Marble

13 2 0
                                    


          Todd wrzucił bieg i Impala ruszyła pod górkę. Droga była bardzo kręta. Przez szmat czasu jaki upłynął była bardzo zarośnięta. Nie było żadnych śladów na to, że ktoś ich uprzedził.
Brama wjazdowa była porośnięta gęstym bluszczem. W żadnym miejscu nie był uszkodzony, co nieco uspokoiło Todda. Aby otworzyć bramę musiał najpierw się przedostać na jej drugą stronę. Wspiąć się po pnączach było prościzną, ale żeby zejść z wysokiej na dziesięć stóp bramy musiał cholernie uważać. Gdy już udało mu się pokonać przeszkodę jego oczom ukazało się podwórze. Było bardzo zaniedbane. Matka natura zrobiła już swoje nawet nie pytając nikogo o przyzwolenie. Przywłaszczyła sobie podwórze i nie zamierzała się z niego wynosić. Trawa była wysoka niemal do kolan Todda. Był pewien, że w przeszłości podwórze musiało być o wiele większe. Niestety zdążyły już wyrosnąć młode drzewa po jego bokach. Parteru domu w ogóle nie było widać. Dopiero frontowa szklana ściana piętra była w miarę widoczna przez osłaniające ją drzewa. Todd nie miał bladego pojęcia gdzie szukać czegokolwiek w tym chaosie...

           Po długiej chwili namysłu poszedł na lewo od bramy. Brama była elektrycznie rozsuwana na jego pech. Musiał więc otworzyć ją ręcznie. Najpierw nożem rozciął pnącza porastające bramę i kawałek muru, w którym był zamek. Zamek bramy okazał się być lekko skorodowany. W zamku była dziurka na dość spory klucz. Musiał więc udać się w kierunku domu, aby poszukać klucza do bramy i kluczy zapasowych do domu. Jego rodzice mieli zwyczaj chować klucze pod dywaniki, donice i szpary nad drzwiami. Po dziesięciu minutach poszukiwań znalazł pęczek kluczy do domu i jeden wielki klucz, który był ukryty pod posążkiem sowy, która stała obok wejścia do domu. Swoją drogą, była już bardzo zzieleniała od nalotu z drzew. Todd z trudem przekręcił klucz w zamku bramy. Rozległ się potworny chrzęst, ale zamek puścił. Teraz zostało mu odsunąć skrzydło bramy za pomocą dźwigni krytej w bluszczu po jego prawej stronie.

           Awaryjne otwieranie bramy pomogło. Co prawda brama odsuwała się z wyczuwalnym oporem, ale Impala bez problemu mogła wjechać na podwórze.

            Alex zgasiła silnik Chevroleta i po chwili dołączyła do Todda. Chłopak wyraźnie się wahał, co do otworzenia drzwi domu. Jego ręka była już wyciągnięta w kierunku zamka, ale końcówka klucza zastygła cal od niego. Zawahał się przed wejściem do własnego domu.

- Gdybym miał na nich wyjebane... - powiedział po chwili. - ...to pewnie teraz bym siedział na kanapie z piwskiem w ręce, gdzieś w tle pewnie zrzędliwa Amerykańska sukowata żona, by gotowała obiad dla mnie i bandy bachorów. Pewnie codziennie bym wstawał do  pracy, której nienawidzę, by spotkać nudnych, równie znienawidzonych współpracowników... - opuścił rękę i odwrócił się do Alex. - Ale nie miałem wyjebane - powiedział z chłodem - pomściłem ich i teraz jestem tutaj, z tobą, a moje życie było już dość ciekawe - uśmiechnął się raczej smutno. - Można by powiedzieć, że totalnie rozjebałem po całej linii, ale niczego nie żałuję - lecz się zastanowił, bo wiedział, czego będzie żałował.

           Dziewczyna go przytuliła.

- Żałuję, że nie mogę zostać - wyszeptał do jej ucha.

BIAŁY KRUK [✔️] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz