Rozdział 58

2.6K 230 52
                                    

Per. Niny

Do moich oczu dotarły promienie słoneczne. Zasłoniłam je dłonią i uśmiechnęłam się sama do siebie moim prawdziwym uśmiechem, nie tym wyciętym. Śnił mi się przecudowny sen. Ja i Jeffy zabiliśmy tą okropną Rosallie. Umierała w męczarniach. Chłopak ją obezwładnił, a ja ją pocięłam, to było takie piękne. Potem czarnowłosy został ze mną już na zawsze. Razem mordowaliśmy wszystkich, którzy stanęli nam na drodze.

   — Szkoda, że to był tylko sen — powiedziałam smutno, wstając z łóżka. Byłam w moim pokoju, który ostatnio pokazywał mi Slenderman. Wyszłam z pomieszczenia, po czym poszłam do kuchni. Nikogo nie było. Potem przeszłam do salonu. Tam także nie było ani żywej duszy.

   — Gdzie się wszyscy podziali? — zapytałam samą siebie. Nagle do hotelu wbiegła zdyszana Clockwork, po niej Roześmiany Jack niosący na nieprzytomnego Jeffa, za nim Ben, a na końcu Bezoki, który miał w rękach Rosallie. Tak samo jak Jeff była nieprzytomna. Roześmiany położył Jeffy'ego na kanapie. Od razu do nich podbiegłam. Spojrzałam na brzuch chłopaka. Był on cały w śladach po ugryzieniach oraz pazurach.

   — Co mu się stało? — zapytałam zmartwiona.

   — Slender, chodź tutaj! — wydarła się zegarkooka. Po chwili w salonie pojawił się mężczyzna w garniturze. Owinął Jeffy'ego swoimi mackami, po czym zniknął bez słowa razem z nim.

   — Gdzie on go zabrał? — zapytałam zdezorientowana. Nikt mi nie odpowiedział. Brązowowłosy poszedł z czarnowłosą na górę.

   — Clockwork, co się dzieje? Dlaczego was nie było? Co się stało Jeffy'emu? — pytałam, zaciskając pięści.

   — Za dużo do opowiadania — mruknęła wymijająco.

   — Chcę wiedzieć — wycedziłam stanowczo.

   — Niech ci już będzie. Jeff został zaatakowany przez Rake'a i zaciągnięty do jakiś kanałów, a my go potem uratowaliśmy... znaczy... Rosallie go uratowała. Wokół niej nagle zapłonął ogień i... — nagle urwała. Słyszałam kiedyś o Rake'u, jednak jeszcze nigdy go nie widziałam.

   — I co dalej? — dopytywałam ciekawa.

   — I go uratowała. Zresztą nieważne, muszę już iść. — Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, jej już nie było.

   — Coś musiało się tam stać... tylko co? — zapytałam samą siebie. Zaczęłam zastanawiać się nad tym, co szatynka mogła mieć na myśli, gdy mówiła o ogniu wokół Rosallie. — A zresztą... co mnie to obchodzi? Ważne jest to, że Jeffy jest ranny, a ja muszę znaleźć Rake'a i go zabić. — Imię stwora wymówiłam z nienawiścią w głosie. Szybko wzięłam swój nóż, a następnie wyszłam z hotelu.

Per. Rosallie

Dookoła mnie była czerń, nicość, otchłań. Różnie można było nazwać miejsce, w którym się znajdowałam. Chciałam się z niej wydostać. Błądziłam w niej, lecz zamiast wyjść na zewnątrz, jeszcze bardziej się gubiłam. 

Nagle usłyszałam głośny, śmiech niczym u rasowego psychopaty. W tym samym czasie przede mną pojawiło się ogromne lustro. Spojrzałam na swoje odbicie. Moja skóra była biała jak śnieg, paznokcie bardziej przypominały pazury, zęby były nienaturalnie ostre, po moich policzkach spływały krwawe łzy, z głowy wyrastały mi czarno-czerwone rogi, a na plecach natomiast wielkie, diabelskie skrzydła w tych samych barwach co rogi. Jedyną, odrobinę "ludzką" rzeczą, która mi pozostała, były moje oczy. Ich ciemno-niebieski kolor bardzo wyróżniał się wśród najróżniejszych odcieni czerwieni. Dotknęłam dłonią taflę lustra. Patrzyłam nieobecnym wzrokiem na moje odbicie, które uśmiechnęło się do mnie złowieszczo, ukazując rząd, białych, ostrych zębów. Szybko odsunęłam dłoń. 

Druga "ja" popatrzyła na mnie przez chwilę smutno, po czym przechyliła głowę w bok i znowu się uśmiechnęła. Wyciągnęła rękę w moją stronę, jej dłoń wyłoniła się zza tafli zwierciadła, a następnie złapała moją w ułamku sekundy. Zaczęła mnie przyciągać do siebie. Po chwili moja dłoń zniknęła w lustrze. Następne było moje ramię. Próbowałam się wyrwać, lecz nie mogłam zrobić zupełnie nic. Straciłam kontrolę nad własnym ciałem. Spojrzałam drugiej "mnie" prosto w oczy. Tym razem miała ona tęczówki w kolorze krwi, spoglądała nimi na mnie z jeszcze większą psychozą. Nie chciałam na to patrzeć Przymknęłam powieki, a grunt pod moimi stopami nagle zniknął. Nie czułam wiatru na twarzy, lecz mimo to wiedziałam, iż ciągle spadałam. Nie bałam się, ponieważ wiedziałam, że ten koszmar zaraz powinien się skończyć... Bo to był tylko koszmar, prawda?

Per. Sally

   — Proszę, pobaw się ze mną — powiedziałam do brązowowłosego chłopca w moim wieku. W jego oczach krył się przeogromny strach.

   — Nie będę się z tobą bawił — szepnął.

   — Dlaczego? — zapytałam z wyrzutem.

   — Bo jesteś straszna — odpowiedział, a po jego policzkach zaczęły spływać łzy. To mnie... zabolało.

   — Dlaczego nikt nie chce się ze mną bawić? — spytałam samą siebie w myślach. Zaczęłam podchodzić do chłopca, który zrobił kilka kroków w tył.

   — Zostaw mnie! — krzyknął, trzęsąc się ze strachu.

   — Dlaczego?! Dlaczego jestem sama?! — wydarłam się na cały głos. Chłopiec zaczął uciekać, a ja stałam w miejscu i patrzyłam ze łzami w oczach na jego, oddalającą się sylwetkę. — Czemu nikt się ze mną nie bawi...? Chwila... Rosallie... mam jeszcze ją... ona zawsze się ze mną bawiła, kiedy ją o to poprosiłam... jak starsza siostra... muszę do niej iść... ona mnie nie zostawi... ona na pewno się ze mną pobawi — szepnęłam i zaczęłam wracać do hotelu, przytulając do siebie Stefcia.

Per. Eyeless Jacka

   — Jaka ona ciężka — pomyślałem, wchodząc po schodach z Rosallie na rękach. Powoli wszedłem do jej pokoju, po czym położyłem ją na łóżku, a następnie przykryłem kocem. Przez chwilę stałem obok niej i nie wiedziałem, co ze sobą zrobić.

   — Może lepiej będzie, jak już pójdę? — spytałem w myślach, lecz nie ruszyłem się z miejsca. Coś w mojej głowie mówiło mi, żebym nie wychodził z pokoju czarnowłosej, żebym został przy niej. Usiadłem na krześle obok łóżka, po czym zacząłem wsłuchiwać się w jej szybki oraz niespokojny oddech. Śniło jej się coś złego, byłem tego pewien. — Nawet nie wiem, jak ona wygląda — mruknąłem. Jedyne co wiedziałem o jej wyglądzie to to, iż miała ona czarne włosy oraz niebieskie oczy. Wyciągnąłem dłoń w jej stronę, po czym dotknąłem jej policzka. — Dobroduszność jest tutaj niepotrzebną cechą — powiedziałem, przypominając sobie moją niedawną rozmowę z Rosallie. Pogładziłem lekko jej policzek, cofnąłem dłoń i schowałem ręce do kieszeni. — Bądź uważna — szepnąłem jej do ucha, a następnie szybko opuściłem pokój dziewczyny, zamykając za sobą drzwi.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

W końcu pojawił się następny rozdział. Czyli... do następnego. :*

Moi najlepsi przyjaciele || Historia RosallieWhere stories live. Discover now