Codziennie anime || one-shoty

By AgusiaSzczygiel

156K 7.1K 3.9K

Ciągła zabawa, niekończący się humor, osobliwe dwuznaczności i skojarzenia oraz mnóstwo miłości i tragedii! O... More

> Spis treści <
| Levi Ackerman |
| Mikaela Hyakuya |
| Eren Jaeger |
| Nagito Komaeda |
> Special Quiz <
| Loki Laevatein |
| Sleepy Ash |
| Izuru Kamukura |
| Lawless |
| Shū Sakamaki |
| Nagito Komaeda |
| Shū Tsukiyama |
| Ferid Bathory |
| Xerxes Break |
| Guren Ichinose |
| Edward Elric |
> Christmas Special <
| Hades Aidoneus |
| Guren Ichinose |
| Snow Lily |
| Shū Tsukiyama |
| Ryōta Kise |
| Guren Ichinose |
| Tōru Oikawa |
| Gilbert Nightray |
| Byakuya Togami | Kyōko Kirigiri |
| Apollon Agana Belea | Yui Kusanagi |
| Ken Kaneki |
| Katsuki Bakugō |
| Awaya Mugi |
| Karma Akabane |
| Nanashima Nozomu |
| Charles Grey |
| Nagito Komaeda |
| Shinomiya Hayato |
| Licht Jekylland Todoroki |
| Kiyotaka Ishimaru |
| Asahi Azumane |
| Kanato Sakamaki |
| Misono Alicein |
| Shōto Todoroki |
| Yuichiro Hyakuya |
| Sleepy Ash |
| Hanabusa Aido |
| Prompto Argentum |
| Nigihayami Kohaku Nushi | Chihiro |
| Izuku Midoriya |
| Osamu Dazai |
| Makoto Sunakawa |
| Fuyuhiko Kuzuryū | Peko Pekoyama |
| Jihyun Kim |
| Sleepy Ash |
| Kuranosuke Koibuchi |
| Victor Nikiforov |
| Satoru Asahina |
| Osamu Dazai |
| Kou Mukami |
| Ikki |
| Leon Kuwata |
| Noctis Lucis Caelum |
| Ryōta Mitarai |
| Keigo Takami |
| Yasuke Matsuda |
| Tomura Shigaraki |
| Rantarō Amami |
| Roy Mustang |
| Kiyotaka Ishimaru |
| Shōta Aizawa|
| Fuyuhiko Kuzuryū |
| Cloud Strife |
| Shūichi Saihara |
| Byakuya Togami |
| Leon Kuwata |
| Sakunosuke Oda |
| Yasuke Matsuda |
> Halloween Special <
| Ryōta Mitarai |
| Kakashi Hatake |
| Kiyotaka Ishimaru |
| Atsushi Nakajima |
| Shūichi Saihara |
| Mikaela Hyakuya |
| Rantarō Amami |
| Keigo Takami | Toya Todoroki |
| Leon Kuwata |
| Yuriychka Jirov |
| Mikhail Jirov |
| Nagito Komaeda |
| Tōru Oikawa |
| William James Moriarty |
| William James Moriarty |
| Bokuto Kōtarō |
| Daiki Aomine |
| Aether |
| Undertaker |
| Makoto Naegi |
| Kaeya Alberich |
> Halloween Interactive Story <
| Zhongli |
> Zakończenie <

| William Macbeth |

877 32 8
By AgusiaSzczygiel


Paring: Character x OC

Zamówienie: Nie

Gatunek: Romans, Psychologiczny, Fantasy

Pochodzenie: Kekkai Sensen (血界戦線)



Przyjemnego czytania!


16 czerwca 2017 r.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Przepraszam Willi,

że nie powiedziałam ci o tym osobiście. Chciałam to zrobić, naprawdę, ale nie byłam w stanie. Wychodzi na to, że z naszej dwójki to ja jestem większym tchórzem. Możesz się z tym nie zgadzać, masz do tego prawo. Możesz — a nawet powinieneś  mnie znienawidzić.

Sama do końca nie rozumiem, dlaczego wolałam ukrywać przed Tobą prawdę. Ufam Ci jak nikomu innemu, a jednak zdecydowałam zasłonić się maską z radosnym uśmiechem, niż pokazać Ci swoje prawdziwe emocje.

Znasz mnie najlepiej na świecie. Nieraz miałam wrażenie, że rozumiałeś mnie lepiej ode mnie samej. Pewnie i teraz wiesz, jakie motywy mną kierowały, jakie wymówki stosowałam do tłumaczenia się przed sobą. Jednak słowo ,,przepraszam'' dominuje to wszystko. Ciągle je powtarzam w myślach, gdy tylko w głowie pojawi mi się Twoja twarz. Serce mi pęka w pół i z chęcią jego połówkę bym Ci podarowała, abyś nigdy o mnie nie zapomniał tak jak ja o Tobie.

