0.35. Wybór dobra.

145 5 0
                                    

,,Człowiek może walczyć z samym sobą, z przeciwnościami losu... Z wiatrakami nawet może walczyć. Ale z imprezą? Z takim żywiołem po prostu się nie da. Impreza zawsze wygrywa.''

Emilia Teofila Nowak ,,Hotel Aurora''

Obiad było niezwykle krępującym posiłkiem dla Vanyi, Five'a i Aurory. Co chwilę zerkali na siebie nawzajem, mając w głowie wydarzenia sprzed dwóch godzin. Brunetka, idąc za radą Edevane, zdecydowała się pojechać do Dymitra. Oczywiście zadzwoniła najpierw do rezydencji rodziny Hampton, aby uprzedzić o swoim przyjeździe. Blondyn niezwykle się ucieszył i obiecał ją zabrać w swoje ulubione miejsca w mieście. Jedyną osobą, którą dziewczyna musiała jeszcze powiadomić o całym wyjeździe był Reginald i nie omieszkała liczyć na wsparcie Aurory w razie odmowy swego opiekuna.

-Tato? Mam do ciebie małe pytanie. - brązowooka odłożyła swój widelczyk, którym grzebała w kawałku ciasta czekoladowego, które zostało im zaserwowane na deser po pysznej lazanii. Była pełna, a stres minionego poranka nie dodawał jej apetytu. Stresowała się nie tylko tym, co było, ale również tym, co będzie. Dymitr powiedział, że jego rodzice bardzo chcą zjeść z nimi wspólną kolację. Nie wiedziała, co chłopak powiedział swoim rodzicom na ich temat, ale zdecydowanie musiał coś powiedzieć. Mogła to stwierdzić po dość entuzjastycznych komentarzach jego matki, które dobiegały jakby z niedalekiej odległości od Hamptona.

-Pytaj jeśli musisz Numerze Siedem. Jednak wiedz, że to dość nieeleganckie, by przerywać nam posiłek rozmową. Czy nie mógłbym odpowiedzieć na twe małe pytanie po obiedzie? - Reginald patrzył na nią uważnie. Już od wczoraj rozważał pewną kwestię związaną z jego córką.
Był ku niej nawet skłonny, ale obawiał się konsekwencji, jakie mogłyby z niej wyniknąć. Wiedział, do czego jest zdolna Vanya i nie miał zamiaru wystawiać świat na takie niebezpieczeństwo. Jeszcze nie teraz.

-Niestety nie tato. Mam w planach pojechać dziś do Thunder Bay. Na balu poznałam pewnego chłopaka, z którym chciałabym się zobaczyć. Twierdzi on, że jego rodzice bardzo chcieliby mnie poznać. - Vanya zaczęła wręcz sobie wykręcać palce pod stołem. Dobrze wiedziała, że ojciec jest dość konserwatywny. Obawiała się jego reakcji na to, że zawiązała z jakimś chłopcem bliższą relację. Mógł mieć wątpliwości co do poprawności relacji, ale naprawdę miała nadzieję, że Hargreeves okaże swą wyrozumiałość i da im się spotkać.

-Doprawdy? Kim jest ten chłopak i jakie ma do ciebie plany? - O dziwo ton staruszka nie wydawał się ani podirytowany, ani też zły na otwartą relację swojej córki z jakimś mężczyzną. Wręcz przeciwnie, miał w głosie stoicki spokój i nutkę zaciekawienia. Zastanawiał się, jak jego córka to rozegra. Skoro poznała go na balu, musiał być to jeden z dziedziców, czyli gruba ryba. Możliwe, że w końcu któreś z jego dzieci zaczyna myśleć przyszłościowo.

-To Dymitr Hampton. Wydaje mi się, że ostatniego wieczoru zbliżyliśmy się do siebie. - Po całym pomieszczeniu rozległo się pogardliwie prychnięcie, że strony Bena. Bycie wściekłym weszło w jego przypadku na wyższy poziom. Gdy wczoraj wrócił do pokoju, miał zamiar poczytać jakąś ciekawą książkę. Zamiast tego jednak musiał wysłuchiwać jęków dziewczyny, u której stracił szansę. Najchętniej zacząłby uderzać swoją głową w ścianę gdyby to mogło zagłuszyć te dźwięki. Każdy jej jęk i okrzyk rozkoszy nie powodował u niego zażenowania, a czystą zawiść do osoby, która ją do takiego stanu doprowadzała. Miał ochotę zasadzić się na niego w ciemnym korytarzu i używając jednej ze swoich macek wycisnąć go jak robaka. Wiedział jednak, że brunetka nigdy by mu tego nie wybaczyła. Już i tak aktualnie całkowicie go ignorowała. Nie mogąc tego dłużej znieść i otrzymując od ojca nieme pozwolenie na odejście od stołu, wyszedł z pomieszczenia. Wszyscy cierpliwie czekali na zamknięcie się za nim drzwi, w tym Reginald, który zaraz po tym kontynuował.

Lux stellarum nostrarum | Five HargreevesWhere stories live. Discover now