rozdział 28

405 29 4
                                    

Pov. Brooklyn

Od momentu jak tylko wszedłem do domu obiła mi sie o uszy jakaś kłótnia.

-Gdzie on jest tyle czasu?!-chodzi o mnie czy Mikey'a?

-Nie wiem. Nie mnie sie czepiaj. To ty jestes jego chłopakiem.-rozpoznałem głos Ryana.

Czyli jednak to ja będę miał kłopoty...

-Mógł chociaż uprzedzić że wychodzi!-awww Jonky sie martwi!

-Jackie on jest juz duży. Nic mu nie będzie. Nie martw sie.-usłyszałem jak mówi Andy.

Jedyny normalny w naszej małej społeczności.

Próbowałem nie zauważalnie przemknąć do swojego pokoju ale przerwał mi ten głos...ughh zauważył mnie.

-Brooklyn'ie David'zie Avraam'ie Gibson'ie Wyatt'cie gdzieś ty sie szlajał?!-powiedział poruszony tym ze wyszedłem Jack.

-Umm nad...-juz chciałem zacząć mówić o jeziorze ale stwierdziłem ze będzie to moje sekretne miejsce. Moje i Zacha. No chyba ze wie o nim ktoś ze znajomych Zacha. Ale jednak będzie MOJE i JEGO.-...na spacerku-uśmiechnąłem sie niewinnie próbując udobruchać chłopaka.

-Na spacerku przez 4 godziny?!-zapytał zirytowany moją wypowiedzią.

-A i owszem KOCHANIE.-wyostrzyłem specjalnie ostatnie słowo.

-Jesteś głodny?-zapytał raptem łagodniejąc i uśmiechając sie do mnie jak gdyby nigdy nic.

-Nie dziękuję. Jestem zmęczony. Pójdę sie położyć.-powiedziałem podchodząc do wyższego delikatnie całując go w policzek.

Ale chała. Myślałem ze będzie większa drama a tu taka dupa. Nic ciekawego.

Położyłem sie na swoim łóżku i sprawdzałem sociale. Stwierdziłem ze poszukam tam mojego nowego kolege.

Szukałem wszędzie. Instagram. Snapchat. Facebook. Messenger. Tumblr. Twitter a nawet na Googlach i nigdzie go nie było.

Był aż tak nowy? Moze chce być anonimowy. Incognito?

Przypomniałem sobie po chwili ze przecież mam jego numer i ze mozemy tak pisać.

Chciałem juz zacząć pisać ale wtedy do mojego pokoju wparował młody Duff

-Mikey wrócił.-powiedział szybko po czym wybiegł.

To go nie było?

Wyszedłem na korytarz i zszedłem po schodach.

Mikey miał całe zdarte dłonie. Dopiero po chwili zauważyłem ze są one we krwii. Tak samo jak jego koszulka. Niespodziewanie przeszły mnie dreszcze.

Co tu sie odwala? To jakiś sen? Boze niech ktoś mnie uszczypnie.

-Mikey...-usłyszałem stłumiony głos Pani Duff. Głośno przełknęła gule w gardle która stała chyba juz nam wszystkich.

Chłopak odwrócił głowe w jej stronę i patrzył na nas nie obecnym wzrokiem.

-Skarbeńku co sie stało?-zapytała z troską ale i wyczuwalnym strachem.

Chłopak w dalszym ciągu stał i patrzył na nas. Jednak po dłuższej chwili sie odezwał.

-Ja...ja...-mówił ale nie był w stanie dokończyć gdy nagle przez drzwii wbiegł Sonny.

A ten tu co ro...? A no tak! To jego mi brakowało!

-Mikey spokojnie...-zaczął czarno włosy loczek.-uspokój sie.

Chłopak teraz zamiast patrzeć spojrzał na niego.

Coś tu jest nie chalo. Coś mi tu nie gra.

Żaden z nas nie był w stanie sie odezwać. Każdy był zbyt przerażony wyglądem przyjaciela.

-Sonny ja...-mówił ale wyższy natychmiast podszedł do niego i go przytulił.

-Juz dobrze...ja wiem. Wiem co sie stało. Przepraszam skarbie. Tak bardzo przepraszam...-powiedział.

Stali tak jeszcze jakieś 5 minut po czym bez słowa poszli na górę.

-Co. Tu. Sie. Stało?-powiedziałem dysząc jakbym przebiegł maraton.

-Boze czyja to była krew?-powiedziała mama Andy'ego.

Bez słowa odwróciłem sie na pięcie i poszedłem na górę.

Usłyszałem ciche rozmowy więc ruszyłem w stronę skąd dochodziły.

-Dlaczego to zrobiłeś...?!

-Nie chciałem...przepraszam. Zamknął mnie teraz?-rozpoznałem ze to Mikey.

O boze...czy on zabił człowieka?

-Nie. Nie powinni. W razie czego ochronie cię-Boże. Sonny chce zatuszować sprawę?

Szybko pobiegłem na dół gdy cała reszta siedziała roztrzęsiona w salonie.

-Jezu...słuchajcie! On...on chyba zabił człowieka!-zacząłem a wszystkie oczy patrzyły na mnie z niezrozumieniem.

-Ale kto?-zapytał Ryan.

-No Mikey. Nie widzieliście ile krwii miał na rękach i bluzce! On zabił człowieka!-mówiłem na jednym wdechu.

-Co. Ty. Wygadujesz? Mikey? Prosze cie. On gdy miał 12 lat to płakał gdy jego tata zabił muchę. Jak mógłby zabić człowieka? Ubzdurałeś sobie coś Brook.-powiedział Andy

-Nieprawda! Słyszałem ich rozmowę...!

-Jaką rozmowe?-nagle do salonu wszedł Sonny z Mikey'em.

O shit. Jestem w dupie.

-Musimy pogadać.-powiedział stanowczo Cobban siadając przy stole.-Teraz.

Ze względu na to ze teraz sie go boje usiadłem jak najdalej od tego mordercy.

-Ta krew...nie była ludzka.-zaczął patrząc wymownie w moją strone...z resztą...jak cała reszta.-To była zwierzęca krew. Nic nikomu sie nie stało.-mówił a wszyscy milczeli.-Byłem u rodziców. Zdziwiło mnie to ze nie było tam naszego psa-Taffiego-oznajmił-posiedziałem chwile i gdy wychodziłem Taffie przyszedł cały poobijany a do tego we krwii. Ledwo żył. Zdechł na moich rękach. Chowając go...ubabrałem sie krwią. Dlatego wróciłem brudny. Wracając wdałem sie w konfrontację ze strażą miejską. Pobiłem jednego i dlatego bałem sie ze mnie posadzą. Nikogo. Nie. Zabiłem.-powiedział uświadamiając nam. A w szczególności mi ze źle myślałem.

-Ugh no sorry.-powiedziałem speszony całą sytuacją. Nienawidzą takich sytuacji do cholery!

Po jeszcze jakiś 15 minutach gadania stwierdziłem ze pójdę juz do siebie.

Położyłem sie ponownie na moje wyro i powoli odpływałem.

Lecz przeszkodził mi dzwięk powiadomienia.

Sięgnąłem na telefon i spojrzałem na adresata.

16:49
Od: Zach.

Hej. Zapomniałem podziękować za miło spędzony czas. Tak więc...dziękuję.

Do następnego xx.

Spojrzałem na godzine i zauważyłem ze jest juz 20:00. Czyli pisał jakieś 3 godziny temu.

Ale żeby nie być chamskim odpisałem.

20:00
Do: Zach.

Hejka. Sorry ze dopiero teraz odpisuje ale była mała drama. Na szczęście juz jest dobrze. Też dziękuję.

Do następnego...jak najszybciej xx

Po tej wiadomości odpłynąlem juz na dobre.

Witam ponownie.

Co do poprzedniego rozdziału...jestem ciekawa czy zgadliście...
















Chodziło o Zacha Herrona i Jacka Avery'ego z Why Don't We.
Ja osobiście uwielbiam ship Jachary.

Do następnego...chyba xx❤

Nieobliczalny|Randy/Jacklyn/Dorbyn/Jachary|Where stories live. Discover now