoglądając w moją stronę.
— Pospieszcie się, zaraz was zaprowadzę na zielarstwo! — pokrzykiwał Snape nad głowami uczniów.
Wyszliśmy z sali i zanim Ślizgoni odeszli, wyjęłam różdżkę i wycelowałam w torbę Malfoya.
— Diffindo — szepnęłam, a torba blondyna pękła i wysypały się z niej wszystkie rzeczy. Ron przestał się wyrywać i ryknął śmiechem, a ja szybko schowałam różdżkę do kieszeni szaty.
— Co jest?! — zapytał zdezorientowany, po czym zaczął zbierać książki. Niestety nie było mi dane podziwiać jego wkurzonej miny, gdyż profesor zaczął nas poganiać. Wychodząc z zamku, ruszyliśmy w kierunku cieplarni na zajęcia z profesor Sprout.
Na lekcji zielarstwa mieliśmy za zadanie przycinać abisyńskie figi. W pewnym momencie podszedł do nas Ernie Macmillan, wziął głęboki oddech, po czym powiedział:
— Hej Harry, chciałem cię przeprosić za to, że cię podejrzewałem. Wiem, że na pewno nie zaatakowałbyś Hermiony Granger.
Chłopaki uścisnęli sobie dłonie na zgodę.
— Ten Draco Malfoy to niezłe ziółko, według mnie to on jest dziedzicem Slytherina. Też tak uważacie? — zagadnął Puchon.
— Nie — odpowiedzieliśmy równocześnie, mając już dość tej rozmowy.
Nagle Harry szturchnął nas łokciem i wskazał na ziemię. Szło na niej kilkanaście pająków.
— Ech, super — bąknęłam ironicznie.
— Taaak — powiedział Ron, siląc się na uśmiech. — Teraz nie możemy za nimi iść.
— Chyba idą do Zakazanego Lasu — rzekł brunet.
Po zielarstwie pani Sprout zaprowadziła nas na obronę przed czarną magią. Nasz profesor stał już pod salą.
— Dzień dobry młodzieży! Co to za ponure miny? — popatrzałam na Lockharta z wyrazem na twarzy mówiącym "serio?". Jakby nie wiedział co dzieje się w szkole. Czy on widzi cokolwiek oprócz czubka swojego nosa?
Po tej jakże okropnej lekcji poszliśmy do pokoju wspólnego, gdzie razem z Harrym i Ronem szykowaliśmy plan.
— Użyjemy peleryny-niewidki i pójdziemy dzisiaj wieczorem do Zakazanego Lasu — rzekł okularnik.
— Dobra — zgodził się niezbyt chętnie Weasley, po czym oboje popatrzyli na mnie.
— Wiecie, średnio mi się to podoba... no ale okej.
— Nie martw się, zabierzemy ze sobą Kła — pocieszył mnie Potter, widząc moją minę.
— Tylko nie mów nic moim braciom — dodał Ron. Widocznie znał mnie już na wylot, bo rzeczywiście chciałam im o wszystkim powiedzieć. Nie lubię mieć przed nimi tajemnic.
— Czemu? — spytałam. — Przecież nikomu nie powiedzą.
— Ale im mniej osób wie, tym lepiej. Obiecaj, że im nie powiesz — dołączył do niego Harry, wywierając na mnie presję.
— Niech wam będzie, obiecuję — oznajmiłam niechętnie.
— No witam, witam — usłyszałam głos Freda. Podszedł do nas w towarzystwie swojego brata oraz Lee. — Gracie z nami w Eksplodującego Durnia?
Chłopaki się zgodzili, a ja nie miałam specjalnie na to ochoty, więc postanowiłam obserwować grę. Doszła do nas Ginny i razem z mną przypatrywała się zabawie.
Robiło się późno, a ja byłam coraz bardziej senna i wiele nie myśląc, oparłam głowę o ramię Freda.
— Ktoś tu się zmęczył? — zapytał, spoglądając na mnie z ukosa.
— Tylko troszeczkę — odpowiedziałam z uśmiechem, który on odwzajemnił.
Minęła już północ. Ginny już dawno pożegnała się z nami i poszła do swojego pokoju.
— No dobra, my idziemy spać — oznajmił Fred, wstając. George zrobił to samo, a jego wzrok powędrował w moją stronę.
— Ja jeszcze chwilkę zostanę, także dobranoc chłopcy — oznajmiłam, obdarzając ich ciepłym uśmiechem.
— Dobranoc — powiedzieli bliźniacy wraz z Jordanemi ruszyli po schodach do swojego pokoju.
Przez chwilę nasłuchiwaliśmy, aż trzasną drzwi do dormitorium, aby mieć pewność, że nikt nas nie zobaczy. Gdy to nastąpiło, narzuciliśmy na siebie pelerynę-niewidkę i wyszliśmy z pokoju wspólnego. Doszliśmy do chatki Hagrida, gdzie Harry zostawił pelerynę. Wzięliśmy ze sobą Kła i weszliśmy do Zakazanego Lasu.
— Lumos! — szepnęłam, oświetlając nam drogę, a razem ze mną zrobił to zielonooki.
— Dobry pomysł, sam bym swoją zapalił, ale wiecie... jeszcze by wybuchła czy coś...
— Wiemy, Ron — rzekłam, uśmiechając się do niego pokrzepiająco. — Nasze nam starczą... chyba.
— Patrzcie! — Potter wskazał na trawę, po której szły dwa pająki.
— To idziemy — rzekł Weasley i weszliśmy w głąb lasu. Po jakichś dwudziestu minutach pająki zeszły ze ścieżki.
— Co teraz? — zapytałam z nadzieją, że jednak zawrócimy do zamku. Miałam serdecznie dość tej wyprawy. Wałęsanie się nocą po zamku to jedno, ale po Zakazanym Lesie, w którym w zeszłym roku grasował sam Voldemort, nie przypadło mi do gustu. Już nie wspominając o groźnych stworzeniach jakie tu żyją.
— Zaszliśmy tak daleko... — stwierdził rudzielec, drapiąc się po karku. On też miał wyraźnie dość.
— Idziemy dalej — powiedział stanowczo brunet, rozwiewając wszelką nadzieję, jaką miałam na powrót.
Szliśmy tak jeszcze z pół godziny, zatrzymując się co jakiś czas, żeby odnaleźć pająki, gdy nagle Kieł zaszczekał. Zrobił to na tyle niespodziewanie, że mnie wystraszył, przez co o mało nie dostałam zawału.
— Co jest? — ścisnęłam mocno ramię Harry'ego.
— Tam coś się rusza — wyjaśnił bliznowaty, spoglądając w głąb czarnego lasu.
— O nie, nie, nie... — usłyszałam jęk niebieskookiego.
— Zamknij się, usłyszy cię — syknął Potter.
— Cokolwiek tam jest, już pewnie usłyszało Kła — powiedziałam z przerażeniem i nagle buchnęło światło.
— To nasz samochód! — zawołał Ron, po czym podbiegł do niego i zaczął mu się przyglądać.
— Wygląda jakby zdziczało — zauważyłam, ale po chwili znowu odjechało, a w tym samym momencie zobaczyłam coś, co zmroziło mi krew w żyłach.
— Straciliśmy ślad, musimy znaleźć pająki — stwierdził Harry, zupełnie nie zwracając uwagi na to, co się dzieje wokół nas.
— Camille... dlaczego masz białe włosy? — zapytał Ron z przerażeniem wypisanym na twarzy, ponieważ wiedział, że przez silne emocje nie panuję nad przemianą.
— Chyba już nie musimy ich szukać... — przełknęłam ślinę.
Za Harrym było pełno pająków wielkości koni. Kieł już nie skamlał, tylko skulił się na ziemi. Pośrodku stał największy z pająków, który zaczął mówić. Okazało się, że jest to Aragog, czyli pająk Hagrida ze wspomnienia z dziennika Riddle'a.
Harry zaczął z nim rozmawiać, bo ani ja, ani Ron nie mogliśmy z siebie nic wydusić. Kurczowo trzymałam różdżkę w jednej ręce, a drugą ściskałam dłoń Rona. Akromantula opowiadała, jak pięćdziesiąt lat temu umarła w Hogwarcie dziewczyna. Znaleźli ją w łazience, a oskarżyli wtedy Hagrida o jej morderstwo. Gajowy ukrył pająka w tym miejscu, a jego wyrzucono ze szkoły, lecz był niewinny.
Zauważyłam, że inne pająki się do nas zbliżają, więc szarpnęłam bruneta za rękaw na znak, żeby już kończył.
— No to my już pójdziemy — powiedział nagle Potter, gdy zwrócił uwagę na zbliżające się do nas zagrożenie.
— Pójdziemy? Nie sądzę... — głos Aragoga poniósł się po lesie, a w kolejnej chwili pająki chciały nas zaatakować. Nagle pojawił się Ford Anglia pana Weasleya, więc szybko do niego wskoczyliśmy, a samochód przedzierał się dzielnie przez las.
Po kilkunastu minutach wyjechaliśmy z lasu, a auto wyrzuciło nas obok chatki Hagrida, po czym zawróciło i z powrotem zniknęło między drzewami. Harry wszedł do domku gajowego po pelerynę-niewidkę, Ron usiadł na dyni, a ja obok niego na trawie. Serce wciąż waliło mi jak oszalałe, a krew szumiała w uszach. Potter wrócił do nas, trzymając w ręku swój spadek po ojcu.
— Za pająkami... Nigdy tego Hagridowi nie przebaczę. — Ron zaczął histeryzować.
— Mamy szczęście, że nadal żyjemy — odetchnęłam z ulgą.
— Pewnie myślał, że Aragog nie zrobi nam krzywdy — rzekł Harry, próbując obronić przyjaciela.
— I to właśnie jest problem z tym Hagridem. Myśli, że potwory nie są takie złe, na jakie wyglądają — odparł Ron, cały dygocząc. — I czego się dowiedzieliśmy?
— Że jest niewinny. Nigdy nie otworzył Komnaty Tajemnic — odpowiedział brunet.
— Tyle to ja wiedziałam — oznajmiłam. — Od początku w to nie wierzyłam. Za to nadal nie wiemy, co za potwór ukrywa się w zamku.
Zarzuciliśmy na siebie pelerynę-niewidkę i ruszyliśmy do szkoły. Pożegnałam ich przed wejściem do pokoi, po czym zniknęłam za drzwiami mojego dormitorium. Szybko zgarnęłam piżamę do łazienki i wzięłam prysznic, po czym padłam wykończona na łóżko.
Trzy dni przed pierwszym egzaminem, McGonagall zabrała głos podczas śniadania. Ogłosiła, że tego dnia przywrócą wszystkich spetryfikowanych do życia, co bardzo podniosło mnie na duchu. W tej chwili pojawiła się młodsza siostra Rona i usiadła obok niego. Wyglądała na zmartwioną.
— Hej, Ginny. Coś się stało? — zapytałam, chcąc jej pomóc.
— Muszę wam coś powiedzieć — oznajmiła, kołysząc się lekko do przodu i do tyłu.
— Co takiego? — zapytał Ron, nakładając sobie drugą porcję owsianki.
— Czy ma to związek z Komnatą Tajemnic? — ciągnął Harry, gdyż rudowłosa ucichła. Ginny wzięła głęboki oddech i już miała nam powiedzieć, co ją gryzie, lecz przerwał jej Percy.
— Jeśli już skończyłaś, to zajmę twoje miejsce Ginny — rzekł prefekt, a dziewczyna odskoczyła i uciekła. — Umieram z głodu — dodał, gdy zajął jej miejsce.
— Percy! — skarciłam go wzrokiem.
— Co? — zapytał zupełnie zmieszany.
— Ginny chciała powiedzieć coś ważnego! — syknął Ron.
— To... to nie wasza sprawa — powiedział starszy Weasley. — Ona wpadła na mnie i... nieważne. Z pewnością nie chodziło jej o Komnatę.
Odpowiedź prefekta mnie nie przekonała. Ona była przerażona. To, co chciała nam powiedzieć, nie mogło go dotyczyć.
— Idę jej poszukać — mruknęłam, po czym wstałam i wyszłam z wielkiej sali.
Krążyłam po korytarzach, ale niestety nie mogłam jej nigdzie znaleźć. Zaraz zaczynała się historia magii, więc musiałam porzucić swoje poszukiwania na ten moment. Po lekcji poszłam do pokoju wspólnego, gdzie spotkałam Freda i George'a.
