Rozdział 41

2.9K 269 20
                                    

Otworzyłam oczy, po czym zaczęłam rozglądać się po pokoju. Leżałam na łóżku szpitalnym, lecz wiedziałam, iż nie byłam w szpitalu. Znajdowałam się w hotelu dla creepypast. W pomieszczeniu stało jeszcze kilka innych szpitalnych łoży. Pościel na niektórych z nich ubrudzona była kilkoma, niewielkimi plamami krwi.

Ostry ból przeszył moją lewą rękę na całej jej długości. Spojrzałam na nią, a moje usta wykrzywiły się w grymasie bólu. Cały nadgarstek owinięty miałam bandażami. Usiadłam na poduszkach, uważając na zabandażowany przegub. Po chwili do pokoju wszedł Slenderman.

   — W końcu się obudziłaś. Wszystko z tobą dobrze? Boli cię coś? — zapytał błyskawicznie. Przymknęłam na moment powieki, po czym znowu je otworzyłam.

   — Nadgarstek mnie boli i czuję się trochę słabo, ale tak to wszystko jest... dobrze — odpowiedziałam. Slender usiadł na krzesełku obok łóżka, a następnie głośno westchnął, co w jego wykonaniu wyglądało jak zwykłe kiwnięcie głową, a może to było kiwnięcie?

   — Jak mogłaś to zrobić? Gdyby Sally nie zaczęła krzyczeć, że umierasz, to dawno byś już nie żyła — Gdy "wymawiał" te słowa jego ciało niespokojnie drgnęło, natomiast ja spuściłam wzrok. Było mi żal białoskórego oraz Sally, że się o mnie martwili.

   — Przepraszam — mruknęłam ze skruchą.

   — W śpiączce byłaś przez dwa dni. Jak na ilość straconej krwi to bardzo mało. Twoje ciało szybko się regeneruję. Chociaż i tak musiałem założyć ci kilka szwów — dodał.

   — Slenderman... ja muszę już iść. Wytłumaczyć Sally, że wszystko ze mną dobrze — szepnęłam.

   — Wszyscy czekają na ciebie za drzwiami. — Zdanie to sprawiło, iż do mojego umysłu wtargnęło zdziwienie.

   — Wszyscy? — zapytałam z niedowierzaniem w myślach. Zaczęłam powoli wstawać.

   — Poczekaj. Zanim pójdziesz, musisz to wypić — powiedział nagle, wręczając mi małą fiolkę z czerwonym płynem, który aż za bardzo przypominał krew.

   — Co to? — spytałam, choć sama potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie.

   — Dzięki temu poprawi się twoja odporność — odpowiedział. Postanowiłam mu zaufać. Chyba i tak nie miałam innego wyjścia. Jeszcze raz spojrzałam na fiolkę, po czym wypiłam jej zawartość za jednym razem. Była ona tak ohydna, że prawie zakrztusiłam się pijąc ją. Strużka czerwonej cieczy wypłynęła mi z ust, a następnie spłynęła po brodzie. Wytarłam ją, kierując się w stronę drzwi. Złapałam za klamkę, lecz nie wykonałam następnego ruchu. Wahałam się.

   — A co jeśli nie będą chcieli mnie znać? — zapytałam się w myślach.

   — Idź — zachęcił Slender, widząc niepewność na mojej twarzy. Zamknęłam oczy, po czym przycisnęłam klamkę, a następnie otworzyłam drzwi. Nagle poczułam, jak ktoś ściskał mój brzuch chudymi, kościstymi rączkami. Uchyliłam niepewnie powieki. Poczułam ulgę, zobaczyłam zapłakaną Sally, przytulającą się do mojego brzucha. Uśmiechnęłam się lekko, głaszcząc ją delikatnie po głowie, jakbym bała się, iż używając zbyt dużo siły, mogłabym ją zranić.

    — Jak mogłaś zrobić coś takiego? Rosallie, dlaczego to zrobiłaś? — spytała cicho, mocząc moją bluzkę swoimi łzami.

