Rozdział 37

3.1K 271 100
                                    

Ostrzeżenie! Ten rozdział zawiera drastyczną scenę morderstwa. Jeżeli masz zamiar go przeczytać, to nie rób tego przy jedzeniu.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Szłam pewnym siebie krokiem z kapturem założonym na głowę. Tym razem wiedziałam, którędy iść, aby wydostać się z lasu.

Po dwudziestu minutach znalazłam się w mieście. Szybko wstąpiłam do pobliskiej piekarni i poprosiłam o kawałek sernika. Sprzedawczyni była miłą kobietą w podeszłym wieku. Uśmiechnęła się miło w moją stronę, po czym podała mi ciasto. Podziękowałam jej oraz zapłaciłam i po chwili opuściłam sklep.

Kiedy szłam w stronę lasu, zobaczyłam Sebastiana. Rozmawiał z Arthurem. Po policzku spłynęła mi łza. To ja chciałam rozmawiać z Sebastianem zamiast Arthura. Chciałam mu wszystko opowiedzieć, zwierzyć się, ale nie mogłam narazić go na niebezpieczeństwo. Szybko odwróciłam wzrok i wróciłam do lasu. 

Nagle Usłyszałam za sobą szelest. Nie chciałam nawet patrzeć, co lub kto za mną był. Zaczęłam biec najszybciej, jak mogłam. Ten ktoś lub to coś podążało moimi śladami. Dziwne było to, iż nie czułam zmęczenia. Z każdą sekundą gnałam z jeszcze większą szybkością. Po kilku minutach zobaczyłam hotel. Szybko wbiegłam do środka, zamykając za sobą drzwi. W salonie ani w kuchni nikogo nie było. Podeszłam do drzwi od pokoju Masky'ego i zapukałam w nie kilka razy.

   — Proszę. — Usłyszałam głos chłopaka. Wzięłam głęboki oddech, a następnie powoli weszłam do środka. — Coś się stało? — zapytał zdziwionym głosem. Chyba nie spodziewał się jakichkolwiek odwiedzin. Podeszłam do łóżka, po czym usiadłam na krzesełku, stojącym obok niego.

   — P-przepraszam. Przeze mnie Zalgo cię zranił — szepnęłam, wręczając mu sernik, zawinięty w jakiś papier. Brązowowłosy przez chwilę się nie odzywał.

   — Nic się nie stało. Jestem już do tego przyzwyczajony. — powiedział w końcu i odpakował sernik. Nie widziałam jego twarzy, bo miał maskę, ale wydawało mi się, że się uśmiechał.

   — Dziękuję. — W jego głosie bardzo łatwo usłyszeć się dało zadowolenie.

   — Mam do ciebie jeszcze pewne... pytanie — mruknęłam niepewnie.

   — Jakie? — spytał zaciekawiony.

   — Jak to jest być proxym? — zapytałam. Obawiałam się zadawania tego pytania, ale ciekawość okazała się silniejsza, niż sądziłam.

   — Cóż... zależy... co kto lubi? — odpowiedział z zakłopotaniem.

   — Jak to? — Nie za bardzo zrozumiałam, co miał na myśli.

   — Slender daje nam różne polecenia, a my jako proxy musimy je bezwarunkowo wykonywać. Nie możemy się sprzeciwić. Chociaż da się do tego przyzwyczaić. Jeśli nie lubisz, kiedy ktoś ci rozkazuję lub przejmuję władzę nad twoim umysłem, to bycie proxy nie jest dla ciebie — wytłumaczył.

   — A ty lubisz, kiedy ktoś przejmuję nad tobą władzę? — spytałam.

   — Nikt nie lubi. Zresztą nie mogę się już wycofać — odpowiedział.

   — Jakie polecenia daje ci Slender? — Tego byłam chyb najbardziej ciekawa.

   — Wywieszanie oraz pilnowanie jego kartek, czasami nawet robienie nowych, zwabianie do lasu nowych ofiar, zabijanie ludzi w mieście, aby wywołać panikę wśród innych mieszkańców miasta. Zawsze powtarza, że ofiara musi się bać przed śmiercią — powiedział. Jego głos był taki spokojny, kiedy o tym mówił. To wszystko było jego codziennością. Wiedziałam, iż z całą pewnością nie zostanę proxym, mimo to, słuchałam jego słów z uwagą. — Tak w ogóle to dlaczego pytasz o to wszystko? — Spodziewałam się tego pytania. Spojrzałam na niego.

   — Tak tylko zastanawiałam się, co czuje osoba, służąca Slendermanowi — odpowiedziałam szczerze. W pokoju nastała cisza. — To ja już będę szła do swojego pokoju — mruknęłam, podchodząc do drzwi.

   — Och... okej. — Masky odwrócił głowę w stronę okna, a ja wyszłam z pomieszczenia. Zaraz po moim wyjściu do pokoju brązowowłosego wszedł Hoodie. Na korytarzu zauważyłam także Laughing Jacka, który robił coś... dość dziwnego. Otóż klaun ciągnął coś za sobą. Tym czymś okazała się jakaś dziewczyna. Była to nastolatka około w moim wieku. Jej nadgarstki oraz kostki były związane grubymi linami, a usta zaklejone taśmą, przez co nie mogła krzyczeć. Gdy mnie zobaczyła popatrzyła w moją stronę, z gasnącym błyskiem nadziei w oczach, z których strach wylewał się pod postacią tysiąca łez. 

Jack nie zobaczył mnie i dalej ciągnął za sobą dziewczynę, która szarpała się z całych sił, jednak na próżno. Zrobiło mi się jej żal, lecz nie mogłam nic zrobić. Gdybym próbowała przekona Jacka, żeby nie robił jej krzywdy, on i tak by mnie zapewne nie posłuchał, a gdybym uwolniła ją jakimś cudem, w lesie prędzej czy później ktoś by ją dorwał. Wtedy byłaby torturowana do ostatniej kropli krwi, choć zdawałam sobie sprawę, z tego, iż za moment rzeczywiście się to stanie. Byłam pewna tego, że na nastolatkę spadł wyrok o powolnej śmierci, poprzedzonej bolesnym konaniem. 

Podążyłam za klaunem, uważając na to, aby mnie nie zauważył. Czarnowłosy nagle skręcił w prawo, po czym wszedł do nieznanego pokoju. Nie zamknął za sobą drzwi, a ja zajrzałam do środka i żałuję tego czynu do tej pory. 

W tamtym momencie zobaczyłam najbardziej obrzydliwy widok, jaki mogłam ujrzeć w całym swoim życiu. Chociaż nie, nic nie mogło być gorsze od widoku martwego wujka. 

Po całym pokoju Jacka walały się organy części ludzkich ciał w różnym stanie rozkładu. Podłoga była w całości pokryta szkarłatnymi plamami, a w rogu leżała kupka ludzkich szczątków. Na środku pomieszczenia stało krzesło... było ono wykonane z ludzi! Całą 'konstrukcję' podtrzymywały kości. Nogi krzesła były z nóg, obciętych na wysokości kolan, a oparcia na przedramiona z rąk. Z sufitu zwisały natomiast łańcuchy zakończone ostrymi, metalowymi hakami, w które wbite były ludzkie głowy. Niektóre z nich były pozbawione oczu. Kilka gałek ocznych turlało się po mokrej od krwi podłodze.

Jack rzucił dziewczynę kilka centymetrów przed krzesłem. Zaczął coś do niej mówić, ale jego słowa do mnie nie docierały. Nadal patrzyłam na przerażający 'mebel'. Przez chwilę myślałam, że zaraz zwymiotuję, lecz to się nie stało. Można było powiedzieć, że pochłaniałam wzrokiem każdy milimetr kwadratowy tego krwawego pokoju. Dlaczego to robiłam? Nie miałam bladego pojęcia. Po chwili do rzeczywistości przywrócił mnie głośny śmiech czarnowłosego. Po kilku sekundach klaun zaczął rozszarpywać dziewczynę. Na początku wbił swoje długie pazury w jej brzuch, po czym 'otworzył go'. Razem z krwią na podłodze znalazło się kilka organów. Wziął w ręce jelito cienkie dziewczyny i zaczął je nadmuchiwać tak jakby to był balonik. Chciałam odwrócić wzrok, ale nie potrafiłam tego uczynić. Potem zaczął związywać jej jelito tak, że przypominało ono żyrafę. Jack postawił 'balon' obok siebie i zaczął rozszarpywać dawno już martwą dziewczynę na malutkie kawałeczki. Robił to, śmiejąc się psychicznie. Odrywał kawałki jej skóry, po czym przyszywał je do oparcia krzesła. Złapał jej głowę i mocno wykręcił. Usłyszałam głośne chrupnięcie, a głowa dziewczyny została oddzielona od ciała. Jack wbił głowę na wolny hak, a resztki zwłok rzucił w róg. Po chwili wstał, a następnie usiadł na krześle, niczym król na swoim tronie. Dopiero teraz mnie zauważył, lecz nie był zdziwiony moim widokiem, wręcz przeciwnie. Wyglądał, jakby wiedział, iż go obserwowałam. Jego mina pokazywała, że był z siebie oraz swojego uczynku.

   — Witaj w naszym świecie. — Jego zachrypnięty, ociekający szaleństwem głos, spowodował ciarki na moich plecach.

   — Zamieszkanie tutaj wcale nie było takim świetnym pomysłem — pomyślałam.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Postanowiłam sobie, że będzie psychicznie i jest. Jeszcze dołożyłam krew i flaki, no i wyszedł taki rozdział jaki jest. Jeśli kogoś zniesmaczyłam to przepraszam, ale musiałam wlać do tego opowiadania jeszcze więcej psychozy. Kurde dwa rozdziały w jeden dzień, jest progres :D.

Moi najlepsi przyjaciele || Historia RosallieWhere stories live. Discover now