— Cześć chłopcy — zawołałam, podchodząc do nich. — Szukam Ginny, widzieliście ją?
Chłopaki pokręcili przecząco głowami, a ja westchnęłam.
— Mogę użyć waszej mapy? — zapytałam po chwili.
— To aż takie poważne? — zmartwił się George. — Co się stało?
— Ginny na śniadaniu była jakaś smutna i przerażona. Percy mówił, że to nie ma nic wspólnego z Komnatą Tajemnic, tylko z nim, bo ponoć widziała, jak coś robił, ale ja uważam, że to nie o to jej chodzi. Martwię się i chciałam z nią pogadać, ale od śniadania nie mogę jej znaleźć — wyjaśniłam.
— W takim razie chodźmy poszukać jej na mapie — powiedział Fred i poszliśmy do pokoju bliźniaków. Chłopak wyjął mapę z zawalonego ubraniami kufra i położył ją na łóżku. Zaczęliśmy na niej szukać młodej Weasley, lecz i tam nigdzie jej nie było.
— To niemożliwe! Ona musi gdzieś tu być — wertowałam mapę od góry do dołu, zerkałam na każde piętro i każdą salę, ale nigdzie jej nie widziałam.
— To idziemy szukać jej normalnie — stwierdził George.
Zeszliśmy na dół do salonu Gryfonów i mieliśmy właśnie wyjść przez dziurę w portrecie, gdy na korytarzach zabrzmiał głos McGonagall.
— Wszyscy uczniowie mają natychmiast wrócić do swoich dormitoriów.
Popatrzyliśmy się na siebie z niepokojem. Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć.
— Myślicie, że to kolejny atak?
— Nie wiem... — odparł Fred, a do salonu Gryfonów wpadli Harry i Ron. Byli cali biali ze strachu.
— Co się stało?! — spojrzałam na nich przerażona, spodziewając się najgorszego.
— G-Ginny... — Ron przełknął ślinę.
— Została porwana — dokończył Harry.
McGonagall wyjaśniła wszystkim Gryfonom w pokoju wspólnym, iż siostra Weasleyów została porwana przez potwora do Komnaty Tajemnic. Oznaczało to, iż szkoła zostanie zamknięta i do jutra wszyscy mają być spakowani, gdyż wracamy do domu.
Nie byliśmy zdolni do rozmowy. Usiedliśmy w kącie pokoju i przytuliłam się do bliźniaków, chcąc dodać im otuchy. W tym czasie Percy poszedł wysłać sowę do państwa Weasleyów, a potem ulotnił się do swojego pokoju. Fred i George poszli spać o zachodzie słońca, a ja zostałam razem z Ronem i Harrym.
— Ona coś wiedziała, dlatego potwór ją porwał. To nie było nic o Percym. — Ron bił się z myślami.
— Masz rację. Sprawdzałam z bliźniakami na ma... — zawahałam się, prawie wygadałam się o mapie. — ...po całym zamku i nigdzie jej nie było — wybrnęłam niezręcznie, ale chłopcy nie zwrócili na to większej uwagi z powodu aktualnych okoliczności.
— Odwiedziliśmy wcześniej Hermionę i... nie chcieliśmy tego mówić przy moich braciach, ale coś znaleźliśmy — oznajmił rudzielec.
— Co takiego?
Brunet wyjął z kieszeni spodni złożoną kartkę. Była to stronica wydarta z bardzo starej książki. Chłopak wygładził ją ręką i zaczął czytać:
— Spośród wielu strasznych bestii żyjących na tej ziemi, żadna nie jest tak groźna jak bazyliszek. Ten ogromny wąż żyje setki lat i zabija spojrzeniem każdego, kto napotka jego wzrok. Boją się go pająki, a pianie koguta jest dla nich zgubne.
Spojrzałam po chłopakach z niedowierzaniem. Jaka ja byłam głupia, że o tym nie pomyślałam. To wszystko wyjaśnia.
— A więc potwór w Komnacie Tajemnic to bazyliszek — rzekłam.
— A ja słyszę, jak się odzywa — dodał Harry. — W końcu to wąż.
— Colin widział go przez aparat. Justin musiał go zobaczyć przez Prawie Bezgłowego Nicka. Hermiona zobaczyła go w odbiciu lusterka, a Pani Norris ujrzała jego odbicie w wodzie na podłodze! Dlatego nikt nie umarł — wyjaśnił Ron.
— Jakoś musi się poruszać. Jest ogromny i nikt go nie widział? — zapytałam, marszcząc brwi.
— Hermiona to odkryła — odparł Potter, po czym pokazał mi dopisek na kartce, z której czytał.
"Rury"
— Pamiętasz, co Aragog powiedział o tej martwej dziewczynie? Znaleźli ją w łazience. Może wciąż w niej siedzi? Może to Marta? — szepnął niebieskooki, a ja pokiwałam głową, oniemiała przez wszystko czego dopiero się dowiedziałam.
— Powinniśmy pogadać z Lockhartem. Jeżeli on ma iść szukać tej Komnaty, powinniśmy mu powiedzieć, co wiemy — oznajmił Harry.
Zgodziliśmy się z nim i ruszyliśmy w stronę gabinetu profesora obrony przed czarą magią. Na miejscu okazało się, że Glideroy chciał opuścić Hogwart. Wyszło na jaw, że przypisał sobie zasługi innych czarodziejów, które opisał w książkach jako swoje. Chciał na nas rzucić zaklęcie zapomnienia, ale Harry szybko go rozbroił.
Razem poszliśmy do łazienki Jęczącej Marty, gdyż podejrzewaliśmy, że właśnie tam jest wejście do Komnaty Tajemnic. Duch dziewczyny siedział na jednej z kabin.
— Ach, to ty — powiedziała, kiedy zobaczyła Harry'ego. — Czego chcesz tym razem?
— Dowiedzieć się, jak zginęłaś — odpowiedział.
— Och, to było straszne — oznajmiła z rozkoszą. — A stało się to tutaj, dokładnie w tej kabinie. Schowałam się, bo Oliwia Hornby mówiła, że mam ohydne okulary. Rozpaczałam... i wtedy usłyszałam, że ktoś wszedł. Mówił jakoś dziwnie jakby w zmyślonym języku. Po głosie poznałam, że to chłopak, więc otworzyłam drzwi, żeby go stąd wyrzucić i... umarłam. Zauważyłam tylko parę wielkich, wstrętnych, żółtych oczu... tam, przy umywalce.
Potter podszedł do wskazanego przez Martę miejsca i znalazł na jednym z kranów znaczek węża. Użył ich mowy, przez co otworzyło się przejście prowadzące do domu Bazyliszka. Zepchnęliśmy Lockharta do tunelu i sami wskoczyliśmy za nim. Upadliśmy na kości małych zwierząt. Poszliśmy dalej, gdzie znaleźliśmy wielką skórę węża.
— O rany... — szepnął Ron, podchodząc do zrzuconej skóry.
— Musiał mieć przynajmniej dwadzieścia stóp długości — rzekłam, podziwiając znalezisko.
Profesorowi nogi odmówiły posłuszeństwa i upadł. Ron do niego podszedł z wyciągniętą przed siebie różdżką, a ten rzucił się na niego i mu ją odebrał, po czym wycelował w nas.
— Koniec przygody! Wezmę kawałek tej skóry i powiem im, że było już za późno, aby uratować tę dziewczynkę, a wasza trojka straciła rozum, widząc jej martwe ciało. Pożegnajcie się ze swoimi wspomnieniami! — oznajmił swoim dawnym głosem, po czym krzyknął:
— Obliviate!
Zaklęcie odbiło się i trafiło w niego. Uderzył w ścianę, a kamienie zaczęły spadać. Uciekłam w stronę Rona, chcąc uniknąć zmiażdżenia przez wielkie kawałki sufitu, które waliły nam się na głowę. Schowałam głowę w kolana i zasłoniłam się rękoma. Gdy nastała cisza podniosłam się, a pył zaczął opadać, co pozwoliło mi zobaczyć obok siebie Rona i nieprzytomnego Lockharta. Przed nami piętrzyła się ściana gruzu.
— Ron! Camille! Nic wam nie jest? — usłyszeliśmy zduszony głos Harry'ego spoza zwaliska kamieni.
— Z nami wszystko w porządku, a z tobą? — krzyknęłam.
— Też!
— Co teraz? — zawołał Ron rozpaczliwym głosem. — Nie przejdziemy! Potrwa wieki, zanim się przekopiemy!
— Pójdę dalej znaleźć Ginny, a wy spróbujcie usunąć trochę gruzu!
— Dobra! — zawołaliśmy, po czym zabraliśmy się za usuwanie kamieni. Minęło sporo czasu, zanim udało nam się zrobić w miarę użyteczne przejście.
W pewnym momencie usłyszeliśmy Harry'ego.
— Mam ją!
— Ginny! — zawołał Ron i rzucił się w stronę siostry, pomagając jej przejść przez kamienie. Dziewczynka była cała blada. Nie zdążyłam się jej dobrze przyjrzeć, gdyż natychmiast podbiegłam ją wyściskać.
Nagle przez dziurę, z której wygramolił się Harry, przyleciał feniks. Rozdziawiłam ze zdumienia usta, obserwując lot ptaka, po czym spojrzałam pytającym wzrokiem na bruneta.
— To ptak Dumbledore'a Fawkes — wyjaśnił Harry, a ja wolnym krokiem podeszłam do feniksa.
— Super... — rzekłam, po czym zaczęłam go głaskać.
— Skąd masz ten miecz? — zapytał Ron, a ja zerknęłam w stronę zielonookiego. Rzeczywiście trzymał miecz w ręku.
— Później wyjaśnię, teraz musimy się stąd wydostać — powiedział. — Gdzie Lockhart?
— Z tyłu — rzekł niebieskooki, szczerząc zęby i wskazując głową w kierunku, z którego tu przyszliśmy.
— Stracił pamięć — dodałam, gdy profesor uśmiechnął się do nas dobrodusznie. — Nie ma pojęcia, kim jest, gdzie jest i kim my jesteśmy.
— Witajcie! — powiedział Gilderoy. — Mieszkacie tutaj?
— Nie — odparł Ron, patrząc na nas i podnosząc brwi.
— To jak się wydostaniemy? — zapytał Harry, spoglądając w czeluść rury, przez którą się tu dostaliśmy.
— Fawkes nas wyniesie — powiedziałam. Po tych słowach feniks podleciał do Harry'ego i unosił się przed nim, a następnie nastroszył swoje złote pióra w ogonie.
— Przecież on nas nie uniesie — powiedział Weasley, spoglądając na ptaka z zakłopotaną miną.
— Feniksy potrafią unosić ogromne ciężary — wyjaśniłam. — Poczytajcie trochę. Nie zaszkodzi — dodałam rozbawiona.
— Niech każdy złapie się mocno drugiego — oznajmił Potter.
Złapaliśmy się za ręce, a Harry chwycił za ogon feniksa i unieśliśmy się, po czym pomknęliśmy w górę tunelu.
— Zdumiewające! — krzyknął Lockhart. — Po prostu jak czary!
Zimne powietrze targało mi włosy. Przez ten niesamowity lot cieszyłam się jak głupia, Ron wyraźnie chciał jak najszybciej poczuć z powrotem grunt pod nogami, a Ginny wyszczerzyła do mnie zęby, gdy na nią spojrzałam.
Wylądowaliśmy w łazience Jęczącej Marty, a umywalka ukrywająca przejście do Komnaty zaczęła się za nami zasuwać.
Ruszyliśmy do gabinetu McGonagall. Przez chwilę zaległa cisza, gdy stanęliśmy w drzwiach. Potem rozległ się krzyk:
— Ginny!
Była to pani Weasley, która siedziała przy kominku, płacząc. Zerwała się na nogi, a za nią zrobił to samo jej mąż i oboje rzucili się na swoją córkę. W gabinecie nauczycielki transmutacji był również dyrektor, który teraz patrzył na uradowanych rodziców z uśmiechem na ustach, a na jego ramię wylądował Fawkes. Chwilę później Molly wzięła w objęcia mnie, Rona i Harry'ego.
— Uratowaliście ją! Jak wam się udało?
— Myślę, że wszyscy chcemy się dowiedzieć — dodała McGonagall.
Harry wszystko opowiedział. Jak musiał uciekać przed bazyliszkiem oraz jak feniks Dumbledore'a go oślepił, dzięki czemu mógł z nim walczyć. Jak przebił głowę węża mieczem Gryffindora, który zmaterializował się w tiarze przydziału, którą przyniósł Fawkes i o tym, jak kłem bazyliszka zniszczył dziennik Toma Riddle'a, który był za wszytko odpowiedzialny. Opętał on Ginny i to ona otworzyła Komnatę Tajemnic, lecz nic z tych zdarzeń nie pamiętała.
— Panna Weasley powinna udać się do skrzydła szpitalnego. To była dla niej ciężka próba — oznajmił dyrektor. — Nie zostanie ukarana, Lord Voldemort uwodził już czarownice o wiele starsze i mądrzejsze od niej.
Podszedł do drzwi i je otworzył, po czym zwrócił się do rudowłosej:
— Wygodne łóżko i kubek gorącej czekolady zawsze pomaga — dodał, mrugając do niej dobrodusznie. — Pani Pomfrey jeszcze nie śpi. Właśnie podaje sok z mandragory wszystkim spetryfikowanym...
— Więc Hermionie nic nie jest? — ucieszył się Ron.
— Żadnych trwałych urazów — odrzekł Dumbleodre, a cała nasza trójka wyszczerzyła zęby.
Razem z Ronem pobiegłam przywitać przyjaciółkę. Harry musiał zostać jeszcze chwilę z dyrektorem.
Wchodząc z Ronem i Hermioną do pokoju wspólnego, Fred i George rzucili się na mnie.
— Gdzie ty byłaś?
— Nie mogliśmy cię znaleźć!
— Wiesz, jak się martwiliśmy? — mówili na zmianę. W końcu Ron nie wytrzymał i krzyknął:
— Uratowaliśmy Ginny!
— Co? — zapytali oboje, wytrzeszczając oczy. Patrzyli to na brata to na mnie, a ja pokiwałam głową na potwierdzenie jego słów.
— Jest z rodzicami u McGonagall — powiedział rudzielec, a bliźniacy objęli mnie z całej siły.
— Dziękuję — rzekł Fred.
— Camille... jesteś niesamowita — dodał George, patrząc mi prosto w oczy.
— Już nie przesadzaj — odparłam. — To zasługa Harry'ego. Ja zostałam z Ronem, robiąc przejście, żeby mogli powrócić.
— Ale poszłaś tam, chociaż nie musiałaś! Jak my ci się odwdzięczymy...
— Nijak! — zawołałam. — Nie gadajcie tyle, tylko lećcie do siostry — zaśmiałam się z ich głupich min. Uśmiechnęli się i pobiegli do Ginny.
~ * ~
Reszta semestru minęła bardzo szybko. Wszyscy mieli cudowne humory. Razem z Harrym i Ronem dostaliśmy Specjalną Nagrodę za Zasługi dla Szkoły. Ciekawiło mnie, co na to powiedzą rodzice. Może skończy się gadanie o moim złym zachowaniu.
Wkrótce rok szkolny się zakończył i udaliśmy się do stacji Hogsmeade, gdzie czekał już na nas pociąg. Znaleźliśmy pusty przedział i razem z Fredem, George'em, Harrym, Ronem, Hermioną i Ginny graliśmy w Eksplodującego Durnia i puszczaliśmy fajerwerki Filibustera, które zakupiłam z bliźniakami na Pokątnej.
— Ginny, właściwie to na czym nakryłaś Percy'ego? — zapytał Harry.
— Ach, to — powiedziała, chichocząc. — Bo... wiecie, Percy ma dziewczynę.
— Co? — zdziwił się Fred, spoglądając na siostrę, upuszczając z rąk opakowanie fajerwerków.
— Penelopę Clearwater. Wlazłam na nich, jak się całowali w pustej klasie — wyjaśniła. — Ale nie będziecie się z niego śmiać?
— Nawet o tym nie marz — powiedział George z miną, jakby zbliżały się jego urodziny.
— Absolutnie — zaśmiał się Fred i objął mnie ramieniem. — Prawda Camille?
— No jasne! — odrzekłam rozbawiona.
Pożegnaliśmy się ze sobą na stacji King's Cross, po czym ruszyłam razem z rodzicami do wyjścia. Rzuciłam ostatnie spojrzenie na przyjaciół. Fred z George'em zrobili to samo i się do mnie uśmiechnęli, co ja odwzajemniłam. W końcu dotarliśmy do domu.