Rozdział 39

3K 285 99
                                    

Per. Jeffa

Siedziałem na kanapie w salonie, ostrząc swój nóż. Skupiałem na tym całą swoją uwagę. 

Nagle usłyszałem głośny huk z kuchni. Zarzucając bluzgami pod nosem, poszedłem w tamtą stronę. Gdy zobaczyłem, co działo się w kuchni, stanąłem w miejscu, nie mogąc się ruszyć. 

Ujrzałem Rosallie, leżącą na podłodze z krwawiącym nadgarstkiem. Wokół jej ręki utworzyła się ogromna kałuża szkarłatu, idealnie kontrastująca z białą podłogą. Sally klęczała przy niej i mówiła coś przez łzy, lecz żaden dźwięk nie docierał do moich uszu. W głowie miałem jedynie pustkę. Byłem odcięty od świata.

   — Rosallie chce się zabić? — zapytałem się w myślach. Odpowiedź na to idiotyczne pytanie była chyba zbyt prosta. — Tak, ona chce się zabić, ale... Dlaczego? — Tutaj powstało miejsce bez odpowiedzi. Z jakiego powodu to zrobiła? Co podkusiło ją do tego czynu?

 Oczywiście cieszyłem się, parząc na powolną śmierć czarnowłosej. Zadowolenia było jeszcze więcej, gdy widziałem, wylewającą się wielkimi ilościami krew z jej ręki oraz łzy na jej policzkach. Jednak coś mnie zaniepokoiło. Otóż była to ulga na w jej oczach? 

   — Dlaczego ona czuje ulgę? — To pytanie bez przerwy krążyło w mojej głowie. Nastolatka patrząc na Sally, wyginała swoje usta w lekkim, słabym uśmiechu. — Dlaczego ona się uśmiecha? — zapytałem w myślach. W pewnym momencie poczułem mały, prawie niewyczuwalny smutek. Tylko, dlaczego to się stało? Mimo ogromnych starań nie odnalazłem odpowiedzi. — Może to dlatego, że Rosallie zginie z uśmiechem na ustach? Może to dlatego, że sam osobiście jej nie zabiję? — szepnąłem, wpatrując się w nią intensywnie. Błądziłem wzrokiem po jej twarzy, po czym przeniosłem go na jej ranę. Była dość głęboka, a krwi z każdą sekundą wypływało z niej coraz więcej. 

   — Może to dlatego, że tak bardzo mi GO przypomina? Może to dlatego, że już nigdy nie będę mógł jej zobaczyć? — W odmętach mojego umysłu odezwał się nagle cichy, chłopięcy głos. Brzmiał on, jakby użyty został przez trzynastoletniego dzieciaka. Głos ten podobny był do mojego, lecz do kogo mógł należeć? 

W kuchni pojawił się Slenderman. Błyskawicznie oplótł niebieskooką swoimi mackami, po czym zniknął razem z nią. Nasze spojrzenia spotkały się na sekundę. Ona nadal lekko się uśmiechała, a ja poczułem na policzku coś ciepłego i... mokrego. To coś wpłynęło do moich ust, pozostawiając na skórze mokry, nieco piekący ślad.

   — Słone — szepnąłem. Zielonooka wzięła swojego miśka, a następnie wybiegła z kuchni. — Łza? — zapytałem sam siebie. Nie wierzyłem, w to co przed chwilą powiedziałem. Dotknąłem swojego policzka, ale nie poczułem na nim niczego mokrego. — Wydawało mi się? — spytałem zdezorientowany, lecz to było bardziej stwierdzenie niż pytanie. 

W mojej głowie pojawiły się dwa obrazy. Jeden z nich przedstawiał mi JEGO twarz, drugi zaś twarz Rosallie. Obydwoje płakali. Łzy powoli spływały po ich policzkach, a następnie skapywały pod postacią kropel z ich bród. JEGO twarz była pełna skaleczeń oraz głębokich rys. Krew pokrywała ją prawie w całości. Ona zaś lekko się uśmiechała. Po chwili ON także wygiął usta w uśmiechu. Dlaczego to robili skoro płakali? Co sprawiło, iż w moim umyśle pojawiły się ich obrazy? Nie rozumiałem, nie potrafiłem zrozumieć... A może nie chciałem tego zrozumieć?

   — To już nieważne. I tak nigdy ich nie zobaczę — warknąłem, lecz moja broda zaczęła się trząść, nie chcąc przestać. — Już nigdy ich nie zobaczę — powtórzyłem. Zacząłem szybciej oddychać. — Co się ze mną dzieje? — spytałem samego siebie. W mojej głowie pojawiało się coraz więcej obrazów z czarnowłosą oraz NIM. — Rosallie, Liu ja... ja chyba... chcę was zobaczyć — nie panowałem nad tym, co mówiłem. Znowu poczułem coś ciepłego i mokrego na moich policzkach. Dotknąłem ich. One naprawdę były mokre. — Liu, Rosallie — szepnąłem, połykając łzy. Mocno zacisnąłem pięści.

Wszyscy zaczęli wchodzić do kuchni. Nie mogłem dopuścić do tego, żeby ktokolwiek zobaczył mnie w takim stanie. Nie chciałem narazić się na upokorzenie, choć świadom byłem tego, iż doświadczałem go właśnie w tej chwili.

Szybko wybiegłem z hotelu, trzaskając drzwiami. Przedzierałem się przez krzaki z prędkością światła. Gałęzie uderzały w moją twarz, ale nie zwracałem na to uwagi. Moje policzki nadal były mokre i nie chciały wyschnąć. Wszystko było rozmazane, mimo to biegłem dalej, nie zatrzymując się ani na sekundę. Gdy w końcu dotarłem do miasta, zacząłem biec gdzieś chodnikiem. Biegłem tam gdzie mnie nogi poniosą. 

Moim oczom ukazał się dom jednorodzinny. Bezszelestnie otworzyłem okno i wskoczyłem do środka. Chciałem znaleźć kogoś na kim mógłbym wyładować wszystkie emocje, jednakże nikogo nie znalazłem. Dom był całkowicie opuszczony. Wydawał się dziwnie znajomy. Zacząłem dokładnie oglądać wszystkie pokoje. Po chwili otworzyłem drzwi od niewielkiego ciemnego pokoju. Było w nim jedno łóżko, szafa oraz biurko. Na kołdrze i poduszkach zobaczyłem krew. Nagle moja głowa została zbombardowana wspomnieniami. Byłem już kiedyś w tym pokoju. To tutaj zabiłem swojego brata. Poczułem nową, mokrą falę ciepła na swoich policzkach. Położyłem się na zakrwawionej pościeli, zwinąłem się w kłębek i wtuliłem twarz w kołdrę. Poczułem zapach... zapach należący niegdyś do NIEGO. Czy to było możliwe? Nie wiem, lecz uwierzyłem w to od razu. Postąpiłem naprawdę bezmyślnie. 

    — Tak bardzo przepraszam Liu. Nie chciałem, żeby tak wyszło. Nie chciałem tego. — wyszeptałem cicho. Wszystko zrobiło się mokre od moich łez. — Liu wróć, proszę wróć. Tak bardzo chcę cię zobaczyć — powiedziałem cicho. Mój głos był tłumiony przez pościel. — Rosallie nie umieraj, nie umieraj, nie umieraj. Przynajmniej ty. Obiecuję, że nigdy cię nie zranię, zawsze będę cie chronił, tylko proszę, nie odchodź — szepnąłem w poduszkę. — Nie zostawiaj mnie — dodałem żałośnie. Moje ciało całe się trzęsło. Nie mogłem przestać płakać. — Liu, Rosallie. J-ja, ja was... ja was ko... ja was... was... ko... o... — nie mogłem wykrztusić tego z siebie. Jakaś siła mnie od tego powstrzymywała. Jeszcze więcej obrazów czarnowłosej oraz brata pojawiło się w mojej głowie. Ukazywały się w kółko, nie chcąc przestać. Widziałem tylko niebieskooką i brązowowłosego. Ich twarze, ich uśmiechy, a także łzy. — Ja was kocham! — krzyknąłem. Kolejny wodospad wylał się z moich oczu. Serce łomotało mi w piersi, a oddech był sto razy szybszy niż zwykle. Powoli traciłem siły, jednak nadal płakałem. Ciągle wtulałem się w pościel brata. Moje nozdrza bez przerwy wciągały jego zapach. Natomiast oddech z każdą sekundą robił się coraz wolniejszy i wolniejszy. — Kocham was... Liu wróć, Rosallie nie umieraj... proszę — wyszeptałem cicho, tuląc mokrą poduszkę. 

Siły opuściły mnie całkowicie. Ostatni raz wciągnąłem powietrze razem z zapachem Liu, a ostatnia łza spłynęła po moim policzku, po czym wylądowała na poduszce. Po sekundzie ujrzałem ciemność.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Szczerze mówiąc ten rozdział mnie zdołował. Teraz to nie wiem, który jest smutniejszy, ten czy trzydziesty ósmy? Co myślicie o zmianie Jeffa? Czy dotrzyma obietnicy o ochronie Rosallie? Chciałabym poznać Wasze zdanie na ten temat :). Mam nadzieję, że się spodobało i że ten rozdział wywołał u Was jakiekolwiek emocje, bo u mnie trochę wywołał. To do następnego. :*

Moi najlepsi przyjaciele || Historia RosallieWhere stories live. Discover now