Początek końca Aurory Edevane.

360 31 28
                                    

,,Ludzie ciągle polują na to, czego się boją.''

Tahereh Mafi ,,Dotyk Julii''

Osiemnastego czerwca miasteczko Mistydale nawiedziła potężna burza z piorunami. Aurora wyciągała swoje ciężkie kufry z schowka znajdującego się na końcu korytarza na pierwszym piętrze. Żałowała, że nie poprosiła Orena o pomoc kiedy jeszcze był w domu. Wyleciał prywatnym samolotem rodziny Edevane do Nowego Jorku ubiegłego wieczoru. Samolot miał wrócić do Bostonu gdy tylko burza pustosząca dwa stany ucichnie. Wszystkie loty zostały na ten czas wstrzymane przez porywiste wiatry. Dziewczyna zamierzała wrócić do Toronto bez zgody ojca, nie obchodziło jej to czy Reginald Hargreeves się zdenerwuje. Nauczyła się mieć to gdzieś.

Blondynka układała wszystkie swoje ubrania ładnie złożone w kostkę do dużych waliz zamykanych na ciężkie zamki. Jaskrawa błyskawica błysnęła za oknem, a po chwili światło w sypialni fioletowookiej zgasło pogrążając pokój w całkowitej ciemności. Edevane westchnęła ciężko i machnęła od niechcenia dłonią. 

Nad jej głową zawirowało kilka kul światła które wręcz oślepiały swoim blaskiem. W latających obiektach można było zobaczyć najszczęśliwsze wspomnienia jakie miała dziewczyna. Spotkanie Five'a na dachu jej pierwszej nocy w Akademii, ich pocałunek, pierwsze urodziny w Toronto, pierwsze święta w Mistydale czy Bal Przesilenia Zimowego gdy była dzieckiem. Pomiędzy świetlnymi wspomnieniami dojrzała jeszcze jedno z nich. Była w nim ona, Caleb i Theo na tegorocznym Festiwalu Wiosny. Aurora patrzyła intensywnie w stronę kulki, a ta po kilku sekundach pękła jak bańka mydlana zamieniając obraz w złoty pyłek który opadł na podłogę.

Fioletowooka wstała z podłogi i poszła do kuchni, miała ochotę napić się zimnego soku pomarańczowego. W kuchenne okno uderzały siarczyste krople deszczu które zamazywały widok podwórza. Nagle jej oczy oślepiły jasne światła reflektorów samochodowych. Silnik zgasł, a razem z nim światła pojazdu. Z czerwonego Forda Mustanga wysiadły cztery ciemne postacie. Zbliżali się do drzwi wejściowych, a dziewczyna szybko przemknęła w górę schodów, następnie obserwując przebieg wydarzeń zza ściany korytarza.

Nie była tchórzem, ale jednak dla bezpieczeństwa musiała zachować odległość. Złota okrągła gałka w kształcie głowy lwa zaczęła się obracać, a przez dziurkę od klucza przechodziło światło latarki. Po chwili po domu rozniósł się głuchy dźwięk wystrzału, a klamka odpadła na drewniany parkiet z głośnym brzękiem. Drzwi otworzyły się i stanęła w nich czwórka nastolatków.

Na samym przodzie stał Caleb z jak zwykle rozwianymi na wszystkie strony włosami. Miał na sobie czerwoną kurtkę drużyny, czarny T-shirt i równie ciemne spodnie. W ręce trzymał Colta 22 należącego do jego matki. Kupiła go kiedyś na wyprzedaży garażowej ich sąsiada. Tamten kolekcjonował bronie i sprzedał jej pistolet po okazyjnej cenie. To właśnie nim chłopak odstrzelił zamek chwilę temu.

Obok niego szła Theodora ubrana w biały kombinezon w paski. Na ramiona miała zarzuconą kurtkę przeciwdeszczową, która była jedynie odrobinę mokra. Jej proste zazwyczaj włosy pod wpływem wilgoci stały się falowane. Rozglądała się uważnie po ciemnym holu. Jej białe espadryle były całe mokre prawdopodobnie od wejście w kałuże. Caleb wepchnął jej pistolet w rękę, a jej dłonie trzęsły się na tyle mocno, że prawie upuściła broń. 

-Strzelaj we wszystko co się ruszy - ton chłopaka był suchy i opryskliwy. Granatowooka popatrzyła na swojego chłopaka. Od tygodnia był dla niej okropny. Zachowywał się jak nie on, był nerwowy i agresywny. Hargensen miała wątpliwości czy powinna z nim tego dnia iść. Utwierdziła się w tym przekonaniu kiedy zobaczyła jak wyjmuje broń z sejfu. Czy on naprawdę chciał zrobić krzywdę Edevane?

Lux stellarum nostrarum | Five HargreevesWhere stories live. Discover now