Rozdział 47

2.8K 253 67
                                    

Per. Masky'ego

   — Gdzie on polazł? — zapytałem samego siebie. Nigdzie nie mogłem znaleźć Jeffa. Rosallie mówiła, żebym poszukał go w lesie. Szukam go... już jakieś trzy godziny! Przetrząsnąłem już cały las w poszukiwaniu czarnowłosego. Zajrzałem już dosłownie pod każdy kamień i przy okazji patrzyłem czy kartki Slendera są na swoim miejscu.

   — Szef się wkurzy — pomyślałem. Jak na zawołanie usłyszałem w głowie głos Slendermana.

   — Gdzie Jeff? — spytał jego głos.

   — Szukałem go już wszędzie i nigdzie go nie mogę go znaleźć... wyparował — pomyślałem.

   — Ech... co się z nim dzieje? Dobrze, poszukaj go jeszcze trochę, a jeśli nadal nie będziesz mógł go znaleźć, to wracaj — odezwał się w mojej głowie. 

   — Tak jest — odpowiedziałem, rozglądając się jeszcze uważniej. Zwracałem uwagę na najcichszy szmer lub najmniejszy ruch. Nagle coś poruszyło się w krzakach.

   — Jeff, tym razem nigdzie nie uciekniesz — pomyślałem i podbiegłem w stronę krzaków. Lecz nie chował się w nich "uśmiechnięty" tylko jakiś zając. Zwierzę uciekło, a ja nie zdołałem wyhamować i wywaliłem się centralnie w kałużę.

— Cholera! — warknąłem wkurzony i szybko wstałem. Całą kurtkę miałem uświnioną błotem, spodnie były przemoczone, a w butach miałem staw. Nagle usłyszałem za sobą cichy, znajomy śmiech. Odwróciłem się, a pomiędzy drzewami zobaczyłem Hoodiego. — Po co tutaj przyszedłeś? — zapytałem zdenerwowany.

   — Szef powiedział, żebym ci pomógł w szukaniu Jeffa — odpowiedział. Odkąd pamiętam, wszystkie słowa jakie kiedykolwiek wypowiedział mogłem słyszeć tylko ja, Toby, szef oraz co dziwne Laughing Jack. Chociaż nie wiem, dlaczego Hoodie darzył zaufaniem tego klauna? Jack miał chyba największe zaburzenia psychicznie ze wszystkich creepypast, mieszkających w hotelu. Może czasami zachowywał się trochę normalnie, ale to zdarzało się niezwykle rzadko, a jak już się nakręcił, to robiło się naprawdę krwawo, ale wracając do Hoodiego, on nie prowadzi niepotrzebnych rozmów. Na pewno nie z resztą creepypast.

   — Jeff gdzieś zniknął. Normalnie wyparował z powierzchni. Raczej go nie znajdziesz — mruknąłem totalnie zniechęcony do dalszych poszukiwać czarnowłosego. — Muszę już wracać — dodałem po chwili. Błoto na mojej kurtce zaczęło zasychać.

   — Tylko nie wleć w kolejną kałuże — powiedział zakapturzony proxy, śmiejąc się cicho. Uśmiechnąłem się, czego Hoodie nie mógł zobaczyć przez moją maskę.

   — Jasne — prychnąłem, po czym szybko go wyminąłem. Po chwili zacząłem biec. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w hotelu. Miałem zamiar wziąć bardzo długą, gorącą i odprężającą kąpiel.

~Time skip~

   — Serio?! Akurat teraz?! — darłem się w myślach. Przed chwilą włożyłem kurtkę, spodnie oraz skarpetki do pralki, a teraz byłem w samym podkoszulku i jakiś dresach, prawie wszyscy się na mnie gapili jak na jakiegoś kosmitę. Ja zawsze chodziłem w mojej kurtce. Prawie nigdy się z nią nie rozstawałem. Jak dobrze, że miałem na twarzy maskę. Wiecie co w tym wszystkim jest najlepsze? Kolejka do łazienki była dosyć spora, a ja właśnie znajdowałem się na jej szarym końcu. Czekałem już od godziny aż Sally w końcu wyjdzie z łazienki by następna osoba mogła wejść do środka.

