119* #47 [Fyozai]

423 21 23
                                    

YO, JAK TAM PRZEŻYWANIE "PANDEMII"-CZY TEŻ CZUJECIE TEN ZABÓJCZY NASTRÓJ, PEŁEN GROZY I PANIKI-BO WŁAŚNIE MAM WRAŻENIE, ŻE TA GRUPOWA PANIKA I WIRUS SYSTEMU ZWANY "SPIERDOLENIEM"  JEST GROŹNIEJSZY NIŻ JAKAKOLWIEK PLAGA. 

PRZECHODZĄC DO CIEKAWSZYCH RZECZY-TO NIE JEST TEN ONE-SHOT FYOZAI, KTÓRY CHCIAŁAM NAPISAĆ. POCZĄTKOWO MIAŁA TO BYĆ FYOYA, ALE NIE PYKŁO, SORRKI. 
JEST ZATEM TO GÓWNO. CIESZYCIE SIĘ? NIE, A TO SZKODA. 

BYE I "WESOŁYCH" KORONAFERII~

PS: ZA PIĘKNĄ GRAFIKĘ, PODZIĘKUJMY hajaqen ^^


PRZYPISY:

*119-jest numerem alarmowym w Japonii
*Fiodor jest niższy od Dazaia

Chyba tego nie zniosę
Z każdą kłótnią kawałek mnie umiera
Jest jak jakiś sadysta
Myślę, że lubi widzieć ból w moich oczach
On wie, że choruję z miłości
Pocałował mnie i obiecał, że będzie dobrze
Oboje wiemy, że to bzdura
Im dłużej z nim jestem, tym mniej czuję się żywy

Każdy poranek wyglądał tak samo. Budził się przed szatynem, przygotowywał im posiłki, w międzyczasie oporządzając się do pracy. Rozdzielał Dazaiowi leki, jednocześnie dbając, by pochować wszelkie możliwe ostre i niebezpieczne przedmioty przed mężczyzną.

Wybudzał Osamu ze snu lekkim pocałunkiem, zapewniając go, że wszystko będzie dobrze-że wystarczy wziąć swoje "wesołe pigułki", aby jego/ich dawny świat powrócił do normalności.
Upewniał się, iż zjadł. Pomagał chłopakowi wziąć prysznic, owijając później jego szczupłe, nagie ciało bandażami, by ukryć nie tylko blizny, ale także ślady dnia poprzedniego.
-Czy na pewno musisz iść? Nie możesz wykonywać pracy w domu?-za każdym razem zadawał to samo pytanie, aby uzyskać tę samą odpowiedź.
-Nie Osamu. Muszę zarabiać pieniądze, aby zapewnić nam, ale przede wszystkim Tobie godne życie i leczenie. Nie martw się mój aniele, niedługo wrócę-mruczał, przeczesując delikatnie palcami czekoladowe kosmyki włosów.
-Czuję się zagubiony i samotny. Wiesz, że nienawidzę tej pustki. Poczucia osamotnienia-jęczał, patrząc na swojego partnera zaszklonymi, pustymi jak u lalki oczyma.

Wzdycha, przyciągając młodszego bliżej siebie, by objąć kruchą postać ramieniem, szepcząc na ucho słodkie kłamstwa, deklaracje miłości i przywiązania. Obiecując niemożliwe ze sztucznym, choć niezwykle wiarygodnym uśmiechem. Zapewne, gdyby dawny detektyw był w "formie"-przejrzałby tę powtarzającą się grę Dostojewskiego.
Zawsze żegna Dazaia z obietnicą powrotu i próbą przekupstwa ciastkami z kraba do obiadu za bycie "dobrym".
Pozostawia odpowiednio zabezpieczony, luksusowy dom z wieloma atrakcjami, aby jego kochanek nie nudził się pod jego nieobecność. Rutyna każdego dnia.

Dazai natomiast coraz częściej przestaje brać medykamenty. Chowa je w różnych, coraz bardziej wyszukanych miejscach.
Mimo odczuwanej pustki nareszcie ma wrażanie, iż jego umysł przestał być przytłoczony przez niesamowicie dużą dawkę psychotropów.
Zaczyna zastanawiać się, jak do tego wszystkiego do cholery doszło? Czemu ma wrażenie, iż kilka istotnych wspomnień i faktów z życia mu umknęło?
Oczywiście brakuje mu niektórych elementów układanki, jednakże w jego mózgu już powstało i powstaje dziesiątki teorii spiskowych na ten temat.

Jest wściekły, gdy w "magiczny sposób" znikają kontakty z jego książki telefonicznej. Próba dodzwonienia się gdzieś indziej niż do Fiodora kończy się niepowodzeniem-zresztą jak zawsze.
Ciekawe, czy szybkie wybieranie numerów alarmowych również jest zablokowane?

