Dzisiaj ostatni dzień czerwca. Ten czerwiec był dziwny, ale chyba dziwny w dobrym sensie. Działo się maksymalnie dużo i jednocześnie mało rzeczy, ale chyba jak zwykle w czerwcu, czułam się jakoś inaczej, niż w inne miesiące. Jakby każdy czerwiec wczepiał we mnie fragment duszy kogoś zupełnie innego, kim właśnie poniekąd staję się przez te 30 dni, a potem wracam do dawnej siebie, jednak trochę zmieniona i dojrzalsza.
Jak to zwykle bywa, czuję się podle, kiedy wiem, że nadchodzi lipiec, a mój nastrój jest tylko spotęgowany powyborczym kacem moralnym, który będzie będzie jeszcze trwał przez najbliższe dni (albo i do kolejnych wyborów).
Zauważyłam też, że jestem zupełnie niezdrowo uzależniona od towarzystwa innych ludzi i dosłownie, zwłaszcza po tej kwarantannie, muszę cały czas mieć kogoś przy sobie, najlepiej wielu ludzi, znajomych i wcale nie rodzinę, a jak na chwilę zostaję sama, to zaczynam płakać.
Ale jak jestem w dużym towarzystwie i dobrze się bawię, to czasem nadchodzi taka chwila, że wychodzę ze swojego roześmianego i pewnego siebie ciała, staję obok i patrzę na siebie z pewną dozą obrzydzenia albo z jakimś innym uczuciem, którego jeszcze nie umiem zdefiniować i zastanawiam się, czy to na pewno jestem ja.
Mam wrażenie, że nigdy nie uda mi się na to odpowiedzieć.
CZYTASZ
darkness
Randommłodość jest ciężka i gorzka, jest niezgodą na świat i niezgodą na siebie, jest od początku zmaganiem się z czułością i cierpieniem.