— Jakie? — spytałam.

   — Dlaczego chodzisz w piżamie? Przecież jest dopiero 18:30 — powiedział, a ja zbladłam. Przez cały czas myślałam, że była noc. W pewnym momencie do mojej głowy przybyło jeszcze jedno pytanie, którego odpowiedź mogła okazać się niezwykle niepokojąca.

   — Myślałam, że... jest noc — powiedziałam.

   — Przecież jest jeszcze jasno. — Jego ton głosu, wskazywał na to jak bardzo szatyn był zdziwiony. Odwróciłam wzrok w stronę okna. Słońce rzeczywiście nie zdążyło jeszcze zajść.

   — Ale skąd wiesz, że...

   — Zapytałem Bena o godzinę — przerwał mi.

   — ...jestem w piżamie? — dokończyłam swoje pytanie. Między nami nastała krępująca cisza. Patrzyłam na niego wyczekująco, lecz on nie mógł tego zobaczyć. Drapał się nerwowo po głowie, nie wiedząc co odpowiedzieć.

   — No dobra to... miłych snów. Ja muszę już iść — powiedział szybko i zaczął odchodzić. Momentalnie zrobiłam się czerwona, a chęć do otrzymania odpowiedzi zniknęła całkowicie.

   — P-pa — mruknęłam jedynie, po czym poszłam do swojego pokoju. Spojrzałam na zegar. Na jego tarczy widniała godzina 18:35. Nie wiedziałam, co ze sobą robić. Zobaczyłam, że na biurku leżał mój nowy zeszyt do rysunków. Pierwszy był już cały zarysowany. Wzięłam ołówek, po czym otworzyłam zeszyt na pierwszej stronie. Do głowy nie wpadał mi żaden pomysł na jakikolwiek rysunek. Po dłuższej chwili wpadłam na pewien pomysł. Postanowiłam narysować tu wszystkie creepypasty jakie znam i każdą nowo poznaną tutaj rysować. Zaczęłam od Slendermana. Nie wyszło mi nawet tak źle. Jego głowa wyglądała jakby była z porcelany, a garnitur był idealnie ułożony. Narysowałam mu także jego macki. Na następnych stronach narysowałam jego prox'ych. Najlepiej wyszedł mi chyba Masky. Jego włosy były troszkę rozczochrane, a maska zakrywała mu całą twarz. Później zaczęłam rysować Eyeless Jacka, który w prawej ręce trzymał skalpel, a w lewej nerkę. Następnie zaczęłam rysować Bena. Krwawe łzy zdobiły jego policzki, a włosy zakrywały całe czoło. Ręka mnie już strasznie bolała, lecz rysowałam dalej. Potem nastała pora na Sally. Gdy ją rysowałam, bez przerwy się uśmiechałam. Jej brązowe włosy opadały kaskadami na chude ramiona, a po twarzy, rękach oraz nogach spływała krew. Nie zapomniałam o najmniejszym siniaku czy zadrapaniu. Jej oczy promieniowały radością.

   — Dziękuję Sally, że mnie powstrzymałaś — szepnęłam cicho. Potem zaczęłam rysować Clockwork. Jej zegarek wyszedł mi prawie idealnie, a jej spojrzenie było jak zwykle znudzone. Po chwili zaczęłam szkicować L. Jacka. Gdy to robiłam, cała ręka mi się trzęsła. Mimo to narysowałam go bardzo dokładnie, zresztą tak jak wszystkich. Na koniec został Jeff. Jego rysowałam chyba najdłużej, bo ponad dwie godziny. Krwawy uśmiech przecinał jego policzki, a biała bluza była cała umazana krwią. W prawej ręce trzymał swój nóż, a w lewej zaś czyjeś serce. W jego oczach było widać szaleństwo. Przez chwilę pomyślałam, że on trzyma w ręce moje serce, śmiejąc mi się w twarz. Dlaczego narysowałam go w taki sposób? Czy ja naprawdę uważałam go za szaleńca? Może to przez nasze pierwsze spotkanie oko w oko? Zaczęły mnie gryźć niewielkie wyrzuty sumienia. Przecież równie dobrze mogłam go narysować stojącego z rękami schowanymi w kieszeniach, ale ja wybrałam tą szaloną, nieobliczalną i psychiczną stronę. Natarczywie wpatrywałam się w rysunek.

   — Jeff ja cię... — nie dokończyłam. Nie chciałam mówić o moich uczuciach do kawałka papieru. Szybko zamknęłam zeszyt i schowałam go głęboko pod łóżkiem, żeby nikt nie mógł go zobaczyć. Po chwili wzięłam do rąk notatnik taty. Po kolei czytałam wszystkie wpisy, które się w nim znajdowały. Większość z nich opowiadała o tym, jak tata spędzał dni w szkole oraz poza nią, kogo spotkał i co robił. Nic na co mogłabym zwrócić większą uwagę. Lecz po chwili natrafiłam na wpis, przez który w mojej głowie zaczęło roić się od nowych pytań.

