42

885 99 42
                                    

Dean siedział na kanapie przed telewizorem. Obok siedział. Oglądali jaki serial paradokumentalny. Pił piwo czując jak coraz bardziej się stresuje. Przestał czuć obecność Casa niecałe dwie godziny temu. Miał nadzieję, że to dlatego, że musiał bardziej oddać się walce, że po prostu jest przy nim mniejsza część energii anioła niż zazwyczaj.

Tak cholernie się o niego bał. Ale wierzył, że wróci. Przecież obiecał, że wróci. Tego się trzymał. Musiał.

- W porządku? - spytał Sam.

- Nie - powiedział zirytowany. Przecież ten idiota wiedział, co się dzieje. - Mój chłopak jest na jakiejś pieprzonej anielskiej wojnie i może nie wrócić. Czy twoim zdaniem to jest w porządku?

Sam nie odpowiedział. Dean też nie miał zamiaru nic powiedzieć. Znowu wyjął telefon i spojrzał na ich ostatnie wspólne zdjęcie. Uśmiechnął się lekko widząc jacy szczęśliwi byli. Chciał, aby znowu tak było. Chciał, by znowu byli razem i mogli się cieszyć swoją wzajemną bliskością, miłością i troską. 

Cholera, nigdy na nikim aż tak bardzo mu nie zależało jak na tym aniele. Wiedział, że Casowi równie mocno (jeśli nawet nie mocniej) zależy na nim. I to było piękne. Uczucie, które ich łączyło było piękne. 

Sam widział jak jego brat patrzy na to zdjęcie i bał się odezwać chociażby słowem. Kiedy Dean powiedział mu, że zostanie ojcem był pewien, że między nim i Castielem koniec, że anioł mu tego nie wybaczy. 

- Myliłeś się - Dean przerwał ciszę ze słabym uśmiechem. - Powiedział, że mi wybaczył i że mnie kocha, że wróci, żebyśmy mogli być razem. Walczy o to. 

- Oby naprawdę tak było, Dean. Chciałbym tego dla ciebie. Dla was obu.

Dean uśmiechnął się nieco mocniej, wciąż patrząc na zdjęcie.

- Myślałem, żeby mu się oświadczyć niedługo po tym jak wróci. Może nie od razu, ale kilka miesięcy... - rozmarzył się. - Skoro daliśmy radę przejść to wszystko, to damy radę ze wszystkim.

- Jesteś go pewien? - upewnił się.

- Bardziej niż pewien, Sammy - stwierdził.

I wtedy wszystko legło jak bańka mydlana...

Przed telewizorem pojawił się Lucyfer. Cały we krwi. Był przygnębiony, zrozpaczony. Dean natychmiast zerwał się z kanapy i podszedł do archanioła, który pokręcił jedynie głową.

- Co się stało? - zapytał słabo, bojąc się odpowiedzi. Lucyfer opuścił wzrok jakby w obawie, że chłopak go zaatakuje gdy powie mu prawdę. - Co się stało?! - wrzasnął.

Archanioł uniósł wzrok na Deana i znowu pokręcił słabo głową.

- Przegraliśmy - powiedział łamiącym się głosem. - Rafał zabił Castiela. To koniec. Przykro mi, Dean.

Poczuł jak uginają się pod nim kolana. Po chwili był już na podłodze z twarzą w dłoniach, po których skapywały kolejne łzy.

Czemu wierzył w to, że będzie dobrze? Przecież dobro nigdy nie wygrywa. Nigdy.

Ktoś zaczął pukać do drzwi, ale Dean to zignorował. Był zbyt zrozpaczony. Nie dbał o to kto puka. Dbał tylko o to, aby nigdy nie zapomnieć o Casie. By nie zapomnieć o tym w jaki sposób go dotykał, jak na niego patrzył, jak go obejmował, jak całował... nie mógł uwierzyć, że już nigdy go nie zobaczy. Nie wierzył, że już nigdy nie będzie mu dane zobaczyć tego pięknego uśmiechu na twarzy anioła. Jak on miał teraz żyć?

Pukanie się nasilało.

- Dean, otwórz! - usłyszał głos Justina. 

Czego ten dupek tu teraz chciał?! On tu cierpiał! On tu...

Leżał na łóżku w swoim pokoju hotelowym. Zasnął? W sumie nie spał prawie całą noc... To był sen?

Szybko dobrał się do telefonu, aby mieć pewność. Była jedenasta szesnaście - z Casem rozstał się nieco ponad trzy godziny temu i... co najważniejsze - czuł jego obecność, na co się uśmiechnął.

Castiel żył.

- Winchester! - Justin wyrwał go z krainy myśli przywołując do rzeczywistości.

- Chwila! - odkrzyknął mu, po czym pierwszy raz odkąd był dzieckiem uklęknął na ziemi i zaczął się modlić. - Cassie, nie wiem co tam się dzieje. Nie wiem jak sobie radzisz, ale mam nadzieję, że wszystko jest w porządku. Wierzę, że dasz radę zrobić to co powierzył ci twój Ojciec i wierzę, że niedługo znów będziemy razem. Chcę znowu cię przytulić i wiedzieć, że jesteś bezpieczny. Nigdy ci tego nie powiedziałem, ale jestem z ciebie dumny, kochanie. Pomyślałem, że będę się modlił codziennie, aż wrócisz, bo skoro mnie słyszysz to może ci to pomoże przetrwać tę wojnę. Walcz i wróć cały. Proszę. Kocham cię. I czekam tu na ciebie.

Wstał i wciąż lekko zaspany ruszył w stronę drzwi. Pora na zmierzenie się ze swoimi wyzwaniami.

Anioł Stróż [Destiel AU]Where stories live. Discover now