Przepraszam. Na pewno czujesz ten sam ból, co ja przed wycięciem. Nie musisz mi wybaczać, ale proszę, postaraj się żyć tak, jakby mnie nigdy nie było. Nie przysparzaj sobie więcej cierpienia. Wystarcza mi świadomość, że zalewasz się pewnie teraz łzami, czytając mój list, musząc co chwilę ściągać okulary, by przetrzeć oczy. Również płaczę, nie wiedząc, co najbardziej opłakuję, i czy później będę wciąż to robiła, ale już bez świadomości istnienia przyczyny.

Nie miej poczucia winy, że niczego nie zrobiłeś. Przecież zabrałam Ci możliwość uczynienia czegokolwiek, bo doskonale zdawałam sobie sprawę, że ingerowałbyś w to. Wybacz, Willi, ale nie mogłam Ci na to pozwolić. Wspomnienia są dla mnie ogromnie ważne, ale nie wolno mi z ich powodu zaprzepaszczać swojej przyszłości. Wtedy śmierć moich rodziców poszłaby na marne, a z takim ciężarem nie dałabym rady, jak i nie chciałabym, żyć. Pewnego dnia, zapewne szybciej niż myślisz, czego Ci nie życzę, zrozumiesz, o co mi chodzi.

Strata i cierpienie chodzą ze sobą w parze. Przykro mi, że musiałeś doświadczyć tych uczuć i to jeszcze z mojej winy.

Nie zdążyłam Ci tego powiedzieć, ale zawsze uważałam Cię za wspaniałą osobę. Pomogłeś mi się ponownie otworzyć na ludzi, udowodniłeś, że istnieją jeszcze tacy, którzy posiadają dobroduszne serca.

Choć nazywałam Cię czasem mazgajem i mięczakiem, to w duchu Cię podziwiałam. Przepraszam, że nie mogę Ci tego powiedzieć prosto w oczy, tak jak na to zasługujesz.

Przepraszam za wszystkie tajemnice. Przepraszam za sprawianie Ci bólu.  Przepraszam, że odeszłam.

Na zawsze Twoja,

Rose



~ * ~



   O mojej rodzinie mówiono wiele rzeczy: szanowana, wpływowa, utalentowana, znana, podziwiana, wzorcowa. Chociaż dzieci przez swoją naiwność i łatwowierność wierzą we wszystko, co im się przedstawi, sama zauważyłam, że te terminy idealnie pasowały. Ktoś mógłby mi zarzucić brak obiektywizmu, ale tak po prostu prezentowały się fakty. Ani ojciec, ani mama nie pochodzili z zamożnego domu, o własnych siłach stworzyli solidne szczeble wznoszące ich na szczyt. Skłamałabym twierdząc, że zdolności, jakie posiadali nie miały na to wpływu, lecz bez nich też poradziliby sobie świetnie. Cała ich siła znajdowała się w niezłomnej woli, przez którą byli w stanie poradzić sobie ze wszystkim. Choć nie uważali siebie za idealnych i często negowali podobne terminy, większość osób odbierało to jako skromność.

   Mimo że pod wieloma względami się od siebie różnili, to cechy wspólne były na tyle silne, że ostatecznie zostali parą, a potem małżeństwem. Po kilku latach starań w końcu pojawiłam się ja. Cała nasza trójka mieszkała na dworze, ciesząc się wygodą i luksusem, ale pewnego razu moi rodzice postanowili z tego zrezygnować. Nigdy nie powiedzieli mi dlaczego, ale może zamierzali to zrobić, gdy dorosłabym do pewnych — w ich mniemaniu — rzeczy. Niestety, nie dowiedziałam się tego, i zapewne nigdy się tego nie dowiem.

   Tak więc, o mojej rodzinie można było powiedzieć wiele rzeczy, ale na pewno nie to, że wszyscy żyliśmy długo i szczęśliwie. Wszyscy poza mną zostali zamordowani. Widziałam to na własne oczy, choć świadomie nie potrafiłam o tym pamiętać ani rozmawiać. Obraz masakry pojawiał mi się tylko, gdy starałam się zasnąć, a później się rozmywał, pozostawiając mnie z ciężarem straty, cierpienia oraz rozpaczy. Wiedziałam, że kiedyś umrą, taki los spotykał każdego bez wyjątku, zwłaszcza że mieli psychiczne zdolności, które zwiększały prawdopodobieństwo szybszego zakończenia życia. Naprawdę to rozumiałam, ale nie w tamtym momencie. Nie, kiedy ich straciłam. Nie, kiedy stałam przed ich trumną. Nie, kiedy byłam naiwnym dzieckiem, wierzącym, że na świecie istnieją tylko dobrzy ludzie. Nie rozumiałam wtedy, dlaczego ktoś miałby krzywdzić inną osobę. Miałam inny obraz rzeczywistości, dopóki nie zasmakowałam brutalności świata.

