Kochankowie z gwiazd.

436 31 2
                                    

,,Duchy to wspomnienia, a my je zachowujemy, ponieważ ci, których kochamy nie opuszczają świata.''

Cassandra Clare ,,Miasto niebiańskiego ognia''

Reginald Hargreeves szedł do swojej sypialni przygotowanej mu przez pracowników rezydencji Silverhill. Już we wrześniu miał przyjechać do dworku wraz z Aurorą i resztą swoich dzieci, aby dziewczyna mogła wejść w towarzystwo biznesowe. Na życzenie młodej Edevane musiał wkomponować stację ładowania dla Grace do jednego z pokoi. Głównie dlatego, że dziewczyna sądziła, że jej przybrana matka zasługuje na własny pokój. Poza tym Grace ładująca się na korytarzu mogłaby wzbudzić niepokój pracowników.

Korytarze były zimne i ciemne, jedynym źródłem światła była jasna pełnia księżyca świecąca za oknem. Jego kroki odbijały się się echem po dużym domu. Nieliczni pracownicy którzy pozostali w rezydencji utrzymując jej świetny stan, już prawdopodobnie dawno spali. Dlatego Reginald nie spodziewał się nikogo spotkać. Mężczyzna przechodził właśnie przez górny hol kiedy usłyszał tajemniczy głos.

-Jak się miewa moja córka?

Odwrócił się w tamtą stronę i ujrzał sylwetkę kobiety. Miała jasne blond włosy skręcające się na końcach. Dopasowany szary garnitur idealnie na niej leżał, a złoty naszyjnik podkreślał jej smukłą szyje. Twarz była pokryta delikatnym makijażem uwydatniającym jej ostre rysy. Nie mógł jej nie rozpoznać. Znał rodzinę Edevane doskonale. Dzięki przyjaźni z Elizabeth mógł widzieć jak osoba stojąca przed nim dorasta i zmienia się w młodą kobietę. Nie był to nikt inny jak jego córka chrzestna, a zarazem matka Aurory.

-Audrey... - zawahał się tak na chwilę. Kobieta nie żyła już prawie dziewięć lat. Dlaczego pokazała się dopiero teraz? Czy to dlatego, że był jedynym gościem Silverhill od wyprowadzki Aurory. Coś podpowiadało mu, że to nie będzie przyjemna rozmowa. Podszedł więc do niej, lecz zachował bezpieczną odległość - Ma się świetnie. Zaopiekowałem się nią i zadbałem aby nic jej nigdy nie brakowało. Oh Audrey, jest taka do ciebie podobna. I niedługo zostanie Panią Edevane tak jak jest jej to przeznaczone.

Na twarzy kobiety pojawił się smutny przebłysk. Reginald patrzył jak blondynka kręci delikatnie głową na boki w geście zaprzeczenia. W jej fioletowych oczach można było zobaczyć niewyobrażalny ból. Hargreevesowi na jej widok łamało się serce. Nigdy nie widział takiego spojrzenia u żadnego człowieka. 

-Moje biedna córeczka. Moje kochane dziecko - w jej głosie można było wyczuć zarzut i pretensje. Jakby wiedziała o czymś o czym starszy mężczyzna nie wiedział. Na twarzy miliardera pojawił się niepokój.

-Nie! Jest moją ulubienicą - po tych słowach z cienia wyszła niższa od kobiety blondynka. Była ubrana w białą długą sukienkę przypominjącą bardziej koszulę nocną z szerokimi rękawami. Jednak sukienka była od dołu w odcieniach pyłu i brudu. Na twarzy dziewczyny widniały gdzieniegdzie zadrapania i zakrzepła krew. Prawa strona jej głowy przypominała krwawą miazgę, a krew z niej lecąca brudziła jej włosy i spływała po szyi. Poruszała się dosyć niezgrabnie jakby każdy następny krok napawał ją cierpieniem. Uśmiechała się delikatnie i chciała do niego podejść jednak zatrzymała ją drobna ręka jej matki na ramieniu - Jest moją wyjątkową córeczką. Ważniejszą od reszty - starzec myślał, że po tych deklaracjach kobieta puści swą córkę, jednak nic z tego. Tak naprawdę był przerażony stanem w jakim aktualnie widział Aurorę.  

-Ona umrze młodo - to stwierdzenie o mało nie zwaliło Reginalda z nóg. Podparł się krzesła aby nie upaść na marmurową polerowaną posadzkę. Odwrócił głowę od dwóch postaci ponieważ ból jaki wywoływały słowa jednej z nich był zbyt mocny. To nie mogła być prawda. Z Aurorą było wszystko w porządku. Był przecież u niej dwa tygodnie temu i dziewczyna miał się świetnie. 

Lux stellarum nostrarum | Five HargreevesWhere stories live. Discover now