Tom II, Rozdział XVI

1K 88 84
                                    

Dziś będzie dłuższy rozdział, bo tak mi pasowało xD.

======================

Elizabeth usłyszała kroki, które sprawiły, że jej serce zabiło nieco szybciej. Nie pamiętała, kiedy ostatnio przebywała w towarzystwie swoich rówieśników, nie licząc najlepszej przyjaciółki. Nie przepadała za towarzystwem, stroniła od niego. Wśród zwykłych ludzi, nie znających jej przyzwyczajeń, w szczególności niechęci do fizycznego kontaktu, czuła się zagrożona. Teraz jednak, musiała udawać chłopca — sierotę, taką samą, jak oni. Postawiła na odgrywanie skromnego, niepewnego siebie dzieciaka, mając nadzieję, że w ten sposób uda jej się uniknąć poklepywania po plecach, przybijania piątek i innego rodzaju dotyku, który wśród męskiej części nastolatków uchodził za normalny. Ponad to, nie bardzo wiedziała, jak odnajdzie się w nowej rzeczywistości. Spanie w jednym pomieszczeniu z trójką obcych ludzi, na dodatek na górnym posłaniu, co wciąż niesamowicie ją irytowało, wydawało się tak nienaturalne, iż była niemal pewna, że najbliższe kilka nocy będzie mogła poświęcić na szlifowanie tabliczki mnożenia. Liczb dwucyfrowych. Albo nawet i trzycyfrowych.

Kiedy drzwi sypialni otworzyły się energicznie, zamknęła oczy i wstrzymała oddech. Gdy ponownie je otworzyła, stała przed nią trójka szczupłych, ubranych w szare koszule chłopców. Przyglądali jej się z zaciekawieniem.

— Jesteś nowy? Jestem Bernard! — przedstawił się jeden z nich.

Niebieskooki blondyn, którego kosmyki włosów niesfornie opadały na oczy. Odgarnął je i wyciągnął w stronę hrabianki podrapaną dłoń. Popatrzyła na nią nerwowo i niechętnie wysunęła rękę, którą pochwycił i ścisnął, zdecydowanie za mocno, w jej mniemaniu.

— Eli... Eddy — mruknęła cicho.

Czuła się bardziej niepewna, niż się spodziewała. Udawanie nie było już nawet konieczne.

— Mów mi Ben — uśmiechnął się. — To jest Benjamin, na niego mówimy Benny, a to jest Seth. — Wskazał drugą ręką kolegów. —Na Setha mówimy Seth — zaśmiał się, uznając swoją wypowiedź za niezwykle zabawną.

Szlachcianka zmusiła się do uśmiechu.

— Miło mi was poznać — odparła uprzejmie.

Benny — o pół głowy niższy od swojego kolegi, o włosach koloru głębokiego machoniu, zbliżył się do niej i wyszczerzył nierówne zęby, zacznie naruszając osobistą przestrzeń dziewczyny. Skręcało ją w środku, jednak starała się zachować kamienną twarz. Pod pretekstem kaszlu, oswobodziła dłoń z chłopięcego, nietaktownie długiego — ale przecież skąd mógł o tym wiedzieć — uścisku i zakryła usta. Ostatni z chłopców spojrzał na nią badawczo, jedynie uśmiechając się delikatnie. Miał ciemniejsza karnację niż pozostała dwójka, włosy czarne jak smoła i oczy koloru płynnego złota — przynajmniej tak jej się zdawało, choć chwilę później wyglądały jedynie na jasno-brzoskwiniowe.

— Skoro jesteś nowy, musisz przejść inicjację! — Ben, jak zdążyła zauważyć, przewodniczący tej małej grupki, podszedł do komody i wyciągnął z najniższej szuflady owinięte ciemnym materiałem pudełko.

Położył je na stole, rozwinął, a z jego wnętrza wyciągnął nóż. Dziewczyna wzdrygnęła się na samą myśl o tym, co ten prosty chłopak mógł mieć na myśli, mówiąc „inicjacja", ale postanowiła dać mu szansę wytłumaczyć, o co chodzi.

— Co to za inicjacja? — zapytała cicho, podchodząc do stołu.

Jak na polecenie, cała trójka podciągnęła prawe rękawy swoich koszul i pokazała dziewczynie blizny w kształcie trójkąta, które nosili na wewnętrznej części przedramienia.

Kuroshitsuji: Czarna Róża DemonaWhere stories live. Discover now