   — Przepraszam — szepnęłam. Dopiero teraz zobaczyłam, że wokół mnie stały inne creepypasty. Bezoki Jack siedział na fotelu z głową odwróconą w moją stronę. Z oczodołów w jego masce wylewało się jeszcze więcej czarnej mazi niż zwykle, a może tylko mi się wydawało? Ben stał oparty o ścianę i patrzył na mnie oraz Sally z ukosa. Laughing Jack natomiast uśmiechał się, co było chyba jego nawykiem. Clockwork jak zwykle patrzyła na wszystko znudzonym wzrokiem. Jeff natomiast patrzył na mnie wzrokiem bez emocji. Jego twarz nie wyrażała zupełnie niczego. Poczułam się dziwnie. Czy zabolało mnie to? Nie, raczej nie. Po prostu czułam się dziwnie, kiedy na niego patrzyłam, gdy przypominały mi się wszystkie jego słowa, które słyszałam w czarnej otchłani, będąc w śpiączce. Jego krwawy uśmiech wyglądał jakby się powiększył, lecz nie bałam się go. Dalej przytulałam zapłakanej zielonookiej.

   — Bardzo przepraszam — powiedziałam cicho.

   — Już nigdy więcej tego nie rób — mruknęła w moją bluzkę.

   — Obiecuję. — Mój głos zadrżał, gdyż jeszcze więcej smutku wtargnęło do mojego serca. — Co wy tutaj robicie? Myślałam, że nie obchodzę niko...

   — Nie mów tak. Każdy się o ciebie martwił. Wszyscy czekali tutaj dwa dni, aż w końcu się obudzisz — przerwała mi Sally.

   — Naprawdę? — zapytałam z niedowierzaniem. Eyeless Jack pokiwał twierdząco głową, Clockwork lekko się uśmiechnęła, po czym wróciła do swojej znudzonej postawy, Laughing Jack wyszczerzył się jeszcze bardziej, Ben warknął coś pod nosem, a Jeff nadal patrzył na mnie ze swoją pokerową miną. — Dziękuję — powiedziałam i uśmiechnęłam się tak szeroko jak L. Jack, a może jeszcze szerzej. Cieszyłam się, że kogoś tutaj obchodziłam, ale nadal było mi przykro, iż musieli się o mnie martwić. — Jeszcze raz bardzo wam dziękuję, że mnie nie zostawiliście. Jest coś co mogę dla was zrobić? — spytałam.

   — Pobaw się ze mną niedługo — powiedziała Sally. Pokiwałam twierdząco głową i spojrzałam na Bena wyczekująco.

   — Masz do mnie nigdy więcej nie strzelać — mruknął z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Odwróciłam się w stronę E. Jacka. Siedzący obok niego czarno-biały klaun szturchnął go ramieniem.

   — Chcę nerkę twojej znajomej, Tiffany. — Nie wiedziałam co odpowiedzieć, więc mój wzrok powędrował w stronę Clockwork.

   — Znasz się na ubraniach, prawda? Muszę kupić sobie coś nowego, ale nie mam pojęcia co wybrać. W najbliższym czasie pójdziemy do jakiegoś sklepu czy coś... — powiedziała znudzonym głosem. Potem spojrzałam na L. Jacka. Obawiałam się jego odpowiedzi.

   — Ja niczego nie chcę. — Słysząc jego słowa, momentalnie ogarnęła mnie ulga. Po chwili mój wzrok skupił się na Jeffie, a raczej na jego krwawym uśmiechu. Dla mnie ból nadgarstka był uciążliwy, jego uśmiech to musiały być prawdziwe tortury.

   — Musimy niedługo porozmawiać. — Jego głos brzmiał niezwykle poważnie. Gdy skinęłam głową, bez słowa poszedł na górę. Po minucie wszyscy zaczęli się rozchodzić. Poszłam do gabinetu Slendera.

   — Gdzie są Masky, Hoodie i Toby? — spytałam.

   — Obecnie na misji. Powinni wrócić jutro rano — odpowiedział. Odruchowo spojrzałam w stronę zegara. Była godzina 16:30. — A dlaczego pytasz? — zapytał po chwili.

   — Z ciekawości — odpowiedziałam szczerze, po czym wyszłam z gabinetu.

Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, poszłam do swojego pokoju. Kiedy usiadłam na łóżku, wydarzyło się coś strasznego. Otóż dostałam ogromnego ataku kaszlu. Jednak najbardziej przerażające w tym było to, iż kaszlałam krwią. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Rosallie jednak żyje. Cieszmy się wszyscy :D. Rozdzialik chyba nie wyszedł mi aż tak źle. Nie było w nim żadnych dramatów ani niczego takiego. Pozdrawiam i do następnego. :*

Moi najlepsi przyjaciele || Historia RosallieWhere stories live. Discover now