   — Sally, pospiesz się — mruknęła Clockwork, pukając w drzwi kilka razy. Ta dziewczyna była bardzo niecierpliwa.

   — Jeszcze chwila — powiedziała Sally.

   — Chwila była godzinę temu — przypomniała już któryś raz z rzędu zegarkooka. Po chwili dziewczynka wyszła. Z jej mokrych, brązowych włosów skapywały kropelki wody, jednak ta nie zwracała na to większej uwagi.

   — No już — powiedziała i do środka weszła dziewczyna z zegarkiem zamiast oka. Teraz w kolejce stali tylko Toby, Ben, Roześmiany i oczywiście ja. Clockwork na szczęście uwinęła się dosyć szybko. Toby wszedł do łazienki, po czym zaczął coś śpiewać.

   — Lalala... gofry super są...! — śpiewał brązowowłosy. Ben co chwile wybuchał śmiechem, Jack śmiał się pod nosem, a ja myślałem czy lepiej nie byłoby wykąpać się w jeziorze.

   — Idiota — pomyślałem. Po chwili Toby wyszedł z łazienki. Miał na sobie tylko jakieś spodnie. — Nie wiem jak on może tak paradować bez koszulki — mruknąłem w myślach. Ja zapewne bym się ze wstydu spalił. Po chwili Ben był już w łazience. Tak jak Clockwork wykąpał się w dość krótkim czasie. On na szczęście miał na sobie koszulkę. Potem była kolej Laughing Jakca na umycie się. Wkurzyłem się. On siedział tam półtorej godziny!

   — Jack, co ty tam robisz?! Wyłaź! — krzyknąłem.

   — Może dasz mi tak z łaski swojej się skupić, co?! — Zrobiłem zdziwioną minę.

   — Co? — zapytałem zdziwiony.

   — Daj mi w spokoju klocka postawić! — krzyknął. Zrobiłem się cały czerwony.

   — Mogłem nie pytać — pomyślałem. Po chwili usłyszałem odgłos spuszczanej wody. Sekundę później Jack także opuścił łazienkę. Spojrzał na mnie z dumą. Nie widział mojej twarzy, ale chyba wyczuł ode mnie zakłopotanie, bo cicho się zaśmiał.

   — Świr — warknąłem pod nosem i wszedłem do pomieszczenia. Inaczej nie dało się nazwać Jacka. Kto normalny chwalił się komuś, że stawiał klocka? Jeszcze ta jego dumna mina... coś okropnego.

Rozebrałem się szybko, a następnie wszedłem do wanny napełnionej ciepłą wodą. Przymknąłem oczy i zanurzyłem się po szyję. Nagle stało się coś, co wytrąciło mnie z równowagi... kolejny raz w tym dniu.

   — Masky, pospiesz się — usłyszałem w głowie głos. Był to szef. Koniec z długą i odprężającą kąpielą.

   — Już wychodzę — pomyślałem. Szybko się umyłem, wyszczotkowałem zęby, przebrałem w piżamę i wyszedłem z łazienki. W kolejce stał Slender, Rosallie oraz Bezoki Jack na końcu. Szef wszedł do łazienki i po chwili z niej wyszedł. Dziwne to było. Zawsze siedział w łazience z godzinę, czasami nawet dwie. Można powiedzieć, że był to jego azyl. Może Rosallie kazała mu się streścić? Postanowiłem o tym nie myśleć. Byłem tak zmęczony, że nie chciało mi się nawet jeść kolacji. Poszedłem do swojego pokoju, po czym wskoczyłem pod kołdrę.

   — Ciekawe gdzie jest Hoodie — szepnąłem ciekawy. Po kilku minutach zasnąłem.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

No nieźle. Tego jeszcze nie było w tej książce. Cały rozdział napisany z perspektywy Masky'ego. Nadal śmieję się ze szczerości L. Jacka xD. Mam nadzieję, że się Wam spodobało. To do następnego. :*

Moi najlepsi przyjaciele || Historia RosallieWhere stories live. Discover now