Rozdział 27

3.5K 282 49
                                    

Otworzyłam oczy, po czym zerwałam się z łóżka na równe nogi. Mój pokój na szczęście był normalny.

   — Żadnej krwi, żadnych ciał, żadnego ognia i żadnego Zalgo. Wszystko jest tak jak być powinno — powiedziałam. Spojrzałam na zegar. Była szósta trzydzieści. Poszłam do łazienki, w której szybko ogarnęłam się. Potem zeszłam do kuchni i zjadłam śniadanie. Miałam jeszcze czterdzieści pięć minut do wyjścia. Wróciłam do pokoju, po czym przebrałam się w jakieś ciuchy do szkoły. Gdy spojrzałam na moje łóżko, doznałam szoku.

   — Skąd ja się wzięłam w łóżku?! Przecież zemdlałam w łazience — prawie krzyknęłam. Zaczęłam nerwowo chodzić po pokoju. Zobaczyłam, że na biurku leżała mała kartka, na której było coś napisane. (Wszystkie błędy w liście zrobiene są specjalnie - a.)

Rosallie, żeby nie było że nie wiesz o co chodzi. Zemdlałaś w łazience, więc zaniosłem cie do twojego pokoju. Nie pytaj skąd wziołem sie w twoim domu. Powiedzmy że przyszłem cie odwiedzić. Przed tym jak zemdlałaś do kogoś gadałaś, ale nie wiem kto to był. Słyszałem czyjeś kroki w twoim domu. Nieźle rysujesz - J.t.K.

   — Co?! J.t.K?! Przecież to skrót od Jeff the Killer. On był u mnie w domu?! I... zaraz, zaraz... ładnie rysuję? O nie, tylko nie to, tylko nie to. — powiedziałam i otworzyłan szafkę, w której powinien być notatnik z rysunek Jeffa oraz Hoodie'go. Zeszyt znalazam, lecz po kartce z rysunkiem nie było ani śladu. Jeszcze raz spojrzałam na list od Jeffa.

   — Za dobry z ortografii to ty nie jesteś. — pomyślałam. Usiadłam na łóżku, po czym zaczęłam rozmyślać. — Po co on tutaj przyszedł? I... dlaczego mnie nie zabił? Przecież miał taką dobrą okazję. Mógł zrobić ze mną, co chciał. Dlaczego mi pomógł? — zapytałam samą siebie. — Może on nie jest taki zły?... Nie, on jest zły. Jest bardzo zły. Nie wybaczę mu za to, że skrzywdził wujka. Nie wybaczę — szepnęłam. Skierowałam swój wzrok na zegar. Wskazówki wskazywały godzinę siódmą piętnaście. Przeczytałam list po raz kolejny, aby zobaczyć czy niczego nie przeoczyłam. — Słyszał jakieś kroki. Czyli to oznacza, że nie miałam wczoraj halucynacji ani niczego takiego — mruknęłam. W środku odczuwałam ulgę, ale niewielką. Wolałabym nie słyszeć żadnych kroków w moim domu. Przynajmniej wiedziałam, że nie zwariowałam... jeszcze.

Nie chciałam już siedzieć w domu. Wzięłam plecak, zeszłam na dół, założyłam kurtkę i trampki, po czym wyszłam na zewnątrz. Była godzina siódma trzydzieści. Bardzo wolnym krokiem poszłam w stronę domu Sebastiana, który wyszedł piętnaście minut później.

   — Cześć — powiedziałam.

   — Cześć... Rosallie, co z tobą? Nie wyglądasz na wyspaną — powiedział Sebastian. Nie sądziłam, że będzie zwracał uwagę na moje wory pod oczami.

   — Koszmar mi się śnił, a później nie mogłam zasnąć, nieważnr — mruknęłam. To nie było do końca kłamstwo. Przecież śnił mi się koszmar... z Zalgo, ale tego już nie musiałam mu mówić.

   — Nieciekawie — powiedział. Po chwili byliśmy już w szkole. Wszyscy jakoś dziwnie na mnie patrzyli. Nie wiedziałam, dlaczego tak się na mnie gapili, ale czułam, że nie wyniknie z tego coś dobrego.

   — Dlaczego wszyscy się na nas gapią? — zapytał Sebastian szeptem.

   — Nie wiem — odpowiedziałam szczerze.

   — Ej, Sebastian, chodź na chwilę. Chciałbym z tobą pogadać... w cztery oczy — powiedział ktoś. Tym kimś był Arthur, kolega brązowowłosego. Oprócz grupy dziewczyn, które się za nim uganiały, Sebastian miał też kilku swoich, tak zwanych ziomków. Jednym z nich jest właśnie Arthur. Sebastian poszedł gdzieś z nim, a ja nie wiedziałam, czy mam na niego czekać, czy iść pod klase. Postanowiłam na niego poczekać.

Moi najlepsi przyjaciele || Historia RosallieWhere stories live. Discover now