Tom I, Rozdział XXIV

1.4K 121 4
                                    


– Sebuś, naprawdę? – Znudzony Sutcliff cisnął taśmą w twarz demona. – Spodziewałem się czegoś ciekawszego, a tu sama nudna sielankowa historyjka. Na dodatek to dziecko jest zwyczajnie dziwne. Nie widzę w nim nic szczególnego!

– W takim razie powinieneś zastanowić się nad mocniejszymi okularami. – Demon z trudem wykrztusił z siebie złośliwy komentarz z nadzieją, że rozproszy mężczyznę, jednak jak roztrzepany by się nie wydawał, nic nie było w stanie uśpić czujności drapieżnego Shinigami.

– Nie masz tam nic lepszego? – Bóg Śmierci rozglądał się z irytacją w poszukiwaniu czegoś, co mógłby uznać za ciekawe.

~*~

– Acidum muriaticium? – Zdumiona dziewczyna przeczytała na głos etykietę jednej z buteleczek.

Łacina, naprawdę? Acidum, to będzie kwas. A to drugie, eee... To będzie kwas solny! – ucieszyła się.

Do jej głowy wpadł genialny pomysł. Odkręciła pojemnik i z całej siły cisnęła nim w stronę Grella. Ostra woń substancji dotarła do nozdrzy czerwonowłosego odpowiednio wcześnie, by zdołał uniknąć kontaktu substancji ze swoją skórą. Wyszarpnął kosę z ciała Sebastiana i odskoczył do tyłu. Demon upadł na ziemię, z trudem próbował się podnieść. Swoim niesamowicie głupim zachowaniem, dziewczyna dała mu chwilę ulgi.

– Co ty robisz! Co za bezczelność, próbowałaś oszpecić moją piękną twarz? – Shinigami zaczął krzyczeć na hrabiankę, wymachując swoją piłą. – Pożałujesz tego! – Rzucił się w stronę dziewczyny, wbijając morderczy wzrok w jej przerażoną twarz.

Patrzyła na niego, oczekując ciosu. Zasłoniła głowę rękami i zacisnęła powieki. Ciepła, wodnista substancja skropiła jej delikatną, bladą skórę. Otworzyła oczy, z przerażeniem orientując się, że na wpół żywy demon po raz kolejny przyjął cios ostrzem, zasłaniając ją swoim ciałem.

– Sebastian! – krzyknęła, dławiąc się własnym, przerażonym oddechem.

Demon chwycił ją za ubranie i z całej siły odrzucił w bok. Upadła kilka metrów od nich.

– Uciekaj stąd! – rozkazał, gdy ozdobiona jego krwią broń Sutcliffa zabłysła w świetle księżyca.

Patrzył na szkarłatne krople spływające po broni, brudzące jego czarne rękawiczki. Sebastian zrobił parę kroków w tył. Dotkliwe rany niemal całkowicie uniemożliwiały mu poruszanie się. Z trudem utrzymywał się na nogach. Szalony mężczyzna patrzył na niego pożądliwie.

– Och, Sebuś! W czerwieni jest ci tak bardzo do twarzy! Nasza tragiczna historia miłosna dobiegnie teraz końca, za sprawą mojej wspaniałej kosy! Cały drżę na myśl o tej chwili, gdy po raz ostatni zatopię swoje ostrze w twoim gorącym ciele! Ach! Zapamiętam ten moment na zawsze! – krzyczał trzęsąc biodrami z podnieceni.

– Bardzo bym prosił, żebyś zaniechał dalszych komentarzy, to obrzydliwe – upomniał go lokaj.

– Och! Taki chłodny mężczyzna, nawet w obliczu śmierci. Jesteś taki niepoprawny, Sebusiu! – jęknął. – A teraz oddasz życie za to bezwartościowe dziecko. – Wyraz jego twarzy diametralnie się zmienił. Obleśny uśmiech zniknął z jego twarzy, ustępując miejsca skupieniu. – Żegnaj więc, moja miłości! – wrzasnął teatralnie i rzucił się w jego stronę, celując kosą prosto w serce demona.

Hrabianka stała zmrożona strachem, kilka metrów od nich, nie była w stanie posłuchać kamerdynera i uciec. Nie mogła go zostawić, chociaż wiedziała, że niewiele jest w stanie zrobić by mu pomóc. Spojrzała na liczne rany na jego ciele, otarła twarz z jego krwi. Dlaczego są tak dotkliwe? Czemu go unieruchomiły? Czyżby ten pajac naprawdę był taki groźny? To przez jej lekkomyślność życie demona wisiało na włosku.

Kuroshitsuji: Czarna Róża DemonaDär berättelser lever. Upptäck nu