   Trafiłam do specjalnego domu opieki, gdzie znajdowały się dzieci z nieprzeciętnymi zdolnościami. Chociaż nie czułam się tam źle, to również nie mogłam tego miejsca nazywać swoim domem, a ludzi się mną zajmujących — rodziną. Jednak wbrew temu, co można było przypuszczać, znalazła się para, która chciała mnie zaadoptować, choć w moich aktach prawie żadne pozytywne rzeczy się nie znajdowały. Być może sądzili, że im się to opłaci w przyszłości. W końcu nosiłam sławne nazwisko i pochodziłam z bogatej rodziny. Albo należeli do tej grupy osób, która myślała, że wyzwoli świat, zaczynając od zmieniania czyjegoś światopoglądu. Tak przypuszczałam, chcąc rozgryźć tych wariatów, którzy sądzili, że mnie wychowają, lecz każdy mój scenariusz, powód czy motyw wyjaśniający ich postępowanie w ogóle się nie zgadzał.

   Po kilku miesiącach mieszkania z nimi musiałam w końcu przyznać, że byli naprawdę dobrymi ludźmi, pragnącymi mieć dziecko tak dziwnie uzdolnione jak oni. Pogodziłam się wtedy z panującym stanem rzeczy, nawet jeśli zbyt wielu innych opcji wyboru nie miałam. W zasadzie to nie mogłam zadecydować o niczym; Laura i Michael cechowali się niezwykłą uprzejmością i łagodnością, lecz bardzo pragnęli mieć nade mną całkowitą kontrolę. Decydowali o tym, co jadłam, kiedy jadłam, jak jadłam, w co się ubierałam, jak włosy układałam, jakie książki czytałam. Planowali nawet zatrudnić prywatnych nauczycieli, abym nie musiała chodzić do publicznej szkoły, ale przynajmniej od tego pomysłu udało mi się ich odwieźć i, całe szczęście, ludzie z domu opieki, którzy mieli prawo mnie w każdej chwili zabrać, dopóki nie miałam skończonych szesnastu lat, zgodzili się ze mną, uznając, że wyjdzie mi to na dobre. Dotychczas każdy w ośrodku sądził, że jestem wypruta z emocji przez stratę rodziny, więc to, że wykazałam chęci wejścia ponownie w społeczeństwo, przekonało ich, a oni z kolei kazali się moim przyszywanym rodzicom do tego dostosować. Osiągnęłam w ten sposób swój pierwszy sukces.

   Nie uważałam szkoły za obiekt, pełniący tylko rolę wyedukowania mnie. To miejsce miało się stać ośrodkiem mojej wolności. Tam Laura, Michael czy ludzie z ośrodka nie mogli mi mówić, co powinnam jeść, jak się ubierać, czesać ani decydować, z kim się przyjaźnić. Moi opiekunowie oczywiście starali się w to ingerować. Po zajęciach albo w weekendy zabierali mnie do swoich znajomych, których dziecko było niewiele lat starsze. Nic sobie z tych wizyt nie robiłam, poza tym, że miałam okazję zjeść coś ciekawego i nowego, czego Laura nie potrafiła bądź nie chciała ugotować.

   Ostatecznie nie wiedziałam, ile takich rodzin odwiedziliśmy, ale tylko jedna zapadła mi w pamięć — państwo Macbeth. Początkowo nie wyróżniali się niczym szczególnym, ot co, kolejni Tkacze, cieszący się prostotą życia, kiedy to nie musieli ratować świata. Chyba głównie dlatego wyłączałam się na każdej wizycie, gdyż ciężko mi było patrzeć na ludzi wchodzących w takie samo środowisko, czekających na szybszą śmierć, tak jak to było w przypadku moich rodziców.

   Jednak z nimi sprawa przedstawiała się inaczej. Benjamin i Emma, jeżeli chodziło o poczucie humoru, bardzo przypominali moich rodziców, ale to nie oni głównie przyciągnęli moją uwagę, a ich dzieci, William i Mary. Gdyby Michael nie powiedział mi na ucho, że są bliźniętami, nigdy nie domyśliłabym się, że ta para urodziła się tego samego dnia. Widziałam nieraz rodzeństwa bardziej podobne do siebie niż oni. Niemniej, obudzili we mnie ciekawość, gdyż żadnych dwojaczków nigdy na żywo nie spotkałam. Poza tym Macbethowie posiadali ogromnego psa pasterskiego, który spodobał mi się, gdy tylko go zobaczyłam.

