Tom I, Rozdział XXXII

1.6K 143 80
                                    


— Znowu pada śnieg... — czerwonowłosa westchnęła melancholijnie.

Siedziała na parapecie w swojej sypialni, ubrana jedynie w białą, za dużą koszulę. Odkąd wrócili do rezydencji, ani razu nie była na zewnątrz. Chciała, ale Sebastian stanowczo zabronił jej opuszczania budynku. Musiała w pełni dojść do siebie, wyzdrowieć, wyleczyć rany. Niechętnie stosowała się do jego zaleceń, wiedząc, że ma na uwadze jedynie jej dobro. Jednak zdrowie nie było jedynym powodem. Dopóki ich kontrakt nie został odnowiony jej dusza była „niczyja" – należała tylko do niej.. Znaczyło to, że każdy demon może ją zabrać i pożreć, kradnąc tuż sprzed nosa lokaja. Dlatego starał się ograniczać ryzyko do minimum, towarzysząc szlachciance na każdym kroku.

Trójka służących przejęła jego codziennie obowiązki. Nie radzili sobie zbyt dobrze, jednak naprawienie posiadłości było dla kamerdynera kwestią jednego dnia, dlatego nie miało znaczenia, czy coś zniszczą. W obliczu tego, co mogłoby się stać, gdyby nie chronił Elizabeth, kilka dziur w ścianie było zupełnie nieistotne. Strata duszy czerwonowłosej byłaby najgorszym scenariuszem, jaki mógłby spotkać ich oboje. Decyzja była więc zupełnie logiczna.

Lizz była znudzona. Nie narzekała, ponieważ zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji – nie zmieniała ona jednak samopoczucia nastolatki. Owszem, Sebastian starał się dostarczać jej rozrywki, nawet grał z nią w różne gry – jednak spędzenie tygodnia w jednym pomieszczeniu było ogromnie przytłaczające. Tak bardzo chciała zanurzyć stopy w białym puchu, usłyszeć jego skrzypienie. Wpaść w zaspę i zmoczyć sobie włosy, a potem uśmiechnąć się beztrosko, słuchając jego wyrzutów. Tym czasem, mogła jedynie wpatrywać się w biel za oknem i wyobrażać sobie, że to robi. Podciągnęła nogi do klatki piersiowej i oparła głowę na kolanach, wzdychając cicho.

Lokaj podszedł do niej i upominając jak zazwyczaj, by nie marzła, okrył jej ramiona ciepłym kocem. Stanął tuż obok i spojrzał przez szybę na tysiące spadających z nieba płatków.

— Chciałabyś na chwilę wyjść? — zapytał niespodziewanie.

Jej oczy błysnęły radością. Popatrzyła na niego z szerokim uśmiechem, jednak po chwili zmarkotniała.

— Nie możemy tak ryzykować... — mruknęła ze zbolałym wyrazem twarzy.

Nie podobało jej się to, ale zbyt długo wytrzymała zamknięta wewnątrz ścian, by móc to teraz zaprzepaścić z powodu swojej dziecinnej zachcianki.

Jej samozaparcie i dojrzały wybór oraz smutna, dziecinna mina, wywoływała w demonie zarówno podziw, jak i rozbawienie. Wiedział, że w środku musiała szaleć ze złości, jednak na zewnątrz wyglądała na całkowicie opanowaną. Dojrzała strona jej osobowości weszła w komitywę z humorzastą dziewczynką w imię wyższego celu. Celu, który przyświecał im obu.

— Wyjdę, gdy będzie już po wszystkim. Właśnie, kiedy w końcu to zrobisz? Czuję się już dobrze! — W jej głosie słychać było zniecierpliwienie.

— Myślę, że dziś — odparł zobojętniałym głosem.

— Naprawdę? —Ponownie się uśmiechnęła.

Jej radość ogrzała na chwilę zmarznięte, demoniczne serce, przepełnione niewyobrażalnym bólem, którego starał się nie zauważać.

— Więc jeśli chcesz, możesz wyjść na chwilę. Tylko proszę, panienko, ubierz się ciepło — pouczył ją, ale już go nie słuchała.

Pośpiesznie założyła na siebie pierwsze z brzegu ubrania, zarzuciła płaszcz i pobiegła na dół. Wypadła przez drzwi, i biorąc głęboki oddech, rzuciła się w pierwszą zaspę, którą przed sobą dostrzegła. Po chwili wykopała się z niej, potrząsnęła głową i wstała, by po raz kolejny w nią wpaść. Sebastian obserwował, jak ruda czupryna szczęśliwego dziecka pojawia się i znika w śnieżnych kłębach.

Kuroshitsuji: Czarna Róża DemonaWhere stories live. Discover now