1-1-9*

Doktorze po drugiej stronie (linii telefonicznej),
Bo on nie wraca dziś do domu
Właśnie wziąłem ostatnią tabletkę
Potrzebuję czegoś, by znieczulić mój ból
Demony przejmujące mój mózg
Myślę, że przyszły, by zabijać

119? Potrzebuję...
Mój skarb bawi się mną jak zabawką,
Nie podoba mi się to

119? Powiedzcie mu, że jest powodem
Dla którego moje serce wiecznie boli
I chcę wszystko skończyć, bo
Muszę, muszę stracić Go stracić
Albo w końcu stracę wszystkie zmysły

Widok radiowozów na podjeździe nie jest niczym zaskakującym dla Rosjanina. Czasem zadziwia go głupota lokalnych służb, która odwiedza jego dom już chyba bardziej z czystego obowiązku służbowego i przyzwyczajenia, aniżeli ze strachu o stan jednego z domowników.
Wzdycha, spokojnym, acz zmęczonym krokiem zbliżając się do posiadłości, w międzyczasie wydobywając potrzebne dokumenty oraz zaświadczenia lekarskie swojego chłopaka.
-W jakim stanie jest Dazai?-pyta, podając dobrze już znanemu funkcjonariuszowi dowód tożsamości, bardziej z nawyku, niż faktycznej potrzeby.
-Udało nam udaremnić jego kolejną próbę samobójczą, ale odmówił hospitalizacji, co niestety wiąże nam ręce, jeśli chodzi o dalsze leczenie. Chyba że chciałby Pan złożyć odpowiednie zawiadomienie i wniosek o ubezwłasnowolnieniu?-mężczyzna z tego, co pamięta Masado-san, wskazuje nieznacznie na skulonego przy framudze drzwi szatyna, który obejmuje zgromadzonych szalonym spojrzeń, aby w końcu zwrócić uwagę na bruneta. Piwne tęczówki spotkały się z chłodnymi fiołkowymi, a przez twarz Dazai przemknął ledwo dostrzegalny cień paniki.
-Nie ma takiej potrzeby. Zaopiekuję się nim-odparł z nikłym uśmieszkiem.

Pewnie myślisz, że jestem szalony
Cóż, on też tak myśli, więc jest nas troje
Proszę...
Niech ktoś mnie ocali
Bardzo bym docenił minimalną troskę

1-1-9*

Doktorze po drugiej stronie,
bo on nie wraca do domu tej nocy
Nie mogę odnaleźć butelki z pigułkami
Przysięgam na Boga, nie oszalałem
Głosy mówią tylko Jego imię
Zaczynam myśleć, że to wszystko jest prawdziwe

-Co się znowu stało, Dazai? Nie jesteś już tym zmęczony?-zapytał, choć w jego głosie zabrakło zwyczajowej troski, mimo że na wskroś fałszywej, a przynajmniej niepodyktowanej zdrowym uczuciem.
-Chcę stąd wyjść. Chcę, żebyś zniknął z mojego życia!-warknął rozjuszony szatyn, trzymając w górze krzesło, jako prowizoryczną broń. W końcu w rękach Japończyka pewnie nawet łyżka mogłaby być potencjalnym narzędziem zbrodni.
-Doskonale wiesz, że to niemożliwe. Chodź, podejdź do mnie Osamu-wyszeptał ze wstrętną słodyczą, podchodząc powolnymi kroczkami niczym kocur do swej ofiary w stronę drugiego. Ten wręcz instynktownie cofał się, aż natrafił na przeszkodę w postaci ściany. Ich kroki przypominały prowizoryczny, chory taniec.
-Nie możesz trzymać mnie tu w nieskończoność cholerny Szczurze! Nie możesz wiecznie izolować mnie od innych! Twoja pierdolona obsesja i paranoja odebrały mi wszystko!-z ust wyższego* uciekło pełne jadu syknięcie, unosząc wyżej mebel, by po chwili zdać nim cios skierowany w głowę Dostojewskiego. Rosjanin natomiast instynktownie osłonił się ręką, łapiąc w ten sposób siedzisko, które odrzucił z impetem na ścianę, niszcząc je w ten sposób.
Nagły huk odwrócił na tyle skutecznie uwagę szatyna, powodując jego odsłonięcie, iż okazja aż sama prosiła się o wykorzystanie.
Dość mocnym ciosem, jak na anemika i założoną szybko dźwignię, był w stanie przyszpilić Dazaia do podłoża. Drugą ręką zaś wyciągnął ukrytą w kieszeni strzykawkę, celując nią w szyję, uważając jednak aby igła nie trafiła przypadkiem w tętnicę szyjną, a w żyłę.
-Nienawidzę Cię. Znajdę sposób, aby uciec, Demonie-wyszeptał ostatkiem sił, zanim środek uspokajający dostał się do jego krwiobiegu.
-Zobaczymy Osamu, a na razie śpij dobrze kochanie~.

119? Jestem w potrzebie...
Mój skarb bawi się mną jak zabawką,
Nie podoba mi się to

119? Powiedzcie mu, że jest powodem
Dla którego moje serce wiecznie krwawi
I chcę to wszystko skończyć, bo
Muszę, muszę uciec
Albo stracę rozum

BSD One-ShotsWhere stories live. Discover now