Castiel poprawił się na krześle i nachylił lekko, patrząc na Deana z większą troską niż wcześniej.

- To prawda - wyznał. - Ale nie znalazłem cię. Zawsze byłem przy tobie.

Zawsze byłem przy tobie... co to niby miało znaczyć? Jak miał to rozumieć? Po części to miało sens - od zawsze czuł czyjąś obecność, ale za każdym razem gdy to mówił, nie spotykał się ze zbyt przychylnym komentarzem, więc przestał w to wierzyć uznając to za wybryk dziecięcej wyobraźni błagającej o pomoc, która nigdy nie nadeszła. Kiedy jednak spojrzał w oczy Castiela poczuł to samo ciepłe uczucie jakie czuł wtedy, gdy był pewien, że ktoś z nim jest, że nie jest sam. Ale jak niby miał to tłumaczyć, rozumieć? Nigdy wcześniej nie widział bruneta. Tego był pewien.

- Co masz przez to na myśli? - zapytał niepewnie Dean, jakby bojąc się odpowiedzi.

- To co powiedziałem - odparł Castiel. - Wiem, że trudno ci w to uwierzyć, Dean, ale zawsze przy tobie byłem. Był czas gdy to czułeś, potem... - brunet odwrócił wzrok w bok. - Potem przestałeś.

Dean zmarszczył brwi - to nakładało się z tym, co myślał. Ale to nie miało sensu. Nawet najmniejszego.

- Ale ja cię nigdy nie widziałem - odparł Dean. - Nie znam cię.

- Ale znasz moją energię, moją obecność. Dlatego nie przestraszyłeś się, kiedy wczoraj mnie tu ujrzałeś. A ja znam ciebie, Dean.

Blondyn pokręcił głową. Chciał uciec. Musiał uciec. Coś było tu nie tak. Bardzo nie tak. A Castiel był szaleńcem. Jeśli w ogóle istniał i nie był wytworem jego wyobraźni.

- Jesteś, na oko, w moim wieku. Czułem to jako dziecko, nie mogło cię wtedy być przy mnie.

- Mam więcej lat niż mógłbyś przypuszczać, Dean.

Okej, to się robiło zbyt dziwne. Zaczął rozpinać aparaturę. Odpiął kroplówkę... zignorował alarm i to, że zaraz zbiegną się tu pielęgniarki, ochrona, cały personel... Chciał stąd wyjść i uciec od tego pomyleńca. To nie było normalne. Nic z tego co mówił. Ani to, że nawet nie drgnął, gdy Dean zaczął odpinać aparaturę i wstał, aby zabrać swoje rzeczy. Jakby wiedział, że nic mu nie będzie.

- Jakim cudem w ciągu kilku minut znalazłem się w San Francisco? - zapytał, bo to było coś, co nie dawało mu spokoju. - Byłem w domu w Lawrence...

- Przeniosłem cię tu - odparł Castiel tonem, jakby to było coś całkowicie normalnego.

- "Przeniosłeś"? - zapytał mocno zdezorientowany. - Jak to przeniosłeś?

Przypomniał sobie, jak wczoraj brunet po prostu zniknął. W jednej sekundzie siedział na krześle obok, a w drugiej go nie było. Zamarł na chwilę. O co w tym wszystkim chodziło? Musiał wiedzieć inaczej męczyłoby go to do końca życia, które i tak wątpił czy będzie jeszcze długie. Odwrócił się w stronę Castiela, który też już wstał i spojrzał na niego niepewnie.

- Kim ty jesteś? - spytał stanowczo, ale z lękiem.

Bał się rzeczy, których nie rozumiał.

Tak samo jak bał się samolotów - nie rozumiał jakim cudem coś tak ciężkiego może latać i się nie rozbić po drodze.

Dlaczego więc bał się jedynie tej sytuacji, a nie Castiela? Co było w nim takiego, że Dean nie potrafił się bać?

Brunet spojrzał na niego niepewnie, jakby bojąc się wyznać prawdę. Jakby był praktycznie pewien, że Dean mu nie uwierzy i będzie próbował uciec. Albo zrobi coś głupszego. Opuścił wzrok na podłogę. Może tak naprawdę nie bał się reakcji Deana, a tego jak zareagują na to jego bracia - i tak miał już wystarczające problemy, bo go uratował. Dean Winchester powinien umrzeć dwa dni temu popełniając samobójstwo. Doskonale o tym wiedział. Ale gdy myślał o tym, ile Dean przeszedł... nie mógł pogodzić się z tym, że skończy w taki sposób. Chciał by jego życie znów nabrało sensu, żeby było lepiej. Żeby Dean Winchester doznał w końcu czym jest szczęście. Dlatego postawił się rozkazom - żeby go uratować. Po prostu musiał to zrobić i nie rozumiał czemu. Powierzano mu wcześniej opiekę nad wieloma ludźmi, ale Dean... Dean był inny niż wszyscy. Było w nim coś, co sprawiło, że Castiel, patrząc na jego życie, zaczął wątpić w to co robi i w swoje rozkazy. Nie rozumiał dlaczego latami musiał po prostu stać i patrzeć na to, jak ten człowiek cierpi. A już na pewno nie rozumiał, dlaczego nie mógł zrobić nic gdy ojciec gwałcił własnego syna. Nie mógł dłużej tego znieść i nie mógł znieść myśli o tym, że ostatnim wspomnieniem Deana, jego ostatnim doznaniem będzie bycie zgwałconym przez własnego ojca.

Czy był w stanie zaryzykować więcej tylko po to, żeby Dean nie był zły? Żeby nie stracił zaufania, którym Winchester darzył go odkąd go zobaczył? Wiedział, że Dean mu ufa - czuł to. I dlatego tak ciężko było mu podjąć decyzję.

- Dean...

- Nie, Cas - powiedział stanowczo, a Castiel zmarszczył brwi na zdrobnienie własnego imienia. Uznał, że Dean najprawdopodobniej zrobił to nieświadomie i nie chciał tego traktować jako nic ważnego. - Albo powiesz mi kim jesteś i wyjaśnisz to wszystko, albo nie chcę cię znać i pójdę dokończyć to, co powinienem był zrobić dwa dni temu, ale tym razem dopilnuję, żebym zrobił to skutecznie i żebyś mnie nie uratował, bo nie potrzebuję cholernego ratunku.

Te słowa zabolały Castiela, ale wiedział, że Dean mówi prawdę. Czuł jego ból. Widział ten ból w jego oczach. Tak wiele przeszedł... nie chciał go zostawiać. Nie chciał by znowu spróbował to sobie zrobić. Chciał by żył. Nie rozumiał czemu, ale chciał by żył. Czuł z nim jakąś dziwną więź. Coś, czego nie czuł nigdy z żadnym człowiekiem.

Spojrzał Deanowi w oczy i nim zdążył powiedzieć cokolwiek więcej, do sali wbiegły pielęgniarki.

Castiel wiedział, że nie mogą tu zostać. Wiedział, co się wtedy stanie. Wiedział, że John Winchester dowiedział się, gdzie jest Dean i że był już blisko. Dlatego przyśpieszył proces leczenia Deana, mimo że tego też nie powinien robić. Tak samo jak nie powinien był leczyć jego ran. Dlatego nie ryzykował tego, że Dean znowu będzie cierpiał. Mógł ryzykować wszystko inne, ale nie jego. Dlatego położył dłoń na jego ramieniu i po prostu ich przeniósł do pokoju Deana. W Lawrence.

Dean rozejrzał się po pokoju przerażony. Bał się, że ten drań tu wejdzie. Za chwilę. Bal się, że to się powtórzy. Próbował rzucić się w stronę okna by tamtędy uciec, ale Castiel go zatrzymał.

- Twojego ojca tu nie ma - powiedział, próbując go uspokoić. - Jest w drodze do San Francisco. Do jutra napewno go tu nie będzie. Weź swoje rzeczy i zabiorę cię stąd. Nie pozwolę, żebyś więcej cierpiał.

Dean zmarszczył brwi. Co on miał przez to na myśli? Nie rozumiał. I chciał uciec, ale kiedy jego wzrok napotkał wzrok Casa... momentalnie nie chciał już uciekać. Ufał mu. Nie znał prawdy o nim, ale ufał mu. Wiedział, że jest z nim bezpieczny, mimo, że nie rozumiał nic z ostatnich dni.

- Jestem twoim aniołem stróżem.

Anioł Stróż [Destiel AU]Where stories live. Discover now