   Tak zaczęły się moje pierwsze kroki ku wolności, jak i ku przyjaźni. Z Mary dość ciężko przychodziło mi się z początku dogadać, gdyż zachowywała się stosunkowo dziwnie. Niby chciała robić wrażenie przyjacielskiej, niby mówiła miłe rzeczy, ale zawsze takim tonem i głosem, jakby przy kwestii smacznego bezgłośnie wymawiała również udław się tym. Możliwe, że tylko ja odbierałam to w taki sposób; reszta zdawała się wychwalać Mary pod niebiosa. Sądziłam, że przez to się nie polubimy, ale jeden fakt o niej przeważył szalę; William powiedział mi, że Mary jako jedyna w ich rodzinie nie odziedziczyła mocy.

   Chociaż miałam psychiczne zdolności, to rozumiałam jej uczucia. Czuła się samotna, cierpiała, wewnętrznie tonęła w morzu rozpaczy, zupełnie tak jak ja. Kiedy to sobie uświadomiłam, od razu przyszło mi łatwiej z nią rozmawiać, choć nie nazwałabym jej przyjaciółką od serca. Po prostu się nawzajem akceptowałyśmy, więc w odpowiednich momentach potrafiłyśmy się wspierać. Dużo cech charakteru miałyśmy takich samych, więc może dlatego między nami istniała jakaś mała bariera, przez którą czasem się spierałyśmy.

   Za to doskonale dogadywałam się z drugim bliźniakiem, choć słowo doskonale nieco nie pasowało. Spędzaliśmy ze sobą zwyczajnie czas i nie przeszkadzało nam, ile tego czasu mieliśmy. Często się na Williama denerwowałam, ustalając sobie, że przestanę się nim przejmować, ale zawsze kończyło się tak samo — kiedy spoglądał na mnie tymi, aż za czystymi, zbyt niewinnymi, niebieskimi oczami, po prostu pękałam i ponownie zaczynałam z nim rozmawiać. Całym sobą robił wrażenie, jakby nic go nie dotykało, jakby nie dotyczyło, przez co niejednokrotnie myślałam, że bawi się wszystkimi dookoła, oszukując nas w ten sposób. Ale on już był takim typem człowieka; niewinnym i wrażliwym aż do obrzydzenia. Przez bardzo długi czas odbierałam to jako wadę.

   — Nie wierzę, znowu się im daje — mruknęłam ciężko, wzdychając z irytacją.

   Mary opowiadała mi o tym, jak trzech innych chłopców z naszej klasy bezustannie znęcało się nad Williamem, a ten zawsze pozwalał im sobą pomiatać, co niejednokrotnie kończyło się zbitymi okularami, siniakami albo krwotokiem z nosa. Moją przyjaciółkę strasznie to denerwowało i za każdym razem próbowała przemówić swojemu bratu do rozsądku, aby ten zaczął się bronić, chociażby używając  mocy, ale ten z jakiegoś powodu nie chciał ich używać.

   Denerwowałam się, słysząc opowieści Mary, ale gdy widziałam całą sytuację na własne oczy, to najzwyczajniej w świecie ciśnienie mi podskoczyło. Pokręciłam głową i ruszyłam pośpiesznym krokiem w stronę wyjścia z sali. Miałam nadzieję dotrzeć na zewnątrz, zanim tamtym idiotą udałoby się złapać — wciąż im uciekającego — Willa.

   Kiedy dotarłam na miejsce, musiałam się na moment zatrzymać, aby się rozejrzeć i złapać oddech. Zauważyłam, że te gbury już dorwały mojego przyjaciela i najwyraźniej chcieli zacząć go okładać. Całe szczęście, że znajdowaliśmy się w pobliżu składziku ze sprzętem ogrodniczym i zaworem na wodę, gdyż dzięki swojej mocy mogłam zwiększyć ciśnienie w rurach, jak i pokierować strumień cieczy tak, aby uderzył prosto w chłopaków. Zrobiłam to tak dokładnie, że Will wyszedł z całego zajścia suchy — byłam tym niemniej zdziwiona od niego. Może i nie odmawiałam sobie korzystania z psychicznych umiejętności, ale nie stosowałam ich zbyt często.

   Zanim pozostali zdążyli zorientować się w sytuacji, szybko złapałam Willa za rękę, ciągnąc go jak najdalej od miejsca zdarzenia. Nie wątpiłam, że wpadlibyśmy w niemałe kłopoty, jeżeli by nas ktoś przyłapał.

   Gdy oddaliliśmy się na dość bezpieczną odległość, puściłam Willa i zmęczona usiadłam na soczyście zielonej trawie, pozwalając, aby wszelkie tłumione wewnątrz emocje ze mnie wyleciały.

