Tom II, Rozdział XVII

Zacznij od początku
                                    

Elizabeth podeszła do niej szybkim krokiem, chwyciła talerz, szepnęła słowa podziękowania i odwróciwszy się na pięcie, rozejrzała się po wnętrzu. Kilka poniszczonych stołów przykrytych matami umieszczonych było w równych odstępach. Przy każdym z nich stały cztery proste, drewniane krzesła. Nogi niektórych blatów podwyższone były pogiętymi kartkami papieru, by nie kiwały się na boki przy każdym silniejszym ruchu noża na którymkolwiek z talerzy. Pomalowane na biało ściany odbijały wpadające przez niewielkie okna słabe promienie słońca, tworząc ciepła, przytulną atmosferę. Dwa ze stołów stojących tuż pod przeciwległą oknu ścianą należało do nauczycieli. Zdążyła zauważyć, że reszta pracowników nie była obecna, prawdopodobnie jedli posiłek w samotności lub może nie jedli go wcale? Nie miało to w tej chwili żadnego znaczenia. Ciemnowłosa dostrzegła swojego lokaja. Z uśmiechem na twarzy opowiadał o czymś zarządcy, trzymając w dłoni widelec, którego zęby zagłębiały się w kawałku mięsa. Zawsze potrafi odnaleźć się w sytuacji.

Świeże rany na dłoniach zaczynały doskwierać hrabiance od niewielkiego ciężaru talerza. Musiała szybko znaleźć sobie miejsce, inaczej cały posiłek wyląduje na drewnianych panelach. Nie chciała robić z siebie pośmiewiska, kiedy tak dobrze udało jej się wzbudzić uznanie wśród rówieśników. Właściwie bawiło ją, jak bardzo Sebastian przysłużył się, karząc ją na oczach wszystkich.

- Eddy, chodź do nas! - Usłyszała głos blondyna dobiegający z samego końca pomieszczenia.

Ben zaczął machać do niej rękami, szeroko się uśmiechając. Nawet nie przestał przeżuwać czegoś z otwartymi ustami.

- Tak - odpowiedziała na tyle cicho, że nie miał prawa usłyszeć.

Krzyk chłopca zwrócił uwagę Sebastiana. Zamilkł na chwilę i obejrzał się przez ramię, by spojrzeć na swoją panią. Widział, jak talerz trzęsie się w jej obolałych dłoniach.

- Byłeś dla niego bardzo surowy - zaśmiał się siwy mężczyzna, widząc troskliwe spojrzenie pracownika.

- Tak, jak panu mówiłem. Jestem surowy, ale zapewniam, że moje metody dają doskonałe efekty - odparł, upewniając się uprzednio, że na jego twarzy gości uśmiech pozbawiony jakiegokolwiek zmartwienia, czy żalu.

- Mówił pan, profesorze, że ten chłopiec jest panu bliski. Dziwi mnie pańskie zachowanie - ciągnął zarządca. Wziął do ręki szklankę z wodą i zamoczywszy w niej wąs, zmarszczył czoło.

- Nie ma znaczenia, kim dla mnie jest. Wszyscy powinni być traktowani na równi.

Starszy mężczyzna podkręcił wąs na palcu i cicho westchnął.

- Po posiłku chciałbym porozmawiać z panem na osobności, jeśli nie byłby to problem.

Sebastian nie zamierzał marnować czasu. Raptem kilka godzin w przedziwnym sierocińcu, a jego czyny już zdążyły negatywnie wpłynąć na szlachciankę. Obawiał się, co może się zdarzyć w niedługiej przyszłości. Dużo minęło czasu, odkąd ostatnio popełnił taki idiotyczny błąd. Na dodatek, w imię czego? Czy przykrywka była warta przelewania krwi cherlawej dziewczyny? Musiał przestać się obwiniać, nie mógł pozwolić, by to wpłynęło na jego pracę. Wieczorem miał się z nią skonfrontować - wtedy wszystko się wyjaśni. Padnie na kolana błagając o wybaczenie, bo cóż więcej mógłby zrobić? Była jedna rzecz, ale wiedział, że nie zgodziłaby się na to, nie tylko ze względu na kamuflaż.

- Oczywiście, profesorze. Zapraszam do mojego gabinetu na drugim piętrze, na samym końcu korytarza - odpowiedział Marcus Croft, wyraźnie zaintrygowany prośbą.

Kuroshitsuji: Czarna Róża DemonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz