- A co na to twoi rodzice?

- Wyjechali do Londynu i przekazali prawa rodzicielskie Johnowi.

- Wróć... Rozumiem, że mogli przekazać twojemu wujkowi prawa rodzicielskie, ale oni są w Santa Monica. Rozmawiałam z nimi jeszcze dzisiaj.

- Wrócili? - zdziwiła się Allie.

- Oni nigdzie nie wyjeżdżali. Po tym, jak znalazła ich policja, twoja matka dziennie cię odwiedzała w szpitalu. Naprawdę...

- Co? Ale wujek mi powiedział, że zamieszkali z moją babcią w Londynie.

- Musiał skłamać — stwierdziła. - Widziałam ich, jak wychodzili z Quick Shot obładowani jakimiś drewnianymi skrzyniami. Jak zapytałam, co w nich jest, zbyli mnie i kazali nie wciskać nosa w nieswoje sprawy, a jak zapytałam o ciebie, nawet nie odpowiedzieli. Wsiedli do samochodu i odjechali. Mówię ci, coś mi tu śmierdzi... A do tego Sebastian zniknął bez śladu. Nawet Brian nie wie, gdzie on jest.

- On jest razem ze mną w tej szkole.

- Co? Ty żartujesz prawda?

- Nope.

- Boże... Na serio dzieje się tu coś dziwnego... Najpierw twój wypadek, a następnego dnia Zil chodzi jakiś obłąkany i gada o jakimś chłopaku z siekierami, co miota ogniem, a do tego to dziwne nagranie w wiadomościach...

- Zaraz... O kim ciągle gada Zil?

- O jakimś gościu w kapturze, który przyszedł do niego w nocy z siekierami i miotał ogniem. Mówię ci Allie, coś tu śmierdzi i to nie halucynogenne żarcie ze stołówki.

- Mary muszę kończyć... Zadzwonię jutro, ok?

- No spoko, bo ja jestem w trakcie rozwiązywania ćwiczeń z historii. Na razie.

- Cześć — Allie rozłączyła się i oparła o ścianę, przetwarzając informacje, które właśnie otrzymała, a chwilę później opadła na ziemie pogrążona w myślach.

Zostałam okłamana przez własną rodzinę... Rodzice oddali prawa rodzicielskie Johnowi.... W tym esemesie od nieznajomego było coś napisane o tym, że nastraszy Zila... Anloss to na pewno nie jest zwyczajna szkoła z internatem... I dlaczego mam wrażenie, że wszyscy wiedzą więcej niż ja o moim własnym bracie? Co tu się dzieje do cholery?!

Dziewczyna podniosła się z podłogi i ruszyła w stronę schodów. Kiedy przechodziła obok gabinetu dyrektorki, usłyszała kawałek rozmowy.

- Dlaczego ty ją przyjęłaś do Anloss?! - odezwał się jeden głos ewidentnie męski.

- A co miałam zrobić? Zostawiać ją w Santa Monica na pastwę losu? - odpowiedział mu głos Melissy. - Przecież wiesz, że Dominic już raz wysłał po nią Jacka. To nie może się powtórzyć.

- Mogłabyś załatwić jej jakąś ochronę! Przecież masz taką możliwość!

- Może i tak, ale John poprosił mnie, o przyjęcie jej do szkoły.

- Może i tak, ale jeśli ona się dowie czegoś o Tropicielach lub Lucasie będzie w dwa razy większych tarapatach!

- Niczego się o nim nie dowie — zapewniła Melissa. - Przecież nie zhakuje mi komputera, nie?

- Allie nie ma bladego pojęcia, co się stało z jej bratem, a i tak wszyscy ją o to pytają. Przecież w końcu zacznie coś podejrzewać!

- Dopilnuje tego, żeby tak się nie stało... A teraz wracaj do siebie.

- Jeszcze coś. Przestańcie szukać Lucasa. Jak mu coś zrobicie...

- Wiem, że był twoim najlepszym przyjacielem, ale nie mamy innego wyjścia — przerwała mu. - Lucas może mieć jakieś informacje na temat planu Dominica... Musimy go znaleźć.

- Jak go znajdziecie, to Liam na sto procent utnie mu głowę. Przecież wiesz, jak on go nienawidzi.

- Koniec już o tym. Wracaj do siebie.

- Ale...

- Masz stad wyjść! - wrzasnęła Melissa, a chwile później drzwi gabinetu otworzyły się z hukiem, a w nich stanął Mike ubrany w wytarte dżinsy oraz czarną koszulkę z krótkim rękawem, dzięki czemu Allie zobaczyła jego tatuaże na lewej ręce.

- Allie?! - chłopak wręcz odskoczył od dziewczyny. - Ile z tego słyszałaś? - spytał ze strachem w oczach.

- Yyy... - Mówić prawdę, czy lepiej skłamać? - pomyślała. - Nic — odpowiedziała, chociaż brzmiało to bardziej jak pytanie niż odpowiedź.

- To dobrze — chłopak odetchnął z ulgą. - Co tu robisz? Nie powinnaś być na obiedzie?

- Już byłam — odpowiedziała, patrząc chłopakowi w niesamowicie zielone oczy. - Przepraszam od razu, że jestem wścibska i ciekawska, ale to twój naturalny kolor oczu czy soczewki? - spytała, a chłopak jakby zgłupiał.

- Yyy... Co?

- Pytam się, czy to naturalny kolor oczu?

- Tak... - mruknął i zamknął drzwi gabinetu. - Muszę iść.... Do zobaczenia — powiedział i ruszył w kierunku schodów prowadzących do wschodniego skrzydła, gdzie mieściły się sypialnie chłopców. Za to Allie ruszyła w przeciwnym kierunki, kierując się do swojego pokoju.

Co tu się dzieje?! Cholera jasna! Nic już nie wiem! — krzyczała w myślach, wchodząc po schodach, a chwile później otworzyła drzwi pokoju i opadła na łóżko.

----------------------------------------

Witam ponownie!

O to 18 rozdział. Mam nadzieję, że się podobał. Od razu przepraszam za jakiekolwiek błędy :)

Następny rozdział albo wstawię jutro lub w środę.

Proszę o komentowanie i gwiazdkowanie oraz o napisanie, co o tym wszystkim myślicie...

Czekam na konometrze :)

Pozdrawiam <3

Naznaczeni ||𝕋𝕣𝕪𝕝𝕠𝕘𝕚𝕒||Where stories live. Discover now