Tom II, XXVIII

198 23 23
                                    

Betując ten rozdział, przypomniałam sobie, dlaczego tak lubiłam pisać. Przelewanie na papier najróżniejszych wizji i wyrzucanie całego gówna z głowy w postaci pełnych przemocy scen to coś, co doskonale pozwala się wywnętrzyć. Poza tym, przyznam Wam się, że to pierwszy rozdział od kilku ostatnich, którego powtórne czytanie naprawdę mnie wciągnęło. Jedna z opisanych tu scen jest również czymś, co stanęło mi kiedyś przed oczami i chociaż wtedy poczułam się nieswojo z własną psychiką, to dziś wracam do tego z radością - uważam, że sztuką jest umiejętność zamieniania tego, co nam się przytrafia, w sztukę, nawet jeśli nie jest to sztuka wysokich lotów :P. No, to chyba tyle słowem wstępu. Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba. Do końca tego tomu zostało jeszcze 125 stron, więc kilkanaście rozdziałów - jakby ktoś był ciekawy. Miłego! ;*


~*~

— Zaczyna się... — szepnęła hrabianka, słysząc początek odliczania.

— Ben, przygotuj się — polecił Seth.

Chłopak odpalił zapałkę, zasłonił płomień dłonią i podekscytowany zaczął wykrzykiwać kolejne liczby wraz z kolegami.

— Dziewięć, osiem, siedem, sześć, pięć!

— Cztery, trzy. — Elizabeth zacisnęła pięści, szepcząc pod nosem.

— Dwa, jeden. — Sebastian dołączył się niemal bezgłośnie.

— Szczęśliwego Nowego Roku! — Okolica zabrzmiała echem tysięcy głosów świętujących początek pełnego nadziei pierwszego dnia kolejnego roku.

— Sebastian! — wrzasnęła Elizabeth, widząc czarną smugę z zawrotnym tempem kierującą się w stronę chłopców.

Demon momentalnie ruszył z miejsca. Krzyk przyjaciół sprawił, że szlachcianka na chwilę zamarła z przerażenia. Wszystko działo się w zawrotnym tempie. Ciemność przerywały jedynie błyski flar na noworocznym niebie. Krzyki radości mieszały się z rozpaczliwymi wrzaskami przerażenia. Zaczęła biec w stronę przyjaciół. Potknęła się i upadła, uderzając twarzą w stwardniały śnieg. Gdy się podniosła, ujrzała trójkę chłopców w osłupieniu przyglądających powiększającej się szkarłatnej plamie na białym puchu. W jej centrum leżał półprzytomny mężczyzna z nożem wbitym w klatkę piersiową. Sebastian pochylał się nad nim, trzymając w dłoni materiał jego płaszcza, utrzymując plecy oprawcy kilka centymetrów nad ziemią.

— Czekaj! — powstrzymała go przed zadaniem ostatecznego ciosu.

Nie zważając na kolegów, zbliżyła się do zabójcy i patrząc na niego z odrazą, westchnęła ciężko.

— Dlaczego? — zapytała.

— Dlaczego?! — powtórzył zdenerwowany. — Banda gnojków, takich samych jak wy, pozbawiła życia moją ukochaną Madeline — wrzeszczał przez zaciśnięte zęby. Zaczął się trząść i pociągać nosem, jednocześnie wzdrygając się z bólu.

— Dlatego postanowiłeś się zemścić? — zapytała z niedowierzaniem. — To takie... płytkie — dodała zaskoczona, przechylając głowę w bok.

Patrzyła na mężczyznę z obłędem w oczach, wyobrażając sobie, jak przebija jego serce srebrnym sztućcem lokaja.

— Nie. Powiedział, że jeśli zabiję odpowiednią liczbę ludzi, to mi ją zwróci. Musiałem to zrobić. Dla mojej Madeline! — krzyczał przez łzy.

Elizabeth splunęła w twarz zabójcy i odsunęła się, zniechęcona jego wyznaniem. Tłumaczenie mężczyzny skutecznie pozbawiło ją przyjemności jaką odczuwała jeszcze przed kilkoma sekundami. Porozumiewawczo kiwnęła głową do Sebastiana. Lokaj wziął zamach i energicznie machnął nożem. Nim zdążył zanurzyć ostrze w klatce piersiowej zabójcy, niewidoczna siła skrępowała jego ciało. Wokół wszystkich zebranych wzniosła się czarna mgła, konsystencją przypominająca świeży popiół.

Kuroshitsuji: Czarna Róża DemonaWhere stories live. Discover now