Rozdział 64 (maraton)

2.4K 211 24
                                    

Patrzyłam na Clockwork z rozszerzonymi oczami. Mocno szarpnęłam rękoma, tym razem brązowowłosa puściła mnie. Dotknęłam palcami szyi. Jedyne co poczułam to zimno mojej skóry.

   — Coś się z tobą dzieje... musimy iść do Slendera. On na pewno coś wymyśli — powiedziała i zaczęła odchodzić.

   — Czekaj... nie rób tego — zaprotestowałam, po czym szybko złapałam ją za ramię.

   — Ale...

   — Obiecaj mi, że nikomu o tym nie powiesz — przerwałam jej, a ona spojrzała na mnie zdezorientowana, po czym westchnęła ciężko.

   — Dobrze... obiecuję — mruknęła, a ja puściłam ją i ponownie usiadłam na krześle. Nagle do kuchni weszła Jane, siadając naprzeciw mnie. Znowu zaczęłam stukać paznokciami o stół. Clockwork spojrzała na mnie po raz ostatni, po czym opuściła kuchnię z rękami w kieszeniach. Zostałam sam na sam z czarnowłosą, która jak mi się wydawało, nie była do mnie przyjaźnie nastawiona. Siedziała prosto z głową skierowaną w moją stronę.

   — Znasz Jeffa, prawda? — zapytała. Cóż... przynajmniej nie owijała w bawełnę. Spojrzałam na nią znudzonym wzrokiem, lecz nie odpowiedziałam jej. — On jest maszyną do zabijania, która prędzej czy później wbije ci nóż w plecy. Dobrze o tym wiesz — dodała. Jej ton głosu był spokojny oraz opanowany. — Powiedz mi gdzie on jest, a wtedy zabiję go. Nie będzie już stwarzał dla nikogo niebezpieczeństwa. — Stuknęłam paznokciem na tyle mocno, że pozostawiłam na stole małe wgłębienie. Przymknęłam oczy, po czym wstałam bez słowa od stołu. — I tak kiedyś go znajdę. — Spojrzałam na nią jeszcze bardziej znudzonym wzrokiem.

   — Mam to w nosie — mruknęłam. Jane już się nie odezwała. Czyżby moje uczucia gasły?

Per. Clockwork

Schowałam ręce do kieszeni i szybko wyszłam z kuchni. Poszłam do salonu, a następnie usiadłam na kanapie, po czym zaczęłam rozmyślać nad tym, co się przed chwilą wydarzyło.

   — Ona się zmienia. — W mojej głowie jak na zawołanie pojawił się obraz Rosallie. — Jest taka... zimna. — Nie miałam na myśli tylko temperatury jej skóry, lecz także jej zachowanie. — Czy ona jest... nie, na pewno nie. — Do głowy przyszła mi bardzo dziwaczna myśl. — Co jeśli ona jest wampirem i... zaraz... o czym ja myślę?! — Pokręciłam głową, próbując wyrzucić z mózgu tą szaloną myśl. — Rosallie nie może być jakimś krwiopijcom. — Byłam załamana tym, co działo się w mojej głowie. — Z nią dzieje się coś innego... o wiele gorszego. — Przypomniałam sobie czarnowłosą w kanałach. Ona wyglądała niczym demon wyciągnięty z samych piekieł. Z pleców wyrastały jej wielkie skrzydła, na głowie miała rogi, jej paznokcie przypominały pazury, zęby miała ostre jak brzytwa i jeszcze ten ogień, który ją otaczał ze wszystkich stron.

   — Obiecałam jej, że nikomu nie powiem. — Naprawdę nie chciałam łamać tej obietnicy. — Lecz co mam zrobić, jeśli coś się jej stanie? — To pytanie zmieniło trochę moje nastawienie, co do obietnicy złożonej przed czarnowłosą.

Per. Rosallie

Po niezwykle miłej rozmowie z Jane wyszłam na zewnątrz. Musiałam się przewietrzyć. Szum lasu uspokajał mnie, powodując, że moje serce... ach tak, moje serce przecież nie biło. Znowu dotknęłam swej szyi, nadal czułam jedynie chłód mojej skóry. Spuściłam wzrok, wsłuchując się w śpiew ptaków. 

Wolnym krokiem przechodziłam pomiędzy drzewami, coraz bardziej oddalając się od hotelu. Mimo, iż byłam w lesie, czułam się jak w klatce... zamknięta w swoim słabym, niewytwarzającym ciepła ciele. Chciałam być wolna, poczuć się jak ptak podczas lotu. Pragnęłam unieść się na ziemią. Moim pragnieniem była przynajmniej chwilowa ucieczka od tego świata. Nie chciałam popełnić samobójstwa... chciałam tylko odlecieć stąd jak najdalej. Nagle moje plecy przeszył ogromny ból. Odwróciłam głowę do tyłu. Z moich pleców wyrastały skrzydła, a z ich końców skapywała moja krew. Dotknęłam ich, były zimne... jak ja. Po chwili na mojej głowie wyrosła para rogów, paznokcie wydłużyły się, a zęby stały się ostre. Na policzkach poczułam lodowatą ciecz.

   — Jestem... wolna. — Słowo to wypełniało całą mnie. W końcu mogłam uciec. Uśmiechnęłam się i rozłożyłam skrzydła. Zaczęłam biec najszybciej jak mogłam. Próbowałam zatrzepotać skrzydłami, wzbić się w powietrze, lecz nie udawało mi się to. Za każdym razem, gdy skoczyłam w górę, po ułamku sekundy, wracałam na ziemię. Nadal biegłam... nie mogłam się poddać. Chęć do ucieczki rosła z każdą chwilą, a ja już nie mogłam tego wytrzymać. Musiałam znaleźć się w powietrzu. 

Mijały minuty, a ja nadal biegłam leśną ścieżką w poszukiwaniu ucieczki. Gałązki krzaków chłostały moją twarz, lecz nie obchodziło mnie to. Nagle zobaczyłam niewielki płomyczek, obracający w proch listek młodej brzozy. Zatrzymałam się, po czym zaczęłam przyglądać mu się uważnie. Język ognia skocznie tańczył pod wpływem lekkiego wiatru. Jego światło rozjaśniało moją twarz, a miłe ciepło kusiło mnie, abym go dotknęła. Tak też postanowiłam zrobić. Powoli przystawiłam ręce do płomyczka, po czym zamknęłam go w uścisku swoich dłoni. Czułam się taka szczęśliwa, a ogień, który trzymałam w dłoniach podnosił mnie na duchu, lecz najpiękniejsze w tym wszystkim było to, iż płomień nie parzył mnie, tylko dzielił się ze mną swoim ciepłem, które tak bardzo chciałam poczuć. 

Wyprostowałam dłoń, uśmiechając się. Płomyczek tańczył radośnie na mojej dłoni, sprawiając, że moje usta wygięły się w jeszcze większym uśmiechu. Moje skrzydła zaczynały znikać, przynosząc ze sobą ból równie wielki co ten, gdy się pojawiały, jednak nie zwracałam na to większej uwagi. Malutki płomień nadal tętnił życiem na mojej dłoni. Moje paznokcie powróciły do normalnej długości, a zęby nie były już takie ostre. Rogi także zniknęły, a ja nadal przypatrywałam się ogniu. 

W pewnym momencie płomień zaczął się zmniejszać, jednocześnie wnikając w moją skórę. Przenikał coraz dalej, pozostawiając za sobą przyjemną ścieżkę ciepła. Był coraz bliżej mojego serca, które w dalszym ciągu było martwe. Gdy ciepło dotarło do mojej klatki piersiowej, zatrzymało się na chwilę, po czym skumulowało w samym środku mojego serca, które zabiło jeden raz, po czym znowu ucichło. Ciepło zaczęło zanikać. Było go coraz mniej. Sekundę przed jego całkowitym zniknięciem, po policzku spłynęła mi jedna, gorąca łza wypełniona moim szczęściem. Spadła na ziemię, po czym zniknęła na zawsze, jak uczucie, które się w niej znajdowało.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~

To ostatnia część maratonu... niestety. Cóż.. mam nadzieję, że się Wam podobało i do następnego. :*


Moi najlepsi przyjaciele || Historia RosallieWhere stories live. Discover now