Rozdział 60 (maraton)

2.3K 197 16
                                    

Ech... jest taka sprawa. Właściwie to informacja. Daty we wpisach mi się pomyliły D: zamiast lat osiemdziesiątych powinny być lata dziewięćdziesiąte XX wieku. Tak wiem, że bardzo szybko Was o tym informuję. Jak coś to daty są już poprawione.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

21.07.1999 r.

W końcu to zrobiłem. Znam Madie dopiero od czterech lat, ale jestem w niej zakochany bez reszty. Nie wyobrażam sobie życia bez niej. Właśnie dlatego wczoraj oświadczyłem się jej. Wiem, że to bardzo wcześnie, w końcu oby dwoje mamy tylko po 21 lat. Gdy zapytałem ją czy wyjdzie za mnie, ona szeroko się uśmiechnęła i powiedziała "Tak!". Byłem tak szczęśliwy, że nie mogłem wykrztusić słowa. Nawet myśl o demonie, z którym podpisałem kontrakt rok temu, nie była już taka przerażająca. Właśnie, jeśli chodzi o ten kontrakt, to... sprawa zamknięta, chociaż tak nie do końca. Już od kilku miesięcy nie widziałem się z tym demonem, szatanem... nawet nie wiem, jak mam na niego mówić i nadal nie pamiętam jego imienia, ale od, kiedy podpisałem ten kontrakt czuję się... dziwnie. Zawsze co miesiąc muszę zabić przynajmniej jedną osobę, gdyż nie robiąc tego odczuwam przytłaczającą pustkę, która nie pozwala mi normalnie egzystować, lecz najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że policja jeszcze nie dowiedziała się, iż to ja jestem mordercą. Szukają po całym mieście, a jeszcze nie wpadli na pomysł, że to ja mogłem kogoś zabić. Lepiej nie będę o tym teraz myślał. Wracając do mnie i Madie. Już cała rodzina wie o moich oświadczynach. Henry cieszył się jak głupi, w sumie ja też, ale powiedział, że jeśli zranię Madie w jakikolwiek sposób, to będę miał do czynienia z nim. Tak sobie myślałem... wziąć to na poważnie czy nie?

Per. Niny (dwa dni wcześniej)

Tak, to była ta chwila... ten moment. Moment, na który tyle czekałam... może nie do końca. Przede mną stała Jane the Killer lub, jak ona tam wolała "Wieczna Jane". Była tak blisko. Na tyle blisko, żebym mogła ją zabić. Znaczy... zrobiłabym to, gdybym miała swój nóż w rękach. Spojrzałam w jego stronę. Leżał około dziesięć metrów ode mnie.

   — Nawet o tym nie myśl — mruknęła czarnowłosa i przybliżyła ostrze swojego noża do mojej twarzy. — Szykuj się na śmierć, marna podróbko Jeffa the Killera. — W jej głosie wyczułam wielką odrazę, którą mnie darzyła. Nagle do głowy wpadł mi niesamowity pomysł.

   — Czekaj... wiem gdzie jest Jeff. — Cofnęłam się troszkę, żeby przez przypadek nie wydłubała mi oka. Jane lekko przechyliła głowę w bok.

   — Czyżby? W takim razie gdzie? — Byłam całkowicie pewna, iż nie wierzyła mi.

   — Powiem ci dopiero... kiedy pomożesz mi kogoś zabić — odpowiedziałam wymijająco.

   — Kusząca propozycja, ale...

   — Naprawdę nie chcesz go zabić? Zemścić się za to co ci zrobił. Nie chcesz tego? — zapytałam, przerywając jej. Jane mocno zacisnęła dłoń na rękojeści swej broni. Wiedziałam, że zaczynały puszczać jej nerwy, lecz nie byłam pewna czy to dobry znak, czy raczej nie. — Widzę po tobie, że tego chcesz. Teraz masz szansę na swoją zemstę... musisz tylko zabić pewną dziewczynę — kontynuowałam. Teraz to ja miałam głowę przechyloną w bok.

   — Jaką dziewczynę? — Dzięki temu pytaniu byłam całkowicie pewna, że uległa.

   — Jak ona szybko dała się przekonać — pomyślałam. Gdyby nie dziewczyna stojąca przede mną, zaczęłabym śmiać się głośno z jej naiwności. Jaka szkoda, że nie mogłam tego uczynić. W środku chichotałam niczym szaleniec, a na zewnątrz byłam poważna, a zarazem spokojna jak nigdy

   — Rosallie Morgan — odpowiedziałam, po czym uśmiechnęłam się. Właśnie wcieliłam mój plan w życie.

Per. Rosallie

Zamknęłam dziennik taty, po czym włożyłam go pod łóżko.

   — Tata zabijał ludzi co miesiąc przez jakiś głupi kontrakt? — zapytałam z niedowierzaniem. Mój oddech był szybki i nierówny, a serce waliło jak szalone. Czułam wściekłość oraz smutek. Mój ojciec został wrobiony w mordowanie niewinnych ludzi. 

Postanowiłam o tym na razie nie myśleć. Wstałam, więc z łóżka, po czym wolnym krokiem wyszłam z pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi, a następnie rozejrzałam się po korytarzu. Nikogo w nim nie było, całkowita pustka. Zeszłam na dół po schodach. Dopiero w salonie zobaczyłam Bena oglądającego telewizję. Widocznie coś go rozbawiło, bo śmiał się jak nienormalny. Gdy mnie zobaczył, wybuchł jeszcze większym śmiechem. Spojrzałam na niego pytająco, po czym usiadłam obok niego, na kanapie.

   — Co jest? — spytałam zaciekawiona.

   — Patrz — mruknął rozbawiony, pokazując palcem na ekran telewizora. Kiedy zobaczyłam o czym mówiono w wiadomościach, otworzyłam szeroko buzię. Właśnie pokazywano zdjęcie jakiejś ściany, na której napisane było krwią moje imię.

   — Skąd to się tam wzięło? — zapytałam, nie wierząc własnym oczom.

   — Mnie nie pytaj — powiedział blondyn, nadal się śmiejąc.

   — Mam dość — pomyślałam, po czym wstałam z kanapy i pomaszerowałam w stronę drzwi wyjściowych. Już chciałam je otworzyć, lecz wyprzedziła mnie Nina, która otworzyła je z hukiem od zewnątrz. Nasze spojrzenia na chwilę spotkały się. Jej twarz ukazywała zadowolenie, moja zdziwienie i niepokój.

   — Ona coś knuje — przeszło mi przez myśl. Nastolatka wyminęła mnie, po czym w podskokach weszła do salonu. Za nią zaś powolnym krokiem do środka wkroczyła czarnowłosa dziewczyna, ubrana w czarną sukienkę, na twarzy miała natomiast białą maskę z kobiecym uśmiechem. Kogoś mi przypominała. Zaczęłam przeszukiwać najgłębsze zakamarki mojego umysłu, w poszukiwaniu jakichkolwiek wspomnień związanych z czarnowłosą. Po kilkunastosekundowym błądzeniu po własnym umyśle, przypomniałam sobie kim była tajemnicza dziewczyna.

   — To jest... Jane. — Imię to słyszałam jeden raz w życiu, wypowiedziane właśnie przez nastolatkę przechodzącą obok mnie.

   — Dawno się nie widziałyśmy — powiedziała znudzonym głosem.

   — Co ty tutaj robisz? — zapytałam zdziwiona.

   — O to samo mogłabym zapytać ciebie — odparła. Nie powiedziałam już nic więcej, Jane także.

   — Slendy, będziemy mieli nową współlokatorkę! — krzyknęła Nina, która dosłownie promieniowała radością. Slenderman pojawił się na środku salonu po kilku sekundach. Dopiero teraz zauważyłam, iż Ben gdzieś zniknął.

   — Co się dzieje? — spytał Slender.

   — To jest Jane i chce z nami zamieszkać — odparła Nina.

   — Wiem kim ona jest. Chodź za mną, pokażę ci twój pokój — mruknął, po czym poszedł na górę razem z czarnowłosą. Ponownie spojrzałam w stronę czternastolatki, która wpatrywała się we mnie mrocznie. W jej oczach dostrzegłam szaleństwo.

   — Ona na pewno coś knuje — pomyślałam i szybko wyszłam z hotelu.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Tak wiem, że maraton miał być w sobotę i przepraszam, że jest dopiero teraz, ale nie miałam czasu wstawić wcześniej. Do następnego. :*

Moi najlepsi przyjaciele || Historia RosallieWhere stories live. Discover now