24.10.1996 r.
Znam Maddie już od ponad roku, a od wczoraj jest ona moją dziewczyną. Kiedy powiedziałem jej, że się w niej zakochałem to skoczyła mi w ramiona i powiedziała, że czuje to samo. Byłem tak uradowany, że nie mogłem wykrztusić z siebie ani słowa. 

Wczoraj pierwszy raz byłem w domu Maddie oraz Henry'ego. Było tam całkiem przytulnie. On jeszcze nie wie, że jesteśmy razem, ale niedługo zapewne się dowie. Muszę się na to przygotować psychicznie.

Przez cały czas rozmawiałem z moją wybranką i śmiałem się razem z nią z najróżniejszych błahostek. Jednak dzisiaj coś się stało. Nie wiem co, ale coś na pewno. Maddie cały czas była w swoim, odległym świecie, do którego nie potrafiłem dotrzeć, choć starałem się jak mogłem. W ogóle się do mnie nie odzywała, a kiedy ja coś do niej powiedziałem, odpowiadała mi cichym mruknięciem lub jakimś pojedynczym, cichym słowem. Nie rozumiałem skąd u niej taka zmiana. Przecież wczoraj była taka radosna, obydwoje byliśmy. W pewnym momencie zapytałem ją czy zapozna mnie ze swoimi przyjaciółmi, o których i tak nie mówiła zbyt wiele. Gdy usłyszała moje pytanie, od razu się ożywiła. Odmówiła mi mówiąc, że nie chciałbym ich poznać. Kiedy powiedziałem jej, że naprawdę chcę ich poznać, ona pokręciła przecząco o głową. Potem stała się bardziej żywa i znowu zaczęliśmy się śmiać ze wszystkiego dookoła.

Jej zachowanie było dzisiaj niezwykle dziwne i myślę, że ona coś przede mną ukrywa, ale i tak ją kocham oraz szanuję wszystkie jej decyzje. W końcu jestem jej chłopakiem.

To był najdłuższy wpis jaki na razie przeczytałam.

   — Co mama mogła ukrywać przed tatą? Dlaczego nie chciała przedstawić mu swoich przyjaciół? Kim oni w ogóle byli? Nad czym się zastanawiała? — Te pytania krążyły w mojej głowie, skutecznie odcinając mnie od świata. Nagle do pokoju ktoś zapukał, przywracając mnie do rzeczywistości. Szybko schowałam zeszyt w szafie, po czym podeszłam do drzwi. Otworzyłam je i zobaczyłam Sally. Pod pachą trzymała Stefcia. Gdy mnie ujrzała, jej usta wygięły się w szerokim uśmiechu.

   — Co się stało, Sally? — spytałam, odwzajemniając uśmiech.

   — Obiecałaś mi, że się ze mną pobawisz — odpowiedziała, podskakując w miejscu. Całkowicie o tym zapomniałam.

   — No to chodźmy — powiedziałam szybko i pomaszerowałam za ucieszoną zielonooką do jej pokoju. W pomieszczeniu unosił się słodki zapach róż. Tak jak myślałam, na samym środku stoliczka stał wazon z czerwonymi różami. Niektóre płatki leżały na podłodze. Wszystko wyglądało bardzo słodko, a róże dodawały wszystkiemu odrobinę romantyzmu.

   — Naszykowałam to specjalnie dla ciebie. — Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, a mnie dopadły wyrzuty sumienia, dlatego, że moją głupotą doprowadziłam ją do płaczu. Próba samobójcza było potwornym wyborem, a teraz żałowałam go z całego serca.

   — Dla mnie? Dziękuję — zaśmiałam się, mocno ją przytulając. Po chwili wszystkie miejsca przy stoliku były zajęte. Na prawo ode mnie siedziała Sally, po zaś lewo Annabelle. Nie była już taka przerażająca jak wcześniej. Można było nawet powiedzieć, iż był nawet ładna. Przez całe dwie godziny bawiłam się z Sally, lecz trzy czwarte naszego spotkania stanowiły rozmowy. Gadałyśmy o wszystkim, co wpadło nam go głowy. 

O godzinie 22:30 uznałam, że musiałam wracać do mojego pokoju. Przez cały ten czas byłam w piżamie. Położyłam się na łóżku. Nie mogłam zasnąć, ponieważ ciągle myślałam o dziwnym wpisie taty oraz o dzisiejszym wydarzeniu z lustrem, a także niespodziewanym atakiem kaszlu.

   — Mamo? Co próbowałaś ukryć przed tatą? — zapytałam. Chciałam znaleźć odpowiedź przynajmniej na to pytanie. Po godzinie wiercenia się i rozmyślania w końcu zasnęłam.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Nudziło mi się, więc napisałam dłuższy rozdział. Właśnie wracam z zielonej szkoły i czuję się dziwnie :(. Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał :D. To do następnego. :*

Moi najlepsi przyjaciele || Historia RosallieWhere stories live. Discover now