46

800 93 3
                                    

Dean zdobył największą ilość głosów i oficjalnie wrócił do roli faworyta całej edycji programu. Justin podszedł do niego dopiero gdy razem z Casem mieli już wychodzić. Merton od razu zmarszczył brwi widząc resztki krwi na szyi chłopaka.

- Co ci się stało? - spytał widocznie zmartwiony, a gdy Dean otworzył usta, aby coś powiedzieć, mężczyzna postanowił go ubiec nim ten postanowi go okłamać. - I nie uwierzę, że to przez golenie, znam takie wymówki, Dean.

W odpowiedzi chłopak jedynie westchnął. Co miał mu powiedzieć? No bo wiesz Justin... porwał mnie anioł, zabrał do Nieba, poderżnął gardło i prawie zabił? Brzmiało gorzej niż jego kiepskie wymówki. Brzmiało gorzej niż cokolwiek, co mógł wymyślić.

- Cas? - mężczyzna postanowił poszukać odpowiedzi u niego, skoro Dean widocznie postanowił milczeć.

Ten w odpowiedzi zaczął się wpatrywać w swoje buty, które (jak teraz zaczął się zastawiać) nijak pasowały do bluzy z kapturem.

- Dean, możemy mi jutro kupić nowe buty?

Den zmarszczył brwi. Spojrzał na Casa i dopiero zorientował się co ten miał na myśli - miał pantofle. Nigdy nie uznawał ich za szczególnie wygodne, a już na pewno nie pasowały do bluzy z kapturem, którą Cas miał teraz na sobie.

- Dobrze, Cassie - powiedział łagodnie i miał nadzieję, że ta zmiana tematu sprawi, że Merton odpuści.

Ale Justin nie był głupi. Mógł nie wiedzieć kim naprawdę był Cas i mógł nie mieć pojęcia jaka była pełna prawda, ale znał się na prześladowaniach i szybko domyślił się, że cokolwiek dzisiaj zaszło, wynikało z ich relacji. Szczególnie, że widocznie unikali tematu i próbowali go zmienić.

- Ktoś was nakrył, prawda? - spytał patrząc to na jednego, to na drugiego.

- Nie nakrył... - zaczął Dean, ale nie wiedział co dalej powiedzieć. Bo i co miał powiedzieć? Nie miał przygotowanej żadnej historyjki na ten temat. Nie myślał nad tym nawet. Gadka Gabriela o wypadku mogłaby przejść, ale wtedy miałby inne ślady niż tylko trochę zaschniętej krwi na szyi. Technik mógł to kupić, Justin nie.

- To mój brat - wypalił Castiel i zarówno Dean jak i Justin skupili swój wzrok na nim. - Nie mógł zaakceptować tego co jest między nami i porwał Deana. Groził, że poderżnie mu gardło jeśli nie zerwiemy. Praktycznie to zrobił.

- Zgłosiliście to na policję? - spytał Justin widocznie zaniepokojony. Czyli to łyknął. W sumie to po części była prawda...

Cas pokręcił głową.

- Mój tata i starszy brat nam pomogli, jest już dobrze - zapewnił, próbując go uspokoić.

- Jeśli raz spróbował, spróbuje ponownie.

- Szczerze w to wątpię. Sytuacja jest opanowana.

Justin im nie ufał, ale nie chciał się o to kłócić. To była ich sprawa, nie jego.

- Musisz wszystko ustabilizować, Dean - powiedział ze słyszalną troską co zaskoczyło chłopaka. Od keidy ktoś się od niego troszczył? Rozumiał troskę Bobby'ego, bo był dla niego jak drugi ojciec, jak ten właściwy ojciec, ale Justin?! - Wczoraj przyszedłeś spóźniony i pijany, dziś spóźniony i ze śladami krwi. Tak nie może być. Gdybyś był pod opieką Jody lub Gabriela już dawno opuściłbyś program. Została was piętnastka, do finału wejdzie dziesiątka. Masz szansę na finał, nawet lepiej niż finał i dzisiaj to udowodniłeś. Wiem, że czasem reaguję przesadnie i ciężko wam mi zaufać, ale chcę wam pomóc. Szczególnie tobie, Dean.

Justin bał się przyznać, że gdy chłopak zniknął zorientował się po jego środowisku i poznał prawdę o nim. Wiedział, co przeszedł. Wiedział o próbie samobójczej. Wiedział o niedawnej śmierci matki. Wiedział nawet o gwałcie. Gdyby dzisiaj nie usłyszał tej historii od Bobby'ego, zdecydowanie zaprotestowałby w momencie, w którym technik poinformował ich, że Dean jednak dotarł i chce wystąpić. Ale jeśli ten chłopak faktycznie tyle przeszedł, jeśli to przetrwał... nie był w stanie go wyrzucić i odebrać mu czegoś, co widocznie było jego kotwicą - Dean był szczery w tym co śpiewa. Nie ukrywał łez. Dostrzegł to już na castingu, ale wtedy jeszcze nie rozumiał. Teraz to się zmieniło. Zamierzał pomóc Deanowi stanąć na nogi. Coraz bardziej widział w nim siebie sprzed lat - udawał zbuntowanego, aby ukryć swoje problemy, aby nikt nie pytał. To była bezpieczna opcja, bo nie wymagała rozmów na ten temat, co wydawało się po prostu lepsze, ale w rzeczywistości takie nie było. Z tą różnicą, że Justin stracił ojca. I mimo wszystko miał dużo lżej - musiał jedynie dorabiać, a nie utrzymywać rodzinę i nikt się nad nim nie znęcał. Mimo to zrezygnował ze swoich ambicji o studiach aktorskich, aby być przy mamie. Miał wtedy siedemnaście lat. Dean zaczął pracę gdy miał szesnaście. Musiał rzucić szkołę. Musiał poświęcić wiele i znosić jeszcze więcej. Gdy dowiedział się o wydarzeniach sprzed przeprowadzki do Lebanon na dłuższą chwilę po prostu zamarł, nie wiedział co powiedzieć. Jakim cudem Dean wciąż tu był?

- Jasne, zapamiętam. Dzięki - rzucił szybko, trochę sztucznie i ruszył w stronę parkingu.

Nie ufał Justinowi. Nie na tyle na ile mężczyzna by tego chciał. Ale jak miał mu ufać skoro widział go zaledwie kilka razy? Dodatkowo koleś był znany, miał pieniądze... po co ktoś taki miałby się nim w ogóle zainteresować?

Chciał po prostu zabrać swojego anioła i jechać do domu. Było późno. Zanim wrócą do Lebanon będzie w najlepszym wypadku siódma rano. Chciał odpocząć. Chciał położyć się razem z Casem na łóżku i zasnąć w jego ramionach. Chciał obudzić się kilka godzin później i zobaczyć uśmiech na zapewne jeszcze zaspanej twarzy swojego byłego już anioła stróża.

- Dean - zatrzymał go Justin, a chłopak odwrócił się i spojrzał na niego pytająco. Mężczyzna przez chwilę wahał się co powiedzieć. Stał prze kilka sekund z otwartymi ustami, na co Dean zmarszczył brwi. Dopiero wtedy zebrał się na wyduszenie z siebie dwóch krótkich zdań. - Trzymaj się. Będziemy w kontakcie.

- Jasna sprawa - odparł. - Cześć.

Po tych słowach ruszył razem z Casem w stronę parkingu. Gdy tylko dotarli przed auto, przyciągnął go do siebie w czułym pocałunku pełnym prośby i obietnicy - nie chciał, żeby Cas kiedykolwiek odchodził, on też nie miał takiego zamiaru. Potrzebował go. Tylko jego.

Castiel odwzajemnił pocałunek od razu. Nigdy więcej nie chciał go opuszczać. Znowu czuł to przyjemne uczucie w brzuchu, gdy się całowali. Podobało mu się. Chciał się przekonać jak będzie odbierał inne doznania, ale na to przyjdzie czas. Na pewno nie miał zamiaru zrzucać ubrać z Deana tu i teraz. Widział, że był zmęczony i chciał, żeby odpoczął. Sam też czuł coś dziwnego, nowego - coś jak znużenie. Oczy miał trochę cięższe niż zwykle. Nie rozumiał co to oznacza. Ale pewnie prędko się dowie. Musiał nauczyć się ludzkiego organizmu. Przyzwyczaić się.

Kiedy przerwali pocałunek poczuł, że oddycha szybciej niż normalnie. Spojrzał Deanowi w oczy i uśmiechnął się. Bycie tu z nim, razem, jako człowiek, to było jego marzenie, gdy tylko usłyszał, że to możliwe. Chciał wspólnie z nim żyć zwykłym życiem. Chciał by byli razem szczęśliwi latami. Chciał się z nim zestarzeć.

- Wracajmy do domu - powiedział Dean też lekko się uśmiechając. Wystarczył jeden uśmiech Casa, aby świat od razu wydawał mu się lepszym miejscem. I faktycznie był lepszy, gdy miał go obok. Był miłością jego życia. Teraz wiedział to na pewno.

To był najdziwniejszy dzień w jego życiu, ale to co dostał na końcu było tego wszystkiego warte. Miał Casa. Mieli żyć długo. Razem. To było warte każdej ceny.

Brunet skinął głową.

- Chcesz żebym prowadził? - spytał łagodnie. - Mógłbyś się zdrzemnąć, Dean.

- Nie ma nawet takiej opcji - powiedział stanowczo, lecz nie ostro. - To twoje pierwsze godziny życia jako człowiek. Wolę mieć cię na oku.

Po tych słowach jeszcze raz pocałował krótko Casa, po czym obaj wsiedli do samochodu i ruszyli do domu.

N/A

Znowu krócej, ale liczę, że jutro uda mi się dodać jeden dłuższy lub dwa krótsze rozdziały (dzisiaj może już być ciężko).

P.S. Dziękuję za 2k wyświetleń! 

Anioł Stróż [Destiel AU]Where stories live. Discover now