Rozdział 13

3.9K 339 81
                                    

Weszłam do domu najciszej, jak mogłam. Głośne bicie mojego serca huczało mi w uszach. Miałam wielką nadzieję, że wujek już spał. Zdjęłam trampki i kurtkę, a potem niezauważona poszłam odłożyć pistolet Henry'ego na swoje miejsce.

Wuj na szczęście spał na kanapie jak zabity. Uśmiechnęłam się na ten widok i postanowiłam go nie budzić.

   — Niech sobie śpi — pomyślałam. Dopiero teraz zauważyłam, że miałam ubrania poplamione krwią Sebastiana. Poszłam, więc do łazienki, umyłam zęby, zrzuciłam z siebie wszystkie ciuchy i włożyłam je do pralki, po czym weszłam do wanny wypełnionej do połowy ciepłą wodą. Moje ciało rozluźniło się pod wpływem przyjemnego ciepła, a oczy mimowolnie zamknęły się. Do moich nozdrzy dotarł zapach mydła leżącego na skraju wanny. Jego woń mająca przypominać z zapachu truskawki, okazała się bardzo przyjemna. Zachłannie wciągałam powietrze nosem, jakby zaraz ktoś miałby mi je zabrać. Po kilkuminutowym relaksie wzięłam gąbkę, po czym zaczęłam się nią szorować. Potem wyszłam z wanny, wytarłam się ręcznikiem i założyłam piżamę. Zaburczało mi w brzuchu, więc zjadłam jakieś ciasto, chyba sernik, ale nie byłam pewna. 

Leżąc w łóżku, wpatrywałam się w sufit. Zasnęłam po kilku minutach przewracania się z boku na bok.

Byłam w małym pokoiku dziecięcym. Wszystko dookoła paliło się. Języki ognia muskały moje stopy, lecz nie parzyły mnie. W rogu pokoju stało małe łóżko, z którego słyszałam głośny płacz niemowlęcia. 

Nagle do pokoju wbiegła kobieta z czarnymi włosami. Podbiegła do łóżeczka i wyjęła z niego niemowlę. Po chwili przytuliła je i zaczęła lekko kołysać. Gdy patrzyłam na nią czułam... Smutek. Chciałam ją pocieszyć, ale nie wiedziałam, jak mogłabym to zrobić.

   — Już dobrze, kochanie. Proszę, nie płacz już. Nie płacz, Rosallie — powiedziała kobieta, a moje serce stanęło w miejscu. Nie mogłam uwierzyć, w to co usłyszałam. Stałam tak w miejscu jak jakiś kołek.

   — Mamo? Mamo to ty? — zapytałam w końcu i podeszłam do niej, lecz ona mnie nie usłyszała, nadal wpatrywała się w czerwoną od łez twarz dziecka. Z jej policzków także skapywały łzy, mocząc kocyk, w który zawinięta byłam mała ja.

   — Mamo, słyszysz mnie? — Tak bardzo pragnęłam, aby mi odpowiedziała. Podeszłam do niej jeszcze bliżej. Chciałam ją dotknąć, lecz moja ręka przeniknęła przez nią. Wyglądało to tak, jakbym była duchem. Z moich oczu zaczęła wypływać słona ciecz. Byłam słaba i bezradna. Chciałam, żeby mama mi odpowiedziała, żeby spojrzała na mnie.

   — Mamo?! Mamo, słyszysz mnie?! Proszę powiedz, że mnie słyszysz! Powiedz, cokolwiek! — darłam się na cały głos, ale ona mi nie odpowiadała. — Mamo, proszę, odpowiedz mi — mówiłam przez łzy. Chyba coś usłyszała, bo zaczęła rozglądać się niespokojnie po pokoju.

   — Jest tam ktoś? — zapytała i jeszcze mocniej przytuliła zapłakane niemowlę.

   — Mamo, słyszysz mnie?! — zapytałam, lecz brzmiało to bardziej, jak krzyk stłumiony przez łzy.
Czarnowłosa nie odpowiadała, tylko patrzyła w najciemniejszy róg pokoju.

Po przypatrzeniu się, zauważyłam tam wysoką sylwetkę. Nie należała ona do człowieka. Moją uwagę przykuły dwa, duże rogi, wyrastające na czubku jej głowy.

   — Co to jest? — pytanie to było aż przesiąknięte strachem.

   — Co ty tutaj robisz? — zapytała przestraszona mama, a sylwetka zaśmiała się.

   — Wiesz, po co przyszedłem. — Istota, która wypowiedziała te słowa z całą pewnością była mężczyzną. Moja matka uciekła z pokoju, trzymając w ramionach mini mnie. Ja natomiast nadal stałam przerażona i wpatrywałam się w sylwetkę.

   — Witaj, Rosallie — powiedział. Cała się trzęsłam. Moje ciało było sparaliżowane przez strach. Skąd on mógł znać moje imię?

   — Skąd znasz moje imię? D-dlaczego tutaj jesteś? Kim ty j-jesteś?! — zapytałam, jąkając się. Łzy przestały wypływać z moich oczu. Już nie byłam w stanie płakać... Chyba.

   — Zawsze wiedziałem, jak masz na imię. Wiedziałem to nawet przed twoimi narodzinami. Tak, to ja wywołałem ten pożar. Nazywam się... Zalgo — powiedział mrocznie. W jego głosie wyczułam nutkę szaleństwa... Mocno zacisnęłam pięści. Teraz czułam jedynie furię.

   — Nie! To tylko sen! To nie możliwe! Słyszysz mnie?! Rodzice nie mogli tak umrzeć! Ty nie istniejesz! To tylko głupi koszmar! — krzyczałam na cały głos.

   — Tak... To sen. Są w nim twoje wspomnienia. To są wydarzenia sprzed czternastu lat — powiedział niezwykle spokojnym tonem.

Nagle usłyszałam krzyki na dole. Jak najszybciej wybiegłam z pokoju i zbiegłam po schodach. Widok, który tam zastałam, spowodował, że znowu zaczęłam płakać. Moi rodzice siedzieli obok siebie na podłodze. Ich nogi przygniecione były przez sufit, który zarwał się przez pożar. Moja mama trzymała małą mnie w ramionach, a tata obejmował ją ramieniem. 

W pewnym momencie do moich uszu dobiegł szum i znikąd pojawił się Slenderman. Rodzice popatrzyli na niego i uśmiechnęli się słabo.

   — Proszę, zaopiekuj się nią. Spraw, aby była bezpieczna — powiedziała moja mama i razem z tatą pocałowała mnie w czoło. Po chwili dała Slenderowi jakąś książkę i podniosła mnie najwyżej, jak mogła. Slenderman podszedł do mamy, wziął niemowlę, po czym wyszedł z domu. 

Wytarłam łzy i usiadłam obok moich rodziców. Wiedziałam, że i tak mnie nie słyszeli, ale chciałam pobyć z nimi przynajmniej przez minutę. Nawet jeśli to był tylko sen i tak cieszyłam się, że byłam obok nich. Byli dokładnie tacy jakich ich sobie wyobrażałam.

   — Jak myślisz... Poradzi sobie? — zapytał mój tata. Lecz jego wyraz twarzy mówił "Na pewno da radę!".

   — Oczywiście, to przecież nasza córka — odpowiedziała mama. Rodzice uśmiechnęli się do siebie, po czym zaczęli cicho płakać. 

    — To nic wam nie da i tak ją kiedyś znajdę, a potem jej dusza będzie należeć do mnie — warknął ktoś nagle. Tym kimś okazał się Zalgo. Po jego głosie wyczułam, że był wściekły.

   — Nie dostaniesz jej. Slenderman, na to nie pozwoli — powiedziała moja mama, patrząc na niego triumfalnie.

   — On nie stanie po waszej stronie. Zrobi z nią to, co z każdym dzieckiem, czyli zabije ją — powiedział demon, zaciskając pięści.

   — Nie wierzę ci — odparła moja mama. Zalgo jeszcze coś powiedział, lecz jego słowa były dla mnie niezrozumiałe. Po chwili zniknął w ciemności. Ja także zaczynałam znikać. Powoli obracałam się w pył, którego jasne drobinki unosiły się do góry i razem z dymem utworzonym przez ogień, leciały ku gwieździstemu, nocnemu niebu. Moje dłonie i stopy zaczęły obracać się w pył. 

Nagle rodzice odwrócili głowy w moją stronę, tak jakby mnie zobaczyli.

   — Kochamy cię, Rosallie — powiedzieli jednocześnie. Ich usta wygięte były w szczerych, podnoszących na duchu uśmiechach. Nie zdążyłam im odpowiedzieć, ponieważ reszta sufitu zaczęła spadać, a potem nastała jedynie ciemność, a moje policzki zmoczone zostały przez łzy.

Moi najlepsi przyjaciele || Historia RosallieWhere stories live. Discover now