Tom 2, XXII

865 97 54
                                    


Nad sierocińcem zapanowała noc. Wyjątkowo spokojna i bezwietrzna. Wszyscy współlokatorzy szlachcianki spali, doprowadzając ją do szału miarowymi oddechami. Nie mogła zmrużyć oka, wciąż myślała o rozmowie z brunetem. O wszystkim, co mu powiedziała. Od dawna spychane w głąb świadomości wspomnienia tragicznych chwil odżyły na nowo. Leżąc w łóżku czuła strach paraliżujący prawie tak samo jak ten sprzed kilku lat. Czuła się jak w celi, po raz pierwszy do dawna ciemność napawała ją przerażeniem. Miała wrażenie, że w czeluściach mroku czai się niebezpieczeństwo. Irracjonalny, dziecinny strach — bo przecież ciemność to jedynie brak światła, nic nie może w niej mieszkać. Pragnęła go zobaczyć. Potrzebowała jego niewzruszonej obojętności, zapewnienia, że wszystko jest w porządku.

Nie mogła dłużej kryć się pod pierzyną, mając nadzieję, że w końcu zaśnie z przemęczenia. Wstała. Po cichu podreptała do drzwi i wyśliznęła się z sypialni, lądując na spowitym mrokiem czarniejszym niż smoła, korytarzu sierocińca. Wiedziała, gdzie znajdowała się jego sypialnia i tam się kierowała, szczerze wierząc, że go zastanie. Weszła po schodach. Z końca korytarza dostrzegła światło umykające szczeliną przy podłodze. Westchnęła z ulgą i podbiegła do drzwi. Miała wrażenie, że coś ją obserwuje. Zapukała nerwowo i kiedy tylko usłyszała jego głos, wpadła do środka, jakby od ucieczki z nieoświetlonego korytarza zależało jej życie.

— Panienko? — powiedział cicho.

Popatrzył na nią zaskoczony i podniósł się z krzesła. Dziewczyna zrobiła kilka kroków na przód. Stanęła tuż przed nim. Zadarła głowę w górę, by dokładnie przyjrzeć się jego twarzy. Był tak blisko niej, a jego ciało już z tej odległości pachniało delikatną, różaną nutą. Poczuła wzbierające do oczy łzy. Bez słowa wtuliła się obejmując go z całej siły.

Nie wiedział, co powinien zrobić, ani dlaczego dziewczyna zachowywała się w tak dziwny sposób. Przytulił ją do siebie i czekał na to, co się wydarzył. Czuł drżenie całego jej ciała. Była zmarznięta, przyszła do niego w samej koszuli, na bosaka, po zimnej podłodze przez nieogrzewane korytarze, w samym środku zimy. Znów robiła wszystko, by się przeziębić.

— Panienko, usiądź na łóżku. Przeziębisz się — poprosił.

Zareagowała dopiero po chwili, ze zrezygnowaniem odsuwając się od lokaja. Ze spuszczoną głową zrobiła, o co prosił ani razu na niego nie spoglądając. Niezrażony defensywną reakcją, którą zdążył poznać przez te kilka lat, okrył hrabiankę pierzyną i usiadł na przeciwległym krańcu materaca.

— Powiesz mi, co się stało? — zapytał łagodnie.

Milczała, lecz nie napierał. Wiedział, że teraz musi dać jej czas. Najwyżej kilka minut, zanim przegra wewnętrzną walkę z samą sobą i dokładnie wszystko opowie.

— Nie mogę spać. Boję się... — szepnęła zawstydzona, siorbiąc nosem.

— Naprawdę się przeziębisz — skomentował z dezaprobatą, ignorując jej słowa.

Podszedł do komody i wyciągnął z jednej z szuflad grube skarpety. Klęknął przed nastolatką i założył je na zimne jak lód stopy fioletowowłosej. Kiedy skończył, znów usiadł na łóżku, tym razem odrobinę bliżej niej.

— Czego się boisz? — Usłyszała upragniony, troskliwy głos. Jak ten, którym uspokajał ją kiedyś każdego wieczora.

— Nie wiem. Mam wrażenie, że w ciemności jest coś złego... — jęknęła.

Kuroshitsuji: Czarna Róża DemonaWhere stories live. Discover now