Poczuł jego dłonie na swojej koszulce i po chwili mocne uderzenie plecami o ścianę, które niemal odebrało mu oddech.

- Winchester, puść go! - krzyknął strażnik, ale widocznie nie do końca wiedział co ma zrobić.

John natomiast trzymał mocno Deana i patrzył na niego z nienawiścią w oczach.

- Masz szczęście, gówniarzu, że bardzo długo nie miałem pewności i miałem pieprzoną nadzieję bo inaczej to co zrobiłem ci twojego ostatniego dnia pod moim dachem robiłbym codziennie. 

Dean czuł, że pęka, ale już nie przez załamanie, a nienawiść. Dlaczego  żaden ze strażników jeszcze nie rzucił się do pomocy? A może to było celowo - dopóki widzieli, że John nie robi nic więcej to wszystko działało na korzyść Deana. Przecież na pewno zgłoszą to co tu zaszło. John Winchester był już skończony. To było gwoździem do jego trumny. Może i grał nieco silniejszego niż był w rzeczywistości, ale nie mógł dać mu tej satysfakcji. Poza tym był tak blisko usłyszenia tego, czego potrzebował na nagraniu... Spojrzał na mężczyznę z tak ogromną nienawiścią, że wewnętrznie się przeraził, że stać go na to, aby nienawidzić kogoś aż tak bardzo.

- Codziennie byś mnie gwałcił?! - niemal warknął. Jeśli strażnicy zaraz nie zareagują to nie skończy się dobrze.

- Z czasem oddawałbyś mi się dobrowolnie, gnoju. To już nie byłby gwałt. Zresztą... nie wmówisz mi, że ci się nie podobało. Jesteś typowym betą, a byłeś taki ciasny... twój chłoptaś powinien mi podziękować.

W tym momencie Dean nie wytrzymał i z całej siły kopnął Johna w krocze. 

Mężczyzna zatoczył się do tyłu i w tym momencie zareagowali strażnicy. Jeden chwycił Deana, drugi Johna.

- Pieprzony gówniarz! - warknął John. - To nie ona miała zginąć w tym samochodzie, tylko ty!

Dean spojrzał na mężczyznę zszokowany.

- O czym ty mówisz?

- Naprawdę myślałeś, że to był wypadek?! Miałeś jechać następnego dnia do Missouri. Miałeś prowadzić to cholerne auto! Gdyby po ciebie nie pojechała, żyłaby! Próbowałem ją zatrzymać - głos Johna zaczął się łamać. - Kochałem ją, a przez ciebie ją straciłem! To ciebie chciałem zabić! Nigdy nie miałeś prawa się urodzić, pieprzony bękarcie!

Chłopak poczuł jak robi mu się słabo. Wyrwał się ochroniarzowi i rzucił w stronę wyjścia z sali, po czym opierając się o ścianę korytarza opadł na podłogę i chowając głową w kolana zaczął płakać.

- Tak jest, uciekaj! - przez otwarte drzwi słyszał krzyki Johna Winchestera. - Zabij się! A nie.. zapomniałem, że tego też nie potrafisz!

Starał się go nie słuchać. Ten człowiek przecież nic dla niego nie znaczył. Teraz znaczenie miała tylko jedna informacja: jego matka nie zginęła w wypadku - to było morderstwo. Morderstwo, którego ofiarą nie miała być Mary Winchester, a jej starszy syn. 

Dean wciąż odtwarzał w głowie jedną myśl: Nigdy nie miałeś prawa się urodzić - może w tym zdaniu było więcej prawdy niż mogłoby mu się wydawać. Może naprawdę nigdy nie powinien bł się urodzić? Bo czy był ktoś kogo dopuścił blisko i nigdy nie zranił? Cas, Sam, Bobby, Charlie...

- Dean? - usłyszał obok siebie zmartwiony ton Casa, ale nie potrafił na niego spojrzeć. - Dean, co się stało?

Chłopak nie odpowiadał. Zamiast tego odsunął się od Casa, którego jeszcze bardziej to zaniepokoiło.

- Dean?! - teraz w jego głosie było słychać przerażenie. Kucał obok płaczącego chłopaka i nie miał pojęcia co się dzieje. Nic z tego nie rozumiał. Co tam się stało? Co Dean tam usłyszał? Złapał go delikatnie za kolano próbując tym samym lekko podnieść jego głowę, by odważył się na niego spojrzeć.

- Zostaw mnie! - krzyknął będąc niemal w spazmach. To było jak najgorszy koszmar. Jak miał dalej wieść szczęśliwe życie wiedząc, że jego matka zginęła przez niego?

- Dean, co tam się stało? - spytał Cas coraz bardziej zaniepokojony.  Były anioł nie odsunął się. Nie miał zamiaru go teraz zostawiać. Widział go kiedyś w takim stanie i wiedział jak to się skończy, jeśli go zostawi samego. Nowe przeznaczenie nowym przeznaczeniem, ale Dean i tak żył już na kredyt i doskonale wiedział, że w tej sytuacji zawsze można coś zmienić. To przeznaczenie było elastyczne.

- Dlaczego mnie wtedy uratowałeś?! - niemal warknął. - Powinienem był wtedy zginąć, zasłużyłem na to.

- Dean, o czym ty mówisz? - Cas czuł, że gubi się w tym wszystkim. - I wiesz, że uratowałem cię, bo cię kocham.

- Więc przestań mnie kochać.

Brunet zamarł na moment. Co to niby miało znaczyć?! Nie miał pojęcia co tam się stało, ale jedno wiedział na pewno - nigdy nie przestanie kochać Deana. Cokolwiek by się nie stało. Cokolwiek by się nie wydarzyło i jak bardzo Dean by go nie błagał by odszedł, on go nie zostawi. Ten chłopak był tym, dla którego poświęcił wszystko z miłości. Był wszystkim co teraz miał.

- Kochanie...

- Nie mów tak do mnie więcej - powiedział stanowczo Dean. - Wszyscy przeze mnie cierpią. W najlepszym wypadku płaczą, a w najgorszym... 

- Dean, nie mów tak - przerwał mu nie mając nawet zamiaru tego słuchać. 

- Ten drań zrobił coś z samochodem, bo był pewien, że ja będę następną osobą, która będzie go prowadzić. To ja miałem zginąć, nie ona. Zabiłem ją - mówił przez łzy.

- Nie, Dean - powiedział stanowczo Cas. - Takie było przeznaczenie. Twoja mama od zawsze miała zginąć w tym wypadku. To nie była twoja wina. Nie wiedziałeś. Nic nie zrobiłeś i nic nie mogłeś zrobić. To nie ty ją zabiłeś, tylko John Winchester. 

Dean próbował się uspokoić, bo wiedział, że Cas miał rację. Doskonale wiedział jak miał zginąć i nie był to wypadek samochodowy.

- Nie przestanę cię kochać tylko dlatego, że twierdzisz, że na to nie zasługujesz - kontynuował Cas. - Bo zasługujesz, Dean - powiedział z naciskiem w głosie. - Zasługujesz na wszystko co najlepsze po tym co przeszedłeś. Po tym jak mnie wspierałeś, jak ze mnie nie zrezygnowałeś... chcę ci dać, pokazać to co najlepsze. Bo na to zasługujesz. Twoja mama cię kochała, Dean i chciałaby tego, żebyś był szczęśliwy.  Chcę, żeby tak było i dopilnuję, żeby tak było. Nigdy cię nie opuszczę.

No i co on miał na to odpowiedzieć?  Pamiętał ostatnią szczerą rozmowę z mamą, gdy rozmawiali o tym, że to się skończy, że się wyprowadzą. Nie chciała, aby Dean musiał dłużej cierpieć. Zaraz po jej śmierci dostał swojego anioła. Anioła, który nie pierwszy raz obiecał, że go nie zostawi i jak dotąd nigdy go nie opuścił (a przynajmniej nie dobrowolnie). Anioła, który dał mu więcej niż mógłby od kogokolwiek kiedykolwiek oczekiwać. 

Zebrał się w sobie na tyle by móc spojrzeć Casowi w oczy i dostrzegł w nich strach. Bał się, że Dean go zostawi. Nie zasłużył na ten strach. Nie po tym co już zrobił. 

Przytulił go mocno i zaczął płakać w jego klatkę piersiową. Cas początkowo był w szoku, ale szybko objął Deana i zaczął gładzić go po plecach.

- Już dobrze, kochanie. Jestem tu - powiedział czule i łagodnie.

- Wiem, Cassie - odpowiedział cicho Dean. - I dziękuję.

- Za co? - spytał zdezorientowany.

- Za to, że jesteś w stanie walczyć o mnie w momentach, kiedy ja praktycznie zrezygnowałem sam z siebie - podarł nos, próbując się uspokoić. - Jesteś najlepszym co mnie kiedykolwiek spotkało. Chcę żebyś zawsze o tym pamiętał.

- Kocham cię, Dean - powiedział cicho Cas, po czym pocałował go we włosy.

Dean uśmiechnął się minimalnie na ten gest. Dlaczego on zawsze potrafił wywołać uśmiech, kiedy tak bardzo tego potrzebował? Był wspaniały i chłopak doskonale zdawał sobie sprawę, że na nikogo i na nic lepszego w życiu nie trafi. Cas zawsze będzie tym, który dał mu najwięcej. 

N/A

Dobra wiadomość: mój laptop po ponad 24h buntu zmartwychwstał i znów jako tako współpracuje, więc wracam do pisania szybciej niż sądziłam ^^

Anioł Stróż [Destiel AU]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz