Tom II, Rozdział XVII

1K 84 39
                                    

Kazałam Wam długo czekać tym razem, bo bardzo bardzo życie mnie zjadło. Dlatego dziś rozdział będzie dłuższy. Całe 11 stron w Wordzie. Ale macie ładnie pokomciać, żebym miała na co odpisywać wieczorem :*.

============================

Przed obiadem odbyły się dwie kolejne lekcje. Zaskakującym było, jak bardzo fundator dbał o edukację swoich podopiecznych. Przez te kilka godzin, Elizabeth zdążyła już usłyszeć jedno z hucznie głoszonych haseł, jakoby mężczyzna pragnął udowodnić światu, że nie ma znaczenia urodzenie i każdy ma prawo do wiedzy. Brzmiało bardzo dumnie, ale prawda była taka, że niewielu chłopców mieszkających pod dachem wystawnej kamienicy rzeczywiście pragnęło wiedzy. Większości z nich wystarczał dach nad głową i ciepły posiłek. Lekcje były jedynie obowiązkiem, zapłatą za własny kąt wolny od chłodu i odoru miejskich rynsztoków. Dlatego frekwencja na zajęciach była stuprocentowa. Nikt nie wyciągał ich siłą z pokoi, nie groził opuszczeniem przytułku. Jedynie dźwięk rozbrzmiewających dzwonów, co półtorej godziny zwiastował początek kolejnego wykładu.

Porywcze charaktery młodzieńców przeszkadzały w skupianiu się na lekcjach, w salach było głośno, ciągle ktoś się wiercił, nauczyciel notorycznie musiał przerywać wywód, by ich uspokajać, ale widać było, że się starali. W każdym z nich zaszczepione było poczucie obowiązku wynikające z głębokiej wdzięczności. Żaden z nich, pytany przez dociekliwą hrabiankę, nie powiedział złego słowa na temat fundatora. Narzekali na wszystkich innych. Pokojówki były zbyt wścibskie i niedokładne, zarządca gburowaty, konserwator wiecznie śmierdział alkoholem, medyk był oderwany od rzeczywistości, a kucharki nie miały wyczucia smaku. Każdy pracownik miał w sobie wadę, którą chętnie wywlekali na światło dzienne. Nie, dlatego że byli rozpuszczeni i nie doceniali ich pracy. Zwyczajnie taka była ich mentalność. Narzekali na nich, żartowali i plotkowali, powtarzając coraz dziwniejsze i coraz mniej prawdopodobne historie, ale gdy którekolwiek z nich prosiło o pomoc, bez chwili zwłoki, z uśmiechami na twarzach robili, co do nich należało.

O bezsmakowych potrawach okrągłej kucharki zwanej przez nich, zresztą niezbyt uprzejmie, Kulą, Lizz zdążyła nasłuchać się wystarczająco wiele, by perspektywa posiłku wzbudziła w niej niemal taką samą niechęć, jaką czuła przez pierwsze tygodnie tuż po tym, jak demon uratował ją z lochu. Nie rozumiała, dlaczego wybiegli z sali z takim entuzjazmem, skoro wiedzieli, że na stołówce czeka ich rozczarowanie. Wlokła się na samym końcu kolumny młodzieńców, kiedy jeden z nich potrącił ją ramieniem. Niechcący, zaaferowany wyścigiem po najlepsze miejsce, nawet nie zauważył, że na nią wpadł. Jednak ona zauważyła, bardzo dotkliwie. Nieprzyjemne, piekące uczucie rozeszło się po całym ciele szlachcianki poczynając od prawe strony pleców, które weszły w kontakt z barkiem chłopaka. Dotknęła łokci dłońmi, splatając ręce i lekko zadrżała. Dotyk chłopaka był zupełnie inny niż jej współlokatorów. Nie była na niego przygotowana, zaskoczył ją, chociaż powinna była się tego spodziewać. W dużej grupie niemal niemożliwe było uniknięcie kontaktu fizycznego. Kolejny powód jej stronienia towarzyskich spędów szlachty.

Gdy dotarła na miejsce, jej oczom ukazał się przyjemny obraz chłopców, z uśmiechami na twarzach pałaszujących z apetytem swoje dania. Poza szczęknięciami sztućców, stukotem szklanek i cichymi szeptami nie było słychać nic więcej. Żadnych krzyków, czy kłótni. Czuła się skrępowana, kiedy ciche echo jej kroków przerwało swoistą muzykę.

- Proszę, to dla ciebie. - Niska, pulchna kobieta machnęła do niej ręką i wskazała na wypełniony jedzeniem talerz, stojący na blacie przed nią.

Kuroshitsuji: Czarna Róża DemonaWhere stories live. Discover now