Rozdział 59

2.6K 233 51
                                    

Per. Niny

Już od godziny krążyłam po lesie w poszukiwaniu Rake'a. Nie było to proste, bo powoli robiło się ciemno, a zasięg mojego widzenia zmniejszał się z każdą minutą.

   — Raaaake... gdzie się chowasz? Ja tylko chcę cię pociąć, przecież to nic złego. Chodź do mnie — mówiłam, przeszukując krzaki. — Gdzie bym się schowała, gdybym była tym stworem? — zapytałam samą siebie. — Clocky mówiła coś o jakiś kanałach. Tylko gdzie w lesie mogą być jakiekolwiek kanały? — spytałam. 

Zdziwiłam się, gdy poczułam pod stopą coś niezwykle twardego. Spojrzałam w dół. Stałam właśnie na metalowej, okrągłej pokrywę. Przykucnęłam przy niej, przyglądając się jej dokładnie.

   — Skąd to się tu wzięło? — Byłam trochę zdezorientowana, jednak po chwili zebrałam się do kupy i postanowiłam działać. Lekko podważyłam pokrywę ostrzem noża, po czym odsunęłam ją na bok. Bez namysłu zaczęłam powoli schodzić po metalowej, pokrytej rdzą drabince. Gdy znalazłam się na dole, od razu zatkałam nos. Na mojej twarzy pojawił się grymas obrzydzenia.

   — Ścieki... okropne — mruknęłam. Dookoła mnie było ciemno, więc wyciągnęłam z kieszeni niewielką latarkę, którą zwykle nosiłam ze sobą w razie właśnie takich przypadków. Od razu zaczęłam oświetlać sobie nią drogę. Szłam bardzo powoli oraz cicho, aby móc usłyszeć nawet najcichszy dźwięk. Wędrowałam tak przez pół godziny. Nagle coś usłyszałam. Jakby ktoś zbliżał się w moją stronę powolnym krokiem. Szybko zgasiłam latarkę. Byłam zdana na swój słuch. Trzy lata zabijania ludzi nawet w największych ciemnościach, zrobiło swoje. Mogłam bez dużych przeszkód zlokalizować dokładne położenie czegoś lub kogoś, kto się do mnie zbliżał.

   — Dziesięć metrów, dziewięć, osiem, siedem... — nagle urwałam odliczanie w myślach, gdyż nie słyszałam już żadnych dźwięków. Osoba przede mną także musiała wyczuć, że nie była sama w kanałach. 

Do moich uszu dotarł odgłos oddalających się kroków. Zaczęłam powoli iść za odchodzącą osobą. W prawej ręce ściskałam swój nóż. W każdej chwili byłam gotowa do ataku. W pewnym momencie kroki ponownie ucichły, a ja jeszcze mocniej zacisnęłam dłoń na rękojeści mojej broni.

   — Zabiję... — szepnął ktoś. Zanim zdążyłam wykonać najmniejszy ruch, coś skoczyło na mnie. Przewróciłam się, robiąc hałas na całe kanały. Mówiłam, iż byłam przygotowana do ataku, prawda? Cóż... niestety nie przewidziałam, że będę musiała się bronić. Szybko włączyłam latarkę. Zaczęłam świecić nią wprost na istotę, która mnie przewróciła. Okazał się nią nie kto inny jak Rake. Jego łapy uzbrojone w długie pazury mocno trzymały mnie za ramiona, a paszcza z ostrymi kłami z każdą chwilą była coraz bliżej mojej twarzy.

   — Giń... — powiedział zachrypniętym głosem. Gdybym była normalną dziewczyną, zapewne wystraszyłabym się go i zaczęła drzeć się na cały głos, ale ja przecież nie byłam ani trochę poczytalna. Byłam psychopatką, nie bojącą się niczego, nawet śmierci.

   — Nigdy. — Zaśmiałam się pod nosem, po czym zepchnęłam go z siebie. Nie było to łatwe zadanie, ponieważ Rake do najlżejszych istot nie należał. Po chwili znowu ścisnęłam w dłoni rękojeść noża i ruszyłam z nim w stronę stwora, świecąc na niego światłem z latarki. Zauważyłam, że w brzuchu miał dość głęboką ranę kłutą, z której wciąż wypływała świeża krew. Kreatura zaczęła się powoli wycofywać.

   — Nie pozwolę ci na to. — Szybko podbiegłam do niego. Miałam zamiar wbić mu ostrzę noża w szyję, czyli w jeden najsłabszych punktów w jego ciele. Z tego co zdążyłam zauważyć, skóra Rake'a nie była gruba. Stwór w ostatniej chwili schylił głowę i mocno się zamachnął, drąc moje spodnie, a także pozostawiając na łydkach kilka rys, z których zaczęła płynąć krew. Zignorowałam ból, a następnie przystąpiłam do kolejnego ataku. Zamachnęłam się, robiąc na ramieniu Reka poziomą, krwawą rysę. Potwór zawył głośno, po czym złapał się za zranione ramię. Przez następne kilka minut wymienialiśmy się ciosami. 

Rake był w opłakanym stanie, ja natomiast miałam trochę siniaków oraz kilka głębszych zadrapań, ale trzymałam się bardzo dobrze. Kreatura upadła z hukiem na ziemię, a ja zaśmiałam się triumfalnie. Usiadłam na nim okrakiem i uniosłam ku górze prawą rękę, w której trzymałam nóż. Nagle ktoś zaczął świecić mi po oczach latarką. Zasłoniłam je na chwilę przedramieniem. Natomiast moja niedoszła ofiara wykorzystała mą nieuwagę i z całej siły uderzyła mnie łapą w twarz. Przewróciłam się, po czym wyplułam trochę krwi. Rake powoli wstał, po czym zaczął uciekać.

   — Czekaj... jeszcze z tobą nie skończyłam — powiedziałam, spoglądając w jego stronę. Po chwili odwróciłam wzrok w stronę osoby, która przeszkodziła mi w zabiciu stwora. Była nią około siedemnastoletnia, czarnowłosa dziewczyna, ubrana w czarną sukienkę oraz długie rękawiczki tego samego koloru co suknia, na twarzy miała natomiast białą maskę z czarnym kobiecym uśmiechem oraz zaszytymi czarnym materiałem miejscami na oczy. Uniosła prawą rękę, w której trzymała wielki nóż, po czym skierowała jego ostrze w moją stronę.

   — Jane the Killer — szepnęłam, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie widziałam. Przede mną stał największy wróg Jeffy'ego.

   — Nina the Killer — mruknęła dziewczyna z nienawiścią w głosie.

Per. Rosallie

Otworzyłam oczy. Obróciłam głowę w prawo. Znajdowałam się w moim pokoju w hotelu creepypast. Spojrzałam na zegar. Była dziesiąta trzydzieści pięć. Powoli usiadłam, oddychając głęboko. Ostry ból przeszył moją głowę. Zaczęłam przypominać sobie wczorajsze wydarzenia. Przypomniałam sobie rannego Jeffa, moją przemianę, to jak chciałam zniszczyć Rake'a, chwila... rannego Jeffa?! Szybko wstałam z łóżka, po czym ignorując ból głowy, wybiegłam na korytarz. Nagle obok mnie znalazł się Slenderman.

   — Powinnaś jeszcze odpoczywać. — Usłyszałam jego poważny głos.

   — Nie martw się, wszystko jest w porządku — mruknęłam i podeszłam do drzwi od pokoju czarnowłosego. Gdy miałam pociągnąć za klamkę, zatrzymała mnie jedna z macek Slendera.

   — Nie ma go tam — powiedział.

   — W takim razie gdzie jest? — zapytałam. Slenderman nie odpowiedział, tylko poszedł do swojego gabinetu. Przez chwilę nie wiedziałam, co zrobić. Ruszyłam się dopiero wtedy, gdy białoskóry przywołał mnie ruchem ręki. 

Weszłam do gabinetu. Ujrzałam tam Jeffa siedzącego na kanapie. Jego bluza wyglądała jak nowa. Nie była podarta oraz nie brudziła jej krew. Na twarzy miał kilka plastrów, a czubek głowy owinięty bandażem. Przyglądałam mu się tak przez chwilę. Po chwili do rzeczywistości przywrócił mnie mężczyzna w garniturze.

   — Opowiecie mi co się stało pod moją nieobecność? — zapytał. Usiadłam na kanapie w odległości około dwóch metrów od Jeffa. Nie chciałam siadać tuż obok niego.

   — Jeff... może ty zaczniesz? — Slenderman próbował go zachęcić do mówienia, jednak nie szło mu to zbyt dobrze.

   — Nie mam ci nic do powiedzenia — warknął czarnowłosy, a wysoki westchnął.

   — Rosallie, a może ty? — zapytał z nutką nadziei w "głosie". Nie odezwałam się ani słowem. Slender zaczął masować się po skroniach. Po jego zachowaniu stwierdziłam, iż miał już dosyć.

   — Ech... dobra, idźcie już — mruknął. Jeff wstał bez słowa i szybko wyszedł z gabinetu. Zrobiłam to samo, po czym poszłam do swojego pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi i wyjęłam spod łóżka dziennik taty. Otworzyłam do na kolejnym wpisie, a następnie zaczęłam czytać.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

I jest nowy rozdział :D. Mam do Was pytanie, bo widziałam, że w komentarzu padła taka propozycja. Czy chcielibyście, żebym zrobiła tak zwany maraton? Wtedy wstawiłabym kilka rozdziałów jednocześnie. Jeśli go chcecie, musielibyście poczekać trochę dłużej niż na jeden rozdział. Piszcie w komentarzach czy chcecie maraton za jakieś kilka dni, czy następny rozdział za dwa dni.
To do następnego. :*

Moi najlepsi przyjaciele || Historia RosallieWhere stories live. Discover now