Rozdział 29

3.2K 306 38
                                    

Siedziałam z wujkiem na kanapie, w salonie i oglądam jakąś komedie. Nie śmieszyła mnie ona zbytnio. Nawet nie wiedziałam jaki był jej tytuł, a poza tym nawet mnie to nie interesowało. Wuj za to ciągle wybuchał śmiechem. Nagle usłyszałam coś dziwnego oraz tak przerażającego. Był to głos. Jeden, bardzo znajomy głos.

   — Zaczynam się nudzić — szepnął w mojej głowie. Zaczęło robić mi się gorąco. Głos ten należał do Zalgo. — Zrób w końcu coś zabawnego — dodał mrocznie. Nie mogłam się ruszyć. Siedziałam w bezruchu obok, wpatrzonego w ekran telewizora, Henry'ego. — Chyba muszę ci nieco pomóc — mruknął. Nadal nie mogłam się ruszyć. Wujek ponownie wybuchł nieopanowanym śmiechem, a ja zaczęłam rozglądać się po całym pokoju. Nie działo się nic dziwnego aż do momentu, w którym z parapetu spadł wazon z kwiatami. Tylko nie było w nim wody. Była w nim krew. Po tym wszystko działo się bardzo szybko. W naszym domu zaobserwować można było inne przerażające zjawiska paranormalne, takie jak samoistnie, poruszające się przedmioty czy gasnące oraz zapalające się światła. Wuj był jeszcze bardziej przestraszony niż ja i wcale mu się nie dziwiłam. On nawet nie wiedział, z czym miał do czynienia.

   — Co tu się dzieje? — spytał przerażony, wstając szybko z kanapy.

   — Musimy uciekać! — krzyknęłam, po czym złapałam go za rękę, a następnie wybiegłam na zewnątrz. Zaczęłam biec z nim w stronę lasu.

   — Chwila, dlaczego biegniemy do lasu?! — zapytał, widocznie zmęczony Henry.

   — Nie mamy teraz czasu na wyjaśnienia. Znam osobę, mieszkającą w lesie, która na pewno nam pomoże — powiedziałam. Mój głos co chwila załamywał się, a ja nie potrafiłam nad tym zapanować.

   — Co?! Kto to jest? Nigdy nie mówiłaś mi o jakimś, twoim znajomym, mieszkającym w lesie. Rosallie, zatrzymaj się, teraz. — Wuj nagle stanął w miejscu, przez co ja także byłam zmuszona, aby się zatrzymać. — Masz mi to natychmiast wyjaśnić. Co się stało w naszym domu i kim jest twój znajomy z lasu?! Skąd mam wiedzieć czy nam pomoże? — zapytał wujek. W jego oczach widziałam strach wymieszany z niepokojem. Bał się... i to bardzo.

   — Musisz mi zaufać... proszę, zaufaj mi — powiedziałam przez łzy. Patrzyłam wujkowi w oczy, wylewając przy tym strumienie łez. Teraz ja bałam się tysiąc razy bardziej od niego. Bałam się, iż mogłam go stracić. Zaczęłam ryczeć jak małe dziecko. W tamtym momencie zapomniałam o sile, jaką chciałam kiedyś zdobyć. Spójrzmy prawdzie w oczy... byłam, jestem i zawsze będę słaba. Wujek złapał moją dłoń, po czym przytulił mnie mocno. Poczułam chwilowe ukojenie oraz bezpieczeństwo.

   — Prowadź — szepnął wprost do mojego ucha, a następnie puścił mnie, uśmiechając się. Tak bardzo kochałam ten uśmiech. Chciałam mieć go przed oczami na wieczność. 

Znowu zaczęłam biec najszybciej, jak mogłam. Czułam jakby jakaś złowieszcza aura podążała za nami. Była coraz bliżej i bliżej. Nagle poczułam na szyi czyiś oddech. Przyspieszyłam jeszcze bardziej. Kilka razy prawie się przewróciłam, lecz za każdym razem przed upadkiem ratował mnie wujek. Nie wiedziałam, w którą stronę biec do hotelu dla Creepypast. Musiałam zdać się na swoją intuicje, jednak nie było to takie proste. Przez narastające zmęczenie oraz przerażenie przestawałam w siebie wierzyć. Jakimś cudem, po czterdziestu minutach zobaczyłam go. Ujrzałam hotel morderców.

   — Slenderman! Slenderman, proszę, pomóż nam! — krzyknęłam najgłośniej, jak potrafiłam. Miałam gdzieś, że w hotelu mogli być inni mordercy. W tamtym momencie najważniejsze było znalezienie Slendera.

   — Slenderman! — darłam się na cały głos. Szybko otworzyłam drzwi wejściowe, po czym pobiegłam z wujem na pierwsze piętro. Nadal czułam wrogą aurę za nami.

   — Proszę, pomóż! — krzyknęłam. Zobaczyłam Masky'ego przed drzwiami od gabinetu Slendermana. Chyba był zdziwiony moim widokiem. Ominęłam go i wbiegłam do gabinetu Slendera razem z moim wujkiem. Sleder siedział na krześle i coś pisał. Gdy mnie zobaczył, od razu wstał z miejsca

   — Rosallie, co ty tu robisz? Dlaczego przyprowadziłaś tu twojego wujka? — spytał Slender.

   — Z-Zalgo nas goni — odpowiedziałam, jąkając się. Po chwili w całym pokoju rozbrzmiał głośny śmiech. Nagle w rogu zmaterializowała się postać. Był to Zalgo, tylko, że w ludzkiej postaci. Na głowie miał on czarną burzę włosów, odstających na wszystkie strony, czerwone tęczówki oraz ostre jak brzytwa zęby. Schowałam się razem z wujkiem za Slenderem.

   — Cześć, Slendy. Jak my się dawno nie widzieliśmy — zaśmiał się demon.

   — Nie jesteś tu mile widziany — warknął Slenderman.

   — No co ty, nadal masz mi za złe, że próbowałem odebrać dusze twoim braciom? — spytał Zalgo.

   — O czym on mówi? Braciom? Jakim braciom? — zapytałam się w myślach.

   — Zalgo, musisz umrzeć, wiesz o tym, prawda? — Białoskóry lekko przechylił głowę w prawo. Po chwili na czerwonookiego skoczył Masky, lecz demon bez większego wysiłku złapał szatyna za włosy, po czym rzucił nim o ścianę. Z pleców Slendera wyrosło mnóstwo czarnych macek. Wujek patrzył na wszystko z przerażeniem w oczach. Było mi go żal. Tak bardzo chciałam powiedzieć mu, że wszystko będzie dobrze, że wszystko się ułoży, ale nie chciałam go okłamywać. Już nic w naszym życiu, nie miało prawa być dobre.

Moi najlepsi przyjaciele || Historia RosallieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz