Tom II, Rozdział X

Start from the beginning
                                    

— Więc ten musi być od panienki... — szepnął, biorąc do ręki ostatni z prezentów.

Małe, stosunkowo ciężkie jak na swój rozmiar pudełko obłożone czerwono-zielonym papierem. Zdarł ozdobny materiał skrywający drewnianą szkatułkę. Gdy ją otworzył, zobaczył dwie lśniące spinki do mankietów z herbem rodowym hrabianki.

— Niezbyt wyszukany prezent, nie ma w nim ani odrobiny ironii — zaśmiał się w myśli.

Po swojej pani spodziewał się czegoś równie złośliwego i dwuznacznego, jak ramka, którą dostał niedawno. Każda rzecz, którą go obdarowywała niosła ze sobą, co najmniej dwojakie, przesłanie. To, co ujrzał tym razem zawiodło jego oczekiwania.

Dwa srebrne maleństwa w zdobionej szkatułce wyglądały jak jeden z tych klasycznych, pozbawionych emocjonalnej głębi upominków, którymi szlachta obdarowywała swoją służbę, wypełniając swój obowiązek jednocześnie nie kłopocząc się zbytnio, by czegokolwiek dowiedzieć się o ludziach, którzy latami im usługiwali, i dopasować prezent do konkretnej jednostki. Poczuł rozgoryczenie, którego obcość wydała mu się wręcz fascynująca. Dlaczego w ogóle obchodziło go coś tak idiotycznego, jak prezent z okazji ludzkiego święta, którego historyczne postawy były bardziej chwiejne, niż domek z kart? Czy naprawdę tak bardzo przeszkadzał mu fakt, że przez te dwa kawałki metalu został subtelnie zdegradowany do poziomu podrzędnego byle-służącego w pierwszej lepszej niewyróżniającej się posiadłości? Dotąd ze wszystkimi prezentami robił to samo, każdego roku, przy każdej okazji. Zwyczajnie wrzucał je do kominka i spalał, wraz z przedawnionymi rozkładami zajęć. Czemu tym razem miałby postąpić inaczej?

Zamknął pudełko i zirytowany wrzucił je do tej samej szuflady, co krawat, próbując przekonać się, że nic dla niego nie znaczy, po czym chwycił pozostałe podarki i jak co roku — wrzucił je w ogień. Przez chwilę obserwował jak płomienie kolejno otaczają pakunki, nadając im tak samo żałosnego wyrazu, jaki miały w jego wyobraźni. Opuścił sypialnię i udał się do ogrodu, by potrenować. Odrobina ruchu i przemocy dla zdrowia i rozruszania się zawsze była wskazana.

~*~

Z samego rana, kiedy tylko pierwsze promienie słońca nieśmiało zaczęły przedzierać się przez zachmurzone niebo, wszyscy byli już na nogach. Sebastian pomógł ubrać się swojej pani i zniknął za drzwiami sypialni, by dokończyć przygotowania do śniadania, nim dziewczyna zdążyła się dobrze rozbudzić i o cokolwiek zapytać. Kiedy kilka minut wcześniej otworzyła zaspane oczy, nie ujrzała obok siebie chłopca — jak się spodziewała. Słysząc donośny, chropowaty głos wyraźnie oburzonej czymś oburzonej, zrozumiała przyczynę jego nieobecności i nerwowego zachowania lokaja. Prawdopodobnie hrabina zorientowała się, gdzie mały Timmy spędził ostatnią noc i była z tego powodu niezwykle niezadowolona. Elizabeth przekonała się o tym prędzej, niż się spodziewała.

Podniosła się z łóżka i podeszła do wyjścia z pokoju, jednak w momencie, kiedy wyciągała dłoń, by chwycić klamkę, drzwi otworzyły się. Stanęła przed nią rozwścieczona kobieta w długiej, szarej, przesadnie zwyczajnej sukni. Wyglądała jak sroga nauczycielka ze szkoły dla mieszczan, niczym nie przypominała wyniosłej szlachcianki — z wyglądu, ponieważ każde jej słowo, jak zwykle przesączone było niezadowoleniem i dezaprobatą godną jej złej sławy. Pod pewnymi względami była niezwykle podobna do zmarłej macochy Timmiego. Scarlet Rennell zwyczajnie nie potrafiła się uśmiechnąć i z czegoś cieszyć, zupełnie, jakby urodziła się i istniała jedynie po to, by upominać wszystkich wokół i wprowadzać nerwową atmosferę.

— Młoda damo, czy twoim zdaniem to było odpowiedzialne zachowanie? — warknęła na ciemnowłosą, która nie dając rady się powstrzymać, ziewnęła ciotce prosto w twarz, doprowadzając ją do białej gorączki. — Cóż za bezczelność!

Kuroshitsuji: Czarna Róża DemonaWhere stories live. Discover now