   — Ach, Willi! Czemu przyciągasz kłopoty jak jakiś chodzący magnez? — jęknęłam głośno, odchylając głowę do tyłu, zamykając przy tym oczy.

   — Przepraszam.

   — Nie przepraszaj, tylko przestań innych martwić! Nie powinieneś im się tak dawać! Nie bądź mięczakiem! — próbowałam w nim wywołać jakieś większe emocje, ale otrzymałam taką samą reakcję.

   — Przepraszam. Chciałbym coś zrobić, ale nie jestem silny. Nie umiem się bić.

   — A czy ja się z nimi biłam? Przecież wystarczyłoby, żebyś użył swojej mocy. — Westchnęłam ciężko, prostując się i otwierając oczy, aby ciskać w Willa nieprzyjemnymi spojrzeniami. — Dlaczego nie chcesz jej używać? Martwisz się, że nad nią nie zapanujesz?

   — Nie, to nie o to chodzi — rzekł dziwnie pokornym głosem, spuszczając głowę w dół. — Obiecałem sobie, że nie będę używał swojej mocy, dopóki nie stanę się silny.

   — Domyślam się, że nie chodzi ci o fizyczne pojęcia słowa silny? — bardziej stwierdziłam, niż spytałam, przyglądając mu się badawczo. — Słyszałam, że wyrzekanie się tego, co mamy pod ręką jest szanowane i ogólnie rzecz biorąc dobre, ale... Jak dla mnie trzeba potrafić sobie poradzić. W końcu to również oznacza siłę czyjegoś charakteru i ducha, prawda? Osoba silna wie, jak uporać się z własnymi problemami, a osoba słaba nie. Zatem przegrywając z takimi frajerami jak dzisiaj, wychodzi na to, że albo jesteś słaby, albo jesteś tchórzem.

   — Albo jestem i tym, i tym. — Uśmiechnął się, kompletnie niezrażony moimi słowami. W takich momentach jego niewinność mnie dobijała.

   — Ech, dobrze, że masz mnie i Mary, bo inaczej byś chyba przepadł. — Westchnęłam zmęczona, kładąc się na plecach i umieszczając głowę na splecionych rękach.

   — Gdy stanę się silny, to ja będę was bronił — odparł ze zdecydowaniem, po czym położył się obok mnie.

   Oboje trwaliśmy w zupełnej ciszy, wpatrując się w błękitne niebo, po którym bezustannie płynęły mlecznobiałe chmury. Już wtedy wiedziałam, że szykowało się coś, co miało mnie zmusić do zmiany dotychczasowego stylu życia. Chciałam się podzielić z Willem swoimi obawami, wiedząc, że skutecznie mnie pocieszy i uspokoi. Sama nigdy nie potrafiłam prawić dobrych słów otuchy, aby podnieść kogoś na duchu, a była to zdolność cenniejsza od złota. Upewniałam się w tym za każdym razem, gdy wdawałam się w dyskusję z Willim.



~ * ~



   U państwa Macbethów spędzałam więcej czasu niż z rodziną zastępczą. Nie chciałam robić przykrości Laurze i Michaelowi, ale coraz ciężej mi się z nimi siedziało, gdy w domu swoich przyjaciół czułam się taka wolna i szczęśliwa. Nieraz zapraszali mnie do siebie na obiad czy kolację, czy na wspólny spacer, czy do pomocy w pasaniu owiec. Stali się dla mnie kimś ważnym, choć uświadomiłam to sobie zbyt późno.

   Laura i Michael początkowo nie ingerowali w moje rzadkie bywanie w domu, ale w końcu i ich cierpliwość się skończyła. Na początku tylko insynuowali mi, że powinnam częściej przebywać z nimi, choć próbowali też nie przekraczać granicy wyznaczonej przez ośrodek, który miał nade mną główną pieczęć, i zabraniać mi kontaktu z rówieśnikami, a już zwłaszcza z przyjaciółmi.

   Jednak pewnego razu, posunęli się do okropnego świństwa, przez które bym ich znienawidziła, gdybym tylko pamiętała, że coś takiego uczynili. Rodzina Macbethów organizowała przeprowadzkę. Było to tuż przed Pierwszym Upadkiem, choć wtedy jeszcze nikt nie wiedział, że taka tragedia się wydarzy. Mieli zamieszkać w Nowym Jorku, co uniemożliwiłoby mi z nimi jakikolwiek kontakt. Serce krajało mi się na samą myśl, ale wtedy rodzice moich przyjaciół zaproponowali, że mogę udać się z nimi, jeżeli tylko mam taką ochotę. W końcu oboje należeli do szanowanych rodzin, gdzie każdy należał do Tkaczy. Gdyby obie strony wyraziłyby zgodę, to ośrodek nie mógłby mnie do nich nie przydzielić. Zanim jednak zdążyłam powiedzieć im, że się zgadzam, Laura i Michael naopowiadali mnóstwo kłamstw na mój temat ludziom z zakładu; że nie potrafię się nigdzie przystosować, że ciągle uciekam, że nieustannie męczą mnie koszmary o moich rodzicach (co akurat było jedyną prawdą, przez nich wypowiedzianą), że spędzam mnóstwo czasu u państwa Macbethów, bo mogę u nich uciec od rzeczywistości. Przedstawili to, jak i wiele więcej bzdur, tak wiarygodnie, że ośrodek zdecydował o poddaniu mnie wycięciu. Wycięciu kluczowych wspomnień.

   Ośrodek mógł przeprowadzać takie zabiegi, posiadał na to zgodę, gdyż nieraz zdarzały się przypadki, że dzieci z rozbitych rodzin, na skutek swoich wspomnień, nie potrafiły kontrolować własnej mocy, przez co stawały się niebezpieczne dla siebie i otoczenia. Źle używana moc mogła drastycznie ukrócić życie osoby jej używającej, a takie coś spotykało wiele osób mojego pokroju, dlatego zakładowi wystarczyły zapewnienia Laury i Michaela, którzy w końcu cieszyli się niezwykłą renomą. W innym przypadku nigdy nie zostałabym im przydzielona.

   Chociaż wspomnienia o mojej prawdziwej rodzinie napawały mnie ciągłym cierpieniem, nie chciałam ich tracić. W tym odmęcie rozpaczy znajdowały się też dobre momenty, kiedy to jedliśmy wspólnie śniadanie, jak tata nosił mnie na ramionach, jak mama uczyła mnie akrobacji. Gdybym straciła pamięć o nich, to tak jakbym umarła. Poza tym za żadne skarby nie chciałam zapomnieć o rodzinie Macbethów, dla których byłam jak kolejne dziecko. Przez przebywanie z Mary stałam się bardziej pewna siebie i swoich racji. Willi ukazał mi nowe strony naiwności, udowadniając, że nie jest ona wcale taka głupia, bezsensowna i, co najistotniejsze, wcale nie należy do domeny słabych ludzi.

   Tracąc to wszystko, utraciłabym siebie, z czego doskonale zdawałam sobie sprawę. Dlatego, choć wiedziałam o tym z dwutygodniowym wyprzedzeniem, nie powiedziałam o niczym nikomu. Napisałam tylko jeden list, mimo że zamierzałam utworzyć po jednym, dla każdego członka rodziny Macbethów, ale nie starczyło mi sił. Zrozumiałam, że to ja zawsze byłam tą słabą osobą potrzebującą innych. Jednak ta myśl, zamiast mnie zdołować, dodała sił. Doszło do mnie, że moi przyjaciele poradzą sobie, gdy odejdę.



~ * ~



   Przez ostatnie lata nastało wiele ogromnych zmian, które wpłynęły — w mniejszym bądź większym stopniu — na życie wszystkich ludzi w Nowym Jorku, choć Drugi Upadek mógł nieść nieszczęśliwe konsekwencje dla obu światów — naszego, jak i tego, skąd wyszły kiedyś stwory. Sporo z nich wyglądało odrażająco, tak się też zachowywało, ale niejedna taka istota posiadała serce większe od mijanych codziennie ludzi.

   Wiadome jednak było, że miasto podniesie się z Drugiego Upadku. W końcu w tym nietuzinkowym miejscu, co się człowiek ruszył, a zostawał świadkiem jakiegoś konfliktu bądź wypadku. Taką rozpoznawalną cechą szczyciła się metropolia ludzi i potworów. Wizualnie wróciło do dawnego porządku, choć William miał problem z rozpoznaniem swojego otoczenia. To prawda, że tuż po Drugim Upadku wyjechał, ale wcale nie przebywał długo poza Nowym Jorkiem, mimo że planował inaczej.

   Pierwsza katastrofa zabrała mu bliskich oraz wszelką nadzieję, co przyczyniło się do powstania drugiej katastrofy, gdzie utracił wszystko. Jakby przed laty wprawiony mechanizm, niczym jak w dominie, po kolei zmuszał do ulegnięcia temu, co stało mu na drodze.

   William wrócił na jakiś czas do rodzinnych stron, próbując coś odnaleźć, ale tyle utracił, że w zasadzie sam nie był pewien, co dokładnie chciał odzyskać, i czy w ogóle mógł to zrobić. Pogubił własny sens dokładnie tak samo, jak po Pierwszym Upadku, ale sytuacja nie wyglądała tak samo, jak wtedy — tym razem miał nadzieję. Nadzieję i wiarę w swoje siły.

   Chociaż jego dotychczasowe poczynania na nowej drodze wyglądały jak kompletna improwizacja, czuł, że doprowadzi go to w końcu do jakiegoś sensownego celu.

   Stłumił kotłujące się w głowie myśli i zaczął rozglądać się po otoczeniu, chcąc odnaleźć bibliotekę, w której często bywał swego czasu. Miał wielką ochotę przeczytać książkę o historii barier; dość znaną pozycją, którą przeglądał tuż po Pierwszym Upadku, gdy jego największym pragnieniem było pomóc White. Wiedział, że poległ na całej linii, ale nie stało to mu na drodze, aby walczyć o dotarcie do czegoś więcej. Chciał pokonać własne limity, zasłonić wszystkie blizny i rany, by nie stawały mu na przeszkodzie. Rosalie nauczyła go ukrywania strachu za maską uśmiechu, pomagając mu osiągnąć swój pierwszy triumf mimo wielu obaw.

   W końcu odnalazł upragniony budynek, czując się w nim jak we własnym domu. Zapach książek uspokoił jego umysł i pomógł się rozluźnić. Nie tracąc jednak czasu, zaczął poszukiwać upragnionego tytułu. Celowo nie poszedł szukać pomocy u bibliotekarki, gdyż chciał na spokojnie rozejrzeć i przyjrzeć się miejscu, które nieco zatarło mu się w pamięci.

   Nim się obejrzał, a spędził w bibliotece więcej czasu, niż przypuszczał, a mimo to dalej nie mógł odnaleźć szukanej pozycji. Zaczął się zastanawiać, czy może ktoś już jej nie wypożyczył, kiedy jego wzrok przykuła tabliczka z odpowiednim działem. Podszedł bliżej, nie odrywając wzroku od napisu, aż w końcu zrozumiał, dlaczego zignorował wcześniej tę część — ktoś już tam był.

   Zdziwiony przyglądał się dłoni, która próbowała sięgnąć książki spoczywającej na najwyższej półce. Przesunął wzrok niżej, aby przyjrzeć się dziewczynie, próbującej siłą woli albo urosnąć, albo nakazać lekturze przyjście do niej. Wpatrywała się w księgę, marszcząc zirytowana brwi, i przekrzywiając nieco głowę w bok, próbując chyba wymyślić jakiś genialny plan, mimo że wciąż nie przestawała machać ręką.

   Wtedy coś we wnętrzu Williama go mocno zakuło, zalewając całą klatkę piersiową dziwnego rodzaju ciepłem. Nie mógł się mylić. Nie mógł sobie wmawiać nieprawdy — wszędzie rozpoznałby te karmazynowe włosy, spływające na ramiona i plecy, niczym szkarłatne fale. Nie zastanawiając się, podszedł bliżej, wyciągnął rękę do góry i wyjął z regału książkę, którą tak uporczywie chciała zdobyć dziewczyna przed nim. Kiedy zorientowała się, że ktoś zabrał jej upragniony przedmiot sprzed nosa, na kilka krótkich chwil jej oczy przybrały gniewny wyraz, ale gdy Will podał jej lekturę, natychmiast w bursztynowych tęczówkach pojawiło się zaskoczenie, a następnie radość.

   Odwróciła się do niego przodem, posyłając szeroki uśmiech. Wtedy William przestał mieć jakiekolwiek wątpliwości — udało mu się spotkać Rosalie. Znacznie urosła, choć nie na tyle, aby go przewyższyć; wciąż sięgała mu ledwie do ramion. Rysy twarzy przybrały wyrazistości, co dodało jej kobiecości i dojrzalszego wyglądu. Musiał przyznać, że wypiękniała, co tylko spowodowało, że ciepło, jakie poczuł na jej widok, zaczęło wpływać na jego twarz.

   — Bardzo ci dziękuję... — oznajmiła wesoło, jednak urwała nagle, gdy uświadomiła sobie, że nie znała imienia chłopaka, przez co jej uśmiech nieco zmalał.

   — Jestem Bla... — William już chciał się przedstawić, ale w porę ugryzł się w język. Od dziecka stosował, tak jakby pseudonim, Black, a Mary White i powszechnie cała jego rodzina tak na nich mówiła. Rosalie również o tym wiedziała i niejednokrotnie słyszała, jak tak do siebie wołali, ale zawsze twierdziła, że bardziej podobają jej się prawdziwe imiona bliźniąt, niż te, które sami sobie nadali. Podjął zatem jeszcze jedną próbę: — Jestem William Macbeth.

   — Ja nazywam się Rosalie Chotten. Miło mi cię poznać, Willi — odrzekła miło, chociaż po chwili nieco się speszyła. — Wybacz, nie pozwoliłeś mi zdrabniać swojego imienia. Nie gniewaj się, zrobiłam tak tylko dlatego, że bardzo mi się podoba — szybko się usprawiedliwiła, lecz Will wcale nie miał jej za złe tego, co zrobiła, wręcz przeciwnie — dokładnie takie same słowa wypowiedziała, gdy poznali się po raz pierwszy.

   Uśmiechnął się mimowolnie na samą wspomnienie.

   Nagle zauważył tytuł książki trzymanej przez Rose.

   — Historia barier — mruknął pod nosem, bardziej do siebie, niż do dziewczyny, ale ona usłyszała jego słowa.

   — Tak, ostatnio zaczęłam się tym interesować — przytaknęła, przyglądając się tomowi, jakby chcąc się upewnić, że na pewno trzymała odpowiednią książkę. — Też chciałeś ją wypożyczyć?

   — Tak, ale... — Pomasował się zakłopotany po karku. Całkowicie zapomniał o tej książce, gdy tylko zobaczył Rosalie.

   — Proszę, weź. Pomogłeś mi, więc chcę, żebyś ty ją wziął. — Wyciągnęła rękę z tomem w jego stronę.

   William zamrugał zdziwiony, kompletnie nie rozumiejąc jej wytłumaczenia, ale dziwnym sposobem go to rozbawiło. Taka właśnie była Rosalie, którą znał, zanim wycięto jej wspomnienia.

   — Nie mogę. — Pokręcił głową. — Pierwsza ją zauważyłaś.

   Rose zmrużyła powieki. W końcu podniosła głowę i spojrzała z nadzieją oraz nietypową jak na nią niewinnością, prosto w jego błękitne oczy.

   — Przyjdziesz tutaj jutro o tej samej porze? Zdążę do tego czasu przeczytać tę książkę, oddam ją, a wtedy ty ją wypożyczysz, w porządku?

   — Heh, nie musisz się tak śpieszyć. Może to być...

   — Jestem pewna, że się do jutra wyrobię. Więc jak?

   Zamilkł, zapadając się w sobie. Normalnie by odmówił, nie chcąc nikomu robić problemów ze swojego powodu, ale teraz sytuacja wyglądała inaczej. Mimo przeciwności losu, mnóstwa czasu, odległości i utraconych chwil oto spotkali się ponownie.

   Miała rację — znał ją doskonale i w jej liście doszukał się mnóstwa ukrytych wiadomości: ,,(...) powinieneś mnie nienawidzić'' — ale nie chcę, aby tak się stało; ,,(...) postaraj się żyć, tak jakby mnie nie było'' — bo wiem, że przez długi czas się nie spotkamy; ,,Wspomnienia są dla mnie ogromnie ważne, ale nie wolno mi z ich powodu zaprzepaszczać swojej przyszłości'' — dlatego będę żyła dalej bez nich; ,,Przepraszam, że odeszłam'' — choć wierzę, że się jeszcze spotkamy.

   Will zamrugał szybko, by pozbyć się chęci rozpłakania się. Wiedział, że wycięcia nie dało się cofnąć, ale istniała szansa ukrycia, w tak zwanym domku do góry nogami, uczucia, które niosły usuwane wspomnienia, dzięki czemu możliwym było je odzyskać. Jednak nawet jeżeli Rosalie nie uchroniła się w ten sposób, nie zamierzał ponownie jej stracić.

   — W porządku. Zatem do jutra. Będę na ciebie czekał... Rose.


Continue Reading

You'll Also Like

42.9K 3K 91
["𝐒𝐇𝐄 𝐂𝐀𝐍 𝐁𝐄𝐂𝐎𝐌𝐄 𝐓𝐇𝐄 𝐁𝐄𝐒𝐓 𝐖𝐈𝐍𝐆 𝐒𝐏𝐈𝐊𝐄𝐑 𝐈𝐍 𝐓𝐇𝐄 𝐖𝐇𝐎𝐋𝐄 𝐂𝐎𝐔𝐍𝐓𝐑𝐘.] ᴏ ᴋɪᴛsᴜɴᴇ, ᴋᴛᴏ́ʀᴀ ᴡᴀʟᴄᴢʏᴌᴀ ᴜ ʙᴏᴋᴜ ɢʀᴏᴢ́ɴʏᴄ...
10.5K 907 10
Bokuto stracił pamięć po wypadku, jednak jego serce nie. Zawsze na widok Akaashiego czuł ścisk w środku. Po powrocie do szkoły powoli zaczął przypomi...
90.7K 3.1K 69
Bo czasami rzeczywistość nam nie wystarcza, więc trzeba zatopić się w świecie fikcji pełnej ukrytych marzeń.