- Obiecuję. - niepewnie się uśmiechnęła na moje słowa, po czym zbliżyła się w moją stronę i złożyła lekki pocałunek na moim policzku. Kłamałbym gdybym powiedział, że to mnie nie zaskoczyło i nie wywołało uśmiechu na mojej twarzy.

Odsunęła się i spojrzała jeszcze raz na mnie, po czym w końcu opuściła pojazd. Głośno westchnąłem, wierząc w to, że uda mi się dotrzymać złożonej jej przysięgi. Przecież mieliśmy wszystko zaplanowane, nikt nic nie podejrzewał, Dylan też nie był na to przygotowany, więc to musiało się udać. Nawet jeżeli miałem jakieś złe przeczucia, to nie mogłem tego nikomu pokazać. Musiałem być silny, dla swoich ludzi i przede wszystkim dla swoich przyjaciół.

Wróciłem do rezydencji i resztę dnia przesiedziałem w swoim gabinecie, kilka razy dokładnie wszystko powtarzałem, by nie popełnić żadnego nieprzewidzianego ruchu, który jakoś by nas zdemaskował. Wszyscy w budynku chodzili lekko poddenerwowani, a napięcie było czuć na kilometr. Ja jedyny tylko chodziłem z uśmiechem na ustach, ukazując swoją pewność siebie. Wiedziałem, że jeżeli bym im pokazał swoją niepewność, to mogło by ich tylko bardziej załamać. Najgorsza w tym wszystkim była Van, która na każdym kroku wybijała nam tą akcje z głowy. Blondynka zdawała sobie sprawę, że nie ma już odwrotu, jednak pomimo tego i tak wciąż próbowała. Szczerze się jej nie dziwiłem, byliśmy jej przyjaciółmi i zależało jej na nas, rozumiałem to, że może się bać w tamtej sytuacji.

Jeszcze zanim wybiła ostateczna  godzina, postanowiłem opuścić dom, gdyż miałem jeszcze parę spraw do załatwienia. Umówiłem się z moimi ludzi o określonej godzinie, pod odpowiednim adresem. Chciałem wyjść niezauważony zwłaszcza przez blondynkę, jednak zanim opuściłem próg budynku ta mnie zatrzymała.

- Nick czekaj. - chwyciła mnie za ramię i odwróciła w swoją stronę. - Wiesz, że nie jest jeszcze za późno by się wycofać. Proszę zrób to. - myliła się, na to było już zdecydowanie za późno. Pokręciłem przecząco głową na jej słowa i zobaczyłem większy strach w jej oczach. - To jest niebezpieczne! Jeżeli któremukolwiek z nich się coś stanie to będzie tylko i wyłącznie twoja wina. - dodała, a ja ponuro spuściłem wzrok na jej słowa, bo wiedziałem, że ma rację. Narażałem życie swoich ludzi, jej przyjaciół i jej chłopaka. Ściągnąłem jej rękę ze swojego ramienia i już miałem odejść, jednak zanim zdążyłem to zrobić blondynka zamknęła mnie w swoim uścisku. - Uważaj na siebie i na nich. Proszę. - dodała, a ja mocniej ją objąłem. Początkowo dziewczyna chciała brać z nami udział w tej akcji, ale stanowczo jej zabroniłem, a reszta chłopaków mnie poparła. Ona w tym domu była naszym światełkiem w tunelu, była ważna dla każdego z nas i nikt nie chciał by stała się jej jakakolwiek krzywda.

W końcu po dość długiej chwili dziewczyna się ode mnie odsunęła, a ja posłałem jej uśmiech i odszedłem w stronę samochodu. Wiedziałem, że to będzie ciężka noc.

Gdy wybiła już dwudziesta pierwsza byłem na miejscu z całą moją ekipą. Opuszczona, zniszczona fabryka na północy Filadelfii, była idealnym miejscem dla nielegalnych interesów. Od jednego z moich informatorów wiedziałem, że to właśnie tam Dylan ma dobijać swojego targu. Jakiś facet miał mu dostarczyć kokainy, a on za nią płacił. Handel narkotykami był najczęstszym z naszych zarobków i przynosił najwięcej dochodów. Ukryliśmy samochody w lesie nieopodal, a sami schowaliśmy się w budynku. Było tam pełno starych gratów, więc nie było problemu z kryjówką. Kilka minut przed dwudziestą drugą do fabryki wszedł Dylan z trojgiem swoich ludzi, a chwilę później prawdopodobnie jego dostawca z obstawą dwóch potężnych mężczyzn. Było ich w sumie siedmiu, a nas dziesięciu, więc mieliśmy przewagę liczebną oraz element zaskoczenia. Plan był prosty atakujemy ich znienacka jak już dobiją targu, staramy się nikogo nie zabijać, zabieramy najlepiej i kasę i dragi, po czym szybko spieprzamy.

Mężczyźni podeszli bliżej w swoją stronę, po czym wymienili się czarnymi torbami. Obaj je otwarli i upewnili się, że żaden nie oszukuje. Uścisnęli sobie dłonie, a na ich twarzach pojawiły się pewne siebie uśmieszki, które my za chwilę mieliśmy zetrzeć. Założyliśmy kominiarki, bo nie chcieliśmy by Mitchell rozpoznał nas, po czym wkroczyliśmy po cichu do akcji, gdy oni się już wycofywali i opuszczali budynek. Pierwszych dwóch idących z tyłu udało nam się powalić i dopiero wtedy, gdy usłyszeli hałas reszta zorientowała się, że coś jest nie tak. Odwrócili się w naszą stronę, jednak na ich twarzach wcale nie było zaskoczenia. Dokładnie w tamtym momencie rozległy się pierwsze strzały, z drugiego końca budynku. Rozejrzałem się widząc zmierzającą w naszą stronę grupę z wycelowanymi pistoletami. W tamtej chwili zorientowałem się co się stało. Skurwiele skądś wiedzieli co planowaliśmy i też mieli ukrytych ludzi. Z tego wychodził tylko jeden wniosek, miałem w swoich szeregach jebanego kreta. Momentalnie ciśnienie mi się podniosło i całkowicie się wkurwiłem. Ruszyłem w stronę pieprzonego Dylana, chcąc po prostu przejąć forsę i jak najszybciej stamtąd spierdalać. Jego oddziały naparły na moich ludzi, a w całym budynku było tylko słychać odgłosy walk. Mieliśmy broń, więc mogliśmy po prostu do siebie strzelać, ale wiedziałem, że Mitchell to skurwysyn i woli starą dobrą zabawę pięściami.

Rzuciłem się na niego, wymierzając pierwsze ciosy. Zacząłem od prawego sierpowego, co go trochę zdekoncentrowało, kolejno z całej siły kopnąłem go w brzuch, przez co zatoczył się do przodu. Miałem nad nim przewagę, jednak nie trwała ona długo.

- Ściągnij tą kominiarkę i tak wiem, że to ty Hayes. - przez jego słowa straciłem czujność i nawet nie zorientowałem się kiedy jego pięść spotkała się z moją twarzą. Kurwa skąd oni wiedzieli, że to my?! - Jesteś idiotą jeśli myślałeś, że to ci się uda. - dodał po czym wymierzył we mnie serię ciosów, a ja sam nie wiedziałem czemu się nie broniłem. Zerwał mi materiał z twarzy i uśmiechnął się perfidnie. Przewrócił mnie na ziemię i zaczął mnie okładać pięściami, przerywając tylko na chwilę. - Ciekawe czy spodobasz się Cassandrze w takim wydaniu. - momentalnie otrzeźwiałem, gdy do moich uszu doszły jego słowa.

Zablokowałem kolejne jego ciosy i obróciłem nas, tak, że to ja nad nim górowałem. Ten idiota przypomniał mi o obietnicy danej szatynce, a ja nie miałem zamiaru tak łatwo jej zawieść. Popadłem w jakąś furię i wymierzałem uderzenie za uderzeniem, w głowę, klatkę piersiowa, gdzie tylko padła moja pięść. Dylan był już w okropnym stanie i dopiero jak zauważyłem go krztuszącego się krwią otrzeźwiałem. Nie miałem zamiaru go zabijać, chociaż skurwiel na to zasługiwał. Wstałem z niego i ruszyłem w stronę leżącej na ziemi torby z pieniędzmi. Już zaczynałem się cieszyć, że jakimś cudem mi się udało, gdy zatrzymał mnie głos z tyłu.

- Ani kroku dalej. - odwróciłem się i zauważyłem jednego z ludzi Mitchella z bronią wycelowaną prosto we mnie. Wyglądał na młodszego ode mnie, jednak pomimo tego jest postawa była pewna siebie i nieustraszona.

Byłem pieprzonym debilem, bo zapomniałem, że jest tutaj znacznie więcej jego ludzi. Byłem wściekły na siebie, że początkowo myślałem, że cała ta akcja pójdzie jak po maśle, moją złość podsycał jeszcze fakt, że ktoś z moich ludzi wydał nas wrogom. Ufałem każdemu chłopakowi ze swojej ekipy, a któryś z nich zrobił mnie w chuja. Wiedziałem, że jeśli tylko wrócę do domu żywy to pierwsze co zacznę szukać kreta, a jak go znajdę, to gorzko pożałuje swojej zdrady. Wróciłem wzrokiem i myślami do stojącego naprzeciwko mnie chłopaka. Uśmiechnął się do mnie perfidnie, a ja widziałem w jego oczach, że ma ochotę mnie zabić. To był moment w którym pomyślałem o tym, że może jednak nie dotrzymam złożonej Cassandrze obietnicy. Kolejne co zarejestrowałem to był głośny dźwięk wystrzału.

~°~°~°~°~°~°~°~°~°~°~°~°~°~°~°~°~°~°~°

Jest i kolejny rozdział!
Ten nasz Nicholas zawsze musi się wpakować w kłopoty, co w sumie czyni go podobnym do Cassie😁

Taka mała wskazówka do kolejnych rozdziałów: nie wszyscy wrogowie nimi są 😏

Zachęcam do komentowania, gwiazdkowania i no w ogóle jakiejś aktywności!

Buziaki❤
Hummingbird_96

Hell will come for us Onde histórias criam vida. Descubra agora