Rodział 24

2.1K 89 1
                                    

Włożyłam kolejną książkę na odpowiednie miejsce i pchając wózek, na którym było jeszcze z dwadzieścia książek poszłam dalej. Myślałam, że praca w bibliotece będzie moim utrapieniem, że będę odliczała minuty do wyjścia, stało się natomiast całkowicie na odwrót, w cichej, dużej i niemal historyczne bibliotece Bennington znalazłam spokój jakiego potrzebowałam od dłuższego czasu, rozkładając książki po półkach, czując zapach starych kartek, widząc ludzi zaczytanych, czy zapracowanych jakoś poprawiało mi humor, sama od czasu do czasu mogłam zaszyć się w miękkim fotelu z jakimś romansem do czytania, jak niemal każda dziewczyna kochałam romanse, intrygi i szczęśliwe zakończenia, gdzie dwoje kochanków mogą żyć długo i szczęśliwie. Czytanie książek Jane Austen czy innych powieściopisarzy, którzy pisali o pięknej, aczkolwiek trudnej miłości sprawiało mi nie małą przyjemność. Zawsze o takiej marzyłam, gdy byłam dzieckiem chciałam księcia na białym koniu, gdy trochę podrosłam marzył mi się bad boy, a teraz, teraz nawet nie wiem czego chce. Nie w głowie mi teraz romanse i flirty, poza tym czy w związku nie chodzi o uczciwość? Jakbym miała być uczciwą nawet wobec osoby, którą kocham po tym co zrobiłam? Tak więc jedyne romanse i historie miłosne pełne uniesień na jakie mogę sobie pozwolić to te w książkach.

-Viviane, możesz już iść do domu- Bibliotekarka, która pracował tu od kiedy pamiętam uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie i przejęła ode mnie wózek z resztą książek- Twój czas pracy skończył się godzinę temu.

Popatrzyłam na zegarek na moim nadgarstku i rzeczywiście zauważyłam ze siedzę tu już ponad godzinę dłużej niż powinnam.

-Do zobaczenia jutro- Powiedziałam do kobiety zakładając płaszcz, a szalik biorąc w rękę z powodu dobrej pogody.

Wyszłam przed duży budynek biblioteki, który z niektórych stron był już obrośnięty bluszczem, co robiło naprawdę wielkie wrażenie i sprawiło że wchodząc do biblioteki czułeś się jakbyś wchodził do innego świata. Zadzwoniłam do Victora, prosząc o to by nie mówił rodzicom, że wrócę piechotą. Mieliśmy taką naszą umowę, on nie mówił rodzicom, że wracam sama, ja nie mówiłam, że on w godzinach pracy często ogląda mecze, czy stare seriale, które kocha.

Wolnym krokiem ruszyłam w stronę domu, co dawało mi niezrozumiałą dla mnie radość, wcześniej nie lubiłam chodzić wolno, w ogóle chodzić na spacery, lubiłam być wszędzie, widzieć wszytko, nie ominąć żadnego ciekawego przeżycia, teraz czerpałam przyjemność ze spacerów i momentów, w których mogłam nacieszyć się chwilą spokoju, co nie oznacza, że nie tęskniłam za życiem Hollywood'u, za milionami fanów, za nocnym życiem, za imprezami, których nie da się łatwo zapomnieć, ale po prostu w tym całym zamieszaniu w moim życiu chwila ciszy i spokoju jest dla mnie na wagę złota.

Doszłam do domu w niecałe dwadzieścia minut, nie zdziwiłam się wcale, gdy zobaczyłam chłopaków na boisku, za dwa dni grają mecz z Buldogami i trenują w każdym możliwym momencie, jak nie w szkole to u nas w domu. Odłożyłam swoje rzeczy na kanapę w salonie i ze zdziwieniem odkryłam, że na naszym stole w kuchni leży masa opakowań chipsów, orzeszków i innych syfów.

-Czyje to?- Zapytałam Denise, która sprzątała kuchnie.

-Pani brata- Powiedziała cicho jak to miała w zwyczaju, czasami zdawało mi się, że dziewczyna żyje w przeszłym wieku, nie jest służką w dworu jakieś księżnej, może podnieść na mnie wzrok gdy mówi, albo nie mówić do mnie per panna czy pani.

Kiwnęłam tylko głową i pobiegłam na górę, gdzie zmieniłam wąskie jeansy na dresy, a włosy związałam w koka, gdy zbierałam się do pisania eseju usłyszałam głos mamy wołający mnie na dół.

Nieco zdziwiona zeszłam na niższe piętro.

-Hej co robicie tu tak wcześnie?- Oparłam się o blat i spojrzałam na mamę która wyjmowałam z toreb zakupy.

Love affairOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz