21. Wędrujący sekret.

93 12 31
                                    

       — Jasna cholera, Flora! Gdzie się tak urządziłaś?!

       — To jest mama Blake'a?! — Wyplułam nagle, będąc niezdolną do ukrycia emocji.
— Wiedziałam, że go znasz. — Wybełkotała kobieta podsuwając nogi pod brodę.

       Gdy to zrobiła zauważyłam, że jedna z nogawek getrów była rozdarta i ujawniła siną łydkę i dziwne, podłużne zadrapania na skórze.

       — Tak. — Rzekła blondynka krzywiąc się. — Zadzwoń do niego. Z nikim innym nie pójdzie. — Dodała popędzając mnie.

       Weszłam w kontakty, najszybciej jak umiałam odnalazłam numer Turnera i przycisnęłam telefon do ucha. Rytm mojego serca współgrał z głuchymi sygnałami, aż w końcu, po najdłuższych sekundach w moim życiu, odezwała się poczta głosowa.

       — Nie odbiera. — Odparłam na wydechu coraz mocniej rozszerzając oczy.

       Candy cmoknęła ustami i wplotła palce we włosy. Jej druga ręka zacisnęła się na pasku torebki. Dziewczyna spojrzała na mnie z trwogą, a jej policzki nagle ozdobiła niezdrowa czerwień.

       — Cholera! Nie mam czasu ci pomóc, Nicole! Spieszę się na egzamin. Musisz jakoś poradzić sobie sama. — Oznajmiła z przejęciem.
— Candy... Błagam cię... — Zrobiłam krok w jej stronę. — Nie zostawiaj mnie z nią!

       Moje przerażenie sięgnęło gardła, wokół którego zaciskała się coraz mocniejsza pętla utrudniająca oddychanie. Dziewczyna nie mogła mnie zostawić!

       — Sorry, Casteel! Naprawdę wyjątkowo dzisiaj się spieszę! W innym przypadku pomogłabym ci! — Odparła brzmiąc na naprawdę poruszoną i przerzuciła torebkę na drugie ramię. — Zadzwoń do Collinsa. Może on wie, gdzie jest Blake. Trzymaj się, dziewczyno!

       Gdybym miała opisać, w kogo zamieniła się Candy Cooper w tamtej chwili, zdecydowanie byłby to huragan. Zniknęła za budynkiem w mniej, niż parę sekund pozostawiając mnie na pastwę losu, spoconą, sparaliżowaną i kompletnie nie myślącą. Trzymając w dłoni komórkę zerknęłam na pusty parking pod EstaLite, a potem na Florę, która wyglądała tak, jakby zapadła w drzemkę.

       Jedno było pewne w tej posranej sytuacji. Posiadałam niezawodną umiejętność pakowania się w kłopoty. Nie mogłam przecież zostawić tej kobiety. Jej żałosny wygląd wzmagał moje wyrzuty sumienia, bo czułam się jak najbardziej bezużyteczny człowiek na świecie. Poza tym, była to przecież matka mojego kumpla! Co ja miałam z nią zrobić?

       Nim zrozumiałam, że telefon do Ethan'a w takiej sytuacji będzie najlepszym wyjściem, Flora zaczęła płakać. Łzy wielkie jak grochy spływały po jej wychudzonej twarzy prosto na beton. A najbardziej przerażająca w tym wszystkim okazała się cisza. Kobieta nie wydawała z siebie żadnych dźwięków. Jej oczy wciąż były zamknięte. Ten bezgłośny szloch sprawił, że moje serce zadygotało pozbawiając mnie resztek wątpliwości.

       Wyszukałam numer Ethan'a i przełykając żółć nacisnęłam zieloną słuchawkę. Z całych sił pragnęłam, aby odebrał. I kiedy po kilku głuchych sygnałach usłyszałam po drugiej stronie znajomą, poważną chrypkę, miałam ochotę wzbić się w przestworza z radości. Niestety ten wiecznie obrażony chłopak wykazał się o wiele mniejszym entuzjazmem.

       — Po co do mnie dzwonisz, Casteel?

       Żołądek wywinął mi się na drugą stronę, gdy usłyszałam swoje nazwisko i przelała się przeze mnie potężna fala paniki. Obróciłam się wokół własnej osi i zacisnęłam powieki przytykając dłoń do spoconego czoła.
— Musisz mi pomóc. — Sapnęłam zerkając kątem oka na wciąż płaczącą Florę.
— To nie może poczekać? Zaraz u ciebie będę. — Odparł sztywno.
— Nie może! — Wplotłam palce we włosy czując, jak panika powoli odbierała mi zdolność logicznego myślenia. — Jestem... Nie ma mnie w domu... Jestem...
— Nicole? O co chodzi? — Po drugiej stronie słuchawki usłyszałam głuche uderzenie.

DissonanceWhere stories live. Discover now