17. Nowi przyjaciele i stare szafy.

90 16 75
                                    

       Konfrontacja oznaczała decyzję.

       I musiałam teraz zdecydować, choć ostatnie wydarzenia ukazały, jak bardzo byłam w tym beznadziejna, czy uciekać przed Blakiem, który nagle wyłonił się zza domu prąc jak czołg przez domagający się koszenia trawnik, czy stawić mu czoła z podniesioną głową.

       Ani jedna, ani druga opcja nie brzmiała zachwycająco.

       Rzadko kiedy Blake Turner wyglądał na wkurzonego. Dlatego tym bardziej spowiły mnie wątpliwości. Znajomy, wiecznie szczerzący się dzikus i żartowniś gdzieś zniknął, a na jego miejscu pojawił się poważny dwudziestolatek z nerwami na granicy wytrzymałości.

       Jego blond włosy i spocone czoło błyszczały w popołudniowych promieniach, a w niebieskich oczach krążyło zacięcie. Przypominał mi Terminatora, który byłby zdolny do przebicia muru gołymi rękami, byleby się do mnie dostać. Szybko i uważnie przeskanował okolicę w poszukiwaniu ludzi, którzy mogliby zakłócić nam rozmowę. Gdy nie zauważył nikogo poza mną przyspieszył i ani na sekundę nie oderwał ode mnie wzroku, jakby doskonale znał mój plan.

       Wiedział równie dobrze jak ja, że jedyne o czym marzyłam to ucieczka.

       Niestety wrośnięte w ziemię nogi nie pozwoliły mi się ruszyć. Poza tym było już za późno na cokolwiek. Chłopak zatrzymał się dwa kroki ode mnie i pierwszym, na co zwrócił uwagę była moja poobijana twarz.

       Skrzywiłam się i nerwowo przeczesałam włosy, aby opadły mi na policzek.

       — Co to jest?!

       Blake wskazał palcem na obolałe miejsce i przygryzł kącik ust. W jego oczach błysnęła surowa iskra.

       No cóż.

       — Cześć, Blake! Miło cię widzieć! — Odparłam chłodno odkładając wcześniej szlifowaną listwę na prowizoryczny stolik, który zbudował mi Preston.

       Męczyłam się z nimi już od kilku godzin, ale potrzebowałam zajęcia, a poza tym podobała mi się wizja zrobienia czegoś samodzielnie.

       — Co to jest, Casteel? — Powtórzył swoje pytanie i westchnął.
— Sztaluga się wywróciła. — Użyłam wcześniejszej wymówki i uśmiechnęłam się cierpko.
— Jaja sobie robisz?!
— Przestań się drzeć! — Syknęłam. — Preston cię usłyszy!

       — Gdzie on jest?
— Kto? — Zapytałam zapierając się o deski.
— Preston.
— W domu. Kładzie płytki w łazience. Miał nadzieję, że zdąży, nim się