Tom II, Rozdział X

1K 100 55
                                    

No to, bez zbędnych ceregieli, lecimy z nextem!

Miłego!^^

==================

W posiadłości panowała przyjemna cisza. Demon uwielbiał spokojne noce, kiedy nikt nie przeszkadzał mu w obowiązkach, nie dostarczał nowych problemów. Nic nie wybuchało, ani się nie tłukło — znaczyło to, że służący także zapadli w sen. Uprzątniecie bałaganu po świątecznym posiłku nie zajęło wiele czasu, w ciągu niecałej godziny jadalnia powróciła do idealnego stanu. Umyte i wypolerowane sztućce równiutko ułożył w szufladzie, naczynia w szafkach.

Przez kolejne kilkadziesiąt minut Sebastian zajął się jednym ze swoich zwyczajowych zadań — dokładnie odkurzył wszystkie pomieszczenia niezajmowane przez gości, wypełnił kominki, umył szyby i wymienił, powoli więdnące, żywe dekoracje. Zadowolony z siebie wszedł do swojej kwatery, by przygotować listę zadań na kolejny dzień. Również i to zajęcie nie zabrało zbyt wiele czasu. Rozpierała go energia. Wszystko robił niezwykle dokładnie, jak zawsze, jednak zdecydowanie szybciej. Dopisywał mu także dobry nastrój. Tak działała na niego krew dziewczyny, chociaż samo wysysanie jej wprost z ciała uważał za niechlujne i uwłaczające jego godności. Nie potrafił się jednak powstrzymać i choć ganienie się w myślach było jak najbardziej na miejscu, zamiast tego skupiał się na pozytywach. Cudowny smak, którego samo wspomnienie wywoływało uśmiech na jego twarzy, nagły przypływ siły.

Dobrze znał swój głód. Wiedział, że z każdym dniem wstrzemięźliwości, jego potęga maleje. Nie były to ogromne zmiany — na pewno nie takie, by mogły wpłynąć na jego skuteczność, czy znacząco przechylić szalę zwycięstwa w walce na stronę przeciwnika, jednak niezaprzeczalnie były odczuwalne. Szczególnie teraz, gdy był tak niesamowicie pobudzony i aż rwał się do pracy, różnica była niezwykle widoczna. Pomyślał, że dobrze mu zrobi mały trening. Uczenie szlachcianki kolejnych stylów walki nie było dla niego żadnym ćwiczeniem poza szlifowaniem samokontroli. Jeden zbyt mocny cios i straciłby ją, a także złamałby warunki kontraktu, na zawsze tracąc jej duszę. Słodką, cudowną, czystą duszę... Zmierzając do drzwi, kątem oka dostrzegł rzucone niedbale w róg pomieszczenia kolorowe pudełka.

— „W twoim pokoju nie ma nic osobistego", tak? — mruknął pod nosem, uśmiechając się na wspomnienie zaczerwienionej twarzy hrabianki.

Podszedł do niedużej górki paczek i chwycił jedną z nich. Na dołączonej karteczce widniało jego imię, zapisane koślawymi literami. Przez chwilę zastanawiał się, czy było to pismo panicza Thimotiego, czy ogrodnika — znając zdolności tego drugiego, obie opcje były równie prawdopodobne. Postawił pudełko na komodzie i sięgnął po dwa kolejne. Zawinięte w ten sam papier, co pierwsze, rozwiały jego wątpliwości — były to prezenty od współpracowników. Postawił je obok siebie i sięgnął po następne: podłużne opakowanie ozdobione japońskimi znakami kanji. Nie było wątpliwości, kto mu je podarował. Zdarł papier i dokładnie przyjrzał się zawartości tekturowego, obłożonego delikatnym materiałem pudełka. W środku znajdował się czarny, połyskujący krawat. Westchnął znudzony, jednak otworzył jedną z szuflad i włożył podarek do środka. Kolejna paczka, opatrzona koślawymi literami, nieco większa niż wszystkie pozostałe, niewątpliwie podarowana została mu przez kilkuletnie dziecko. Z czystej ciekawości poznania dziecięcego sposobu myślenia otworzył ją. Tak, jak się spodziewał — wewnątrz znalazł pluszową zabawkę, zająca ubranego we frak. Dołączył go do pozostałych pakunków.

— Może i ja powinienem był im coś dać? — pomyślał, po czym prychnął z obrzydzeniem, uzmysławiając sobie jak infantylna i ludzka była sugestia jego podświadomości.

Kuroshitsuji: Czarna Róża DemonaWhere stories live. Discover now