Wyjątkowi

708 30 13
                                    

Pov. Nicholas

Wszedłem do ciemnego pomieszczenia, zupełnie nie wiedząc czego mam się spodziewać. W około panował mrok, prawdopodobnie dlatego, że był już wieczór, a tam nie było żadnego światła. Moje oczy musiały dostać chwilę by przyzwyczaić się do nowych warunków i dopiero po chwili ruszyłem dalej. Z tego co byłem w stanie dostrzec pomieszczenie było utrzymane w surowym męskim stylu. W końcu moje oczy dostrzegły postać. Zrobiłem niepewnie kilka kroków zbliżając się w stronę mojego przyszłego rozmówcy, który właśnie stał na balkonie. Starałem się nie pokazywać swoich obaw i szczerze nie wiedziałem czy w ogóle mi się to udaje. W końcu stanąłem jakiś metr przed mężczyzną czekając aż to on pierwszy zacznie rozmowę.

- Przyszedłeś. - rzucił Mitchell, po czym oparł się o metalową barierkę. Miał na sobie czarne spodnie i białą bluzę, a w ręce trzymał papierosa. Nigdy nie rozumiałem tego zachwytu i pociągu do nikotyny. Nie należałam do osób palących, chociaż od czasu do czasu zdarzyło mi się jednego zapalić. Jednak zazwyczaj były to jakieś kryzysowe sytuacje, gdzie już nie miałem pojęcia co mam robić. Wtedy po prostu siadałem i paliłem, licząc, że wypalany przeze mnie papieros będzie lekiem na wszelkie zło. Szkoda, że to tak nie działało.

Właśnie znajdowałem się w apartamencie Dylana. On sam zaproponował mi spotkanie, a ja wiedziałem, że nie mogę odmówić. Chciałem wynegocjować jakiś bardziej neutralny grunt, jednak z tym człowiekiem nie było to proste. W końcu musiałem przystać na jego warunki, bo wiedziałem, że on mi nic nie zrobi. Miał inne, ważniejsze cele niż zabijanie mnie. Gdyby rzeczywiście to zrobił mógłby się pożegnać z zwrotem pieniędzy, na których mu tak zależało. Niestety podczas naszego niby napadu na nich ucierpiał jego towar i już nie nadawał się do użytku, a on obwinił za to winą właśnie naszą ekipę. Nie chciałem znowu z nim zadzierać więc po prostu zgodziłem się tam przyjść, nie mając pojęcia czego będzie ode mnie wymagał.

- Wiesz, że spokojnie mógłbym cię teraz zabić? - spytał, a ja tylko pokiwałem twierdząco głową na jego słowa, będąc pewnym, że on dostrzeże ten ruch. - Wiesz też, że tego nie zrobię.

- Masz rację. Znam cię i wiem, że w tym wszystkim jak zawsze chodzi o coś więcej. Mów otwarcie czego chcesz. - odpowiedziałem mu, po czym stanąłem tuż obok niego również opierając się o metal.

- Powiedzmy, że masz dwa wyjścia. - zaczął i przeniósł swój wzrok na mnie. - Albo wystąpisz dla mnie w kolejnych zawodach i wygrasz albo... - przerwał trzymając mnie w napięciu. On dobrze wiedział, że skończyłem z wyścigami, po tym co wydarzyło się ostatnim razem. Poza tym obiecałem moim przyjaciołom, że nigdy do tego nie wrócę i nic nie mogło zmienić mojego zdania.

- Albo? - dopytałem czując lekką obawę przed tym co on odpowie.

- Albo oddasz mi Cassandrę. - na jego twarzy pojawił się perfidny uśmiech jak tylko wypowiedział imię szatynki. Czemu ona zawsze musiała być we wszystko wplątywana? - Ona jest wyjątkowa. Pozwól mi ją zabrać dla siebie, a obiecuję, że już więcej nie wejdę ci w drogę. To tylko kobieta i chyba nie jest warta tego ryzyka? - z każdą sekundą uśmiech na jego twarzy tylko się poszerzał, a ja nabierałem ochotę by go zetrzeć. Wtedy już wiedziałem, że złamię daną bliskim obietnicę.

- Gdzie i kiedy ten wyścig? - spytałem po czym przeniosłem spojrzenie na panoramę miasta przede mną.

- Mogłem spodziewać się takiej odpowiedzi, po tym jak na nią patrzysz. - nie reagowałem na jego słowa nie chcąc jeszcze bardziej go w tym uświadamiać. - Za dwa tygodnie, tak gdzie zawsze przy Riverstreet. - jak tylko usłyszałem tą informację odwróciłem się i skierowałem w stronę wyjścia.- A co do dziewczyny, to jeszcze będzie moja! - zacisnąłem pieść nie chcąc robić kolejnych kłopotów.

Hell will come for us Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz