rozdział 35

356 32 9
                                    

Pov. Jack.

Minął tydzień. Zasrany tydzień w którym ani razu nie porozmawiałem z Brooklynem.

Chłopak unika mnie jak tylko sie da. Gdy wchodzi do pokoju gdy ja tam jestem wychodzi w ekspresowym tempie. Nie odzywa sie ani nawet na mnie nie patrzy. Powoli mam dosyć. Mam dość tej przerwy. Tej spiny i całej niepotrzebnej dramy którą SAM rozpętałem.

Jestem na siebie tak wściekły ze sobie tego nie wyobrażacie. Chyba bardziej juz sie nie da. Spierdoliłem po całości.
A jestem taką ciotą ze boje sie nawet zagadać.

Zauważyłem też na dniach ze blondynek jest nierozłączny z telefonem. Ciągle siedzi i z kimś SMS'uje. Uśmiecha sie i cieszy do telefonu jak głupi. Powoli zaczyna mnie to irytować.

Rozumiem ze jesteśmy pokłóceni itp. ale no bez przesady. Żeby mnie unikać i romansować-chyba- z kimś bo mamy drame? No takich rzeczy sie nie robi. Jest jak jest ale ja bym tak nigdy nie zrobił.

Brakuje mi jego uśmiechu.-w moją strone oczywiście-Jego szczerego a nie wymuszonego śmiechu. Jego bliskości i miziania sie dniami i nocami.

Brakuje mi tego cholernie ale nie potrafię. Po prostu nie potrafię sie ogarnąć i zapukac do jego drzwi. Boje sie ze mnie wygoni.

Wiem ze jest smutny. Wiem ze cierpi. Wiem ze pewnie czeka na mnie. Aż przyjde i przeproszę. Sprzymierzałem sie do tego juz Bóg wie ile razy ale za każdym razem uciekałem do siebie żeby przemyśleć czy to ma sens?

Moze on juz nie chce ze mną być? Moze juz mnie nie kocha? Moze to przez tego całego Zach'a? Jeśli Brooklyn juz mnie nie kocha to wiem ze to tylko i wyłącznie z mojej winy. To ja zacząłem to wszystko. To ja to spieprzyłem.

Wtedy tez przepraszałem. Wtedy obiecałem ze sie to nigdy więcej nie powtórzy...i co? Powtórzyło sie...

Wiedziałem ze tak będzie? Tak. Wiedziałem ze doprowadze jeszcze nie raz tą cudowną istotę do płaczu. Do zgrzytu zębów. Do przygnębienia i bólu.

Pov. Ryan.

Te dwie durne przeszczepy nadal są skłócone. Nadal sie do siebie nie odzywają. Nadal chodzą smutni i przygnębieni. Nadal siedzą sami i często sie do nikogo nie odzywają. Jeszcze Jack to tam spoko. Odezwie sie i pogada a Brook? Siedzi cały dzień w telefonie szczerząc sie do niego jak ostatni debil. Jestem na 100% pewny ze wypisuje z tym całym Zach'iem. Zaczyna mnie ten typek lekko irytować. Gdyby nie on to wszystko było by dobrze.
Chłopcy byli by juz pogodzeni.

A moze ten cały Zach demoralizuje Brooklyna?! W sumie? Bardzo możliwe...blondynek jest bardzo ufny i głupi więc szybko daje sie omamić.

Chwilami nie mam juz na niego siły.

A tak poza tym co dzieje sie u Jacklyn'a. Zkumałem sie dobrze z Jackiem. To naprawde spoko chłopak. Wydawał sie inny a tak naprawde jest zajebistym kumplem.

Widziałem sie juz z nim kilka razy więc mam juz o loczku zdanie. Dobre zdanie. Naprawde dobre.

(Teraz będzie taki w chuj ogromny skipe time poniewaz napisałam rozdział o tym jak Jacklyn sie godzą ale kuźde nie zapisało sie a nie mam czasu jak napisać taki sam. Takze przepraszam...)

Dziś jest domówka u nas. Zaprosiłem kumpli z drużyny w tym Jacka i reszta chłopców paru swoich. Z tego co wiem Zach ma przyjść. No właśnie...Zach. W sumie to spoko chłopak. Był u nas kilka razy i naprawde jest spoczko.

Wszystko zaczęło sie koło 20:30 kiedy to juz lekko wstawiony Brandon wpadł do basenu. Cudownie.

Stwierdziłem ze reszta drużyny zajmie sie tym zchlańcem więc jako ze jeszcze 2 osoby z naszego dzisiejszego grona sie nie znają to postawiłem Jackowi przedstawić Zacha. Mam nadzieję ze sie dogadają bo z tego co juz wiem to dwa różne charakterki. Więc...moze być ciężko.

Zgarnąłem Zacha za rękę i pociągnąłem w strone ogrodu gdzie za drzewem stał Jack z Dante'm.

-Gdzie mnie ciągniesz?-zapytał Zach.

-Chodz...poznasz kogoś.-powiedziałem.

Gdy byliśmy juz przy samym drzewie krzyknąłem imie mojego kumpla.

Jack odwrócił sie i ze świstem wciągnął powietrze do płuc.
Zach tak jak trzymał nadal moją rękę tak nagle ją puścił.

Chłopcy patrzyli na siebie z niezrozumieniem na twarzach. Z resztą...tak jak ja...

-Zach...?-zapytał loczek podchodząc do mnie i bruneta o kilka maleńkich kroków.

Zach gdy zauważył ze jego...nie wiem kto nawet...zbliża się w naszą strone cofną sie w tył.

Ja nic sie nie odzywalem. Nie miałem pojęcia o co tu do cholery chodzi.

-Nie...n..nie-zaczął jąkać sie Zach po czym po dosłownie sekundzie wyrwał swoją rękę z mojego uścisku i wybiegł z ogrodu.

-E...umm...Jack? O co tu chodzi?-zapytałem zdezorientowanego chłopaka. Ten podniósł głowę do góry i spojrzał na mnie z lekkim gniewem.

-O...o nic.-burknął po czym szybko ulotnił sie z miejsca w którym niedawno stał.

Gdy obejrzałem sie za siebie aby zobaczyć gdzie poszedl juz go nie dostrzegłem. Poprostu znikną.

Nie wiem co sie tu odjebało ale mam ochote sie dowiedzieć...

Sry za ten skip ale no wyszło jak wyszło. Ale powiem wam tak...było...ciekawie. I troche brutalnie. Ale...tylko troszeczkę...

Xx

Nieobliczalny|Randy/Jacklyn/Dorbyn/Jachary|Where stories live. Discover now