55. Apokalipsa.

106 12 74
                                    

       Chcę odzyskać swoje życie.

       Chcę odzyskać swoje życie.

       Słowa Ethan'a wybrzmiewały echem w mojej głowie. Nie mogłam się ich pozbyć. Pogłębiały moje poczucie winy, bo nie miałam pojęcia, czy to, co planowałam zrobić, choć trochę zbliży mnie do odpowiedzi, czy może raz na zawsze zakończy naszą historię. Nie sądziłam, że chłopak byłby zdolny mi to wybaczyć, gdybym się dowiedział. Więc miałam nadzieję, że nie dowie się o tym nigdy.

       Julian nie odpisał. Jeszcze. Sprawdzałam telefon już dwa razy, a teraz zerknęłam trzeci raz i dalej nic. Za każdym razem, gdy o nim myślałam ogarniały mnie mdłości i robiło mi się zimno. Gardziłam sobą za ten pomysł. Zamierzałam zdradzić Ethan'a w najbardziej obrzydliwy sposób, kombinując za jego plecami z człowiekiem, którego nienawidził całym sercem, ale nie miałam wyjścia.

       Przeczucie mówiło mi, że właśnie tą drogą powinnam podążyć, że to właśnie Julian miał wiedzę, której potrzebowałam, aby zrozumieć pewne sprawy. A przede wszystkim zamierzałam dowiedzieć się, dlaczego tak bardzo chciał, aby Collins wycofał się z wyścigów. Czy chodziło o coś więcej, niż tylko pieniądze?

       Zacisnęłam palce na apteczce i wydobyłam się z otchłani całkowitego odrętwienia przywołując na twarz obojętny grymas. Włożyłam w to maksimum wysiłku. Nie mogłam stać przy otwartym bagażniku w nieskończoność. Miałam obserwatora. Siedział na zniszczonej ławce na poboczu trasy szybkiego ruchu i czekał, aż opatrzę mu wciąż sączącą się ranę na twarzy.

       Zostawiliśmy Reno piętnaście kilometrów za plecami i zjechaliśmy tutaj uznając, że będzie to wystarczająco bezpieczne. Wystarczająco daleko od właścicieli zdewastowanej skrzynki na listy. Od toru. Juliana. Giacomo.

        Przez całą drogę towarzyszyła nam cisza. Nie byłam w stanie podjąć jakiejkolwiek dyskusji na temat tego, co się stało, począwszy od jego wybuchu gniewu na torze, a kończąc na pocałunku, który miał udowodnić mu, że wcale się go nie bałam.

       To było zbyt popieprzone. Szczególnie forma komunikacji między nami, która wykorzystywała język do zupełnie innych celów, niż mówienie. Zagłuszyłam jego instynkt w jedyny, znany mi sposób. I zadziałało.

       Ethan uspokoił się na tyle by wsiąść za kierownicę i przywiózł nas aż tutaj. A teraz ja musiałam do niego iść. Strasznie nie chciałam tego robić, bo tym razem miałam się czego bać — tego, że zorientuje się, że coś jest nie tak, że zdradzi mnie coś niewinnego, coś co tylko on potrafił dostrzec, a ja nie będę zdolna go okłamać. A wtedy wszystko by się wydało, a mój idiotyczny plan nie doszedłby do skutku.

       W sumie może tak byłoby lepiej.

       Sięgnęłam jeszcze po torbę sportową, która leżała wywrócona do góry nogami w samym rogu i zarzuciłam ją na ramię. Zatrzasnęłam bagażnik wyobrażając sobie ganiące spojrzenie Ethan'a, bo huk metalu o metal był tak donośny, że postawiłby na nogi zmarłego.

       Niestety między nami wciąż krążyła cisza. Nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby za tym milczeniem nie kryło się milion tajemnic i pytań, których nie miałam odwagi zadać.

       Wciąż nie miałam odwagi. Boże, to było takie śmieszne, biorąc pod uwagę fakt, że przeżyłam coś na miarę apokalipsy, że kąciki moich ust mimowolnie zadrżały.

       Naprawdę musiałam się jeszcze wiele nauczyć.

       Dręczący mnie niepokój wciąż we mnie buzował, gdy zwróciłam się w jego stronę i postawiłam pierwszy, niepewny krok. Chłopak wciąż siedział na ławce. Opierał łokcie o kolana i trzymał głowę między zaciśniętymi dłońmi, jakby w ciągu tych kilku minut, kiedy dewastowałam swój umysł, opuściła go cała energia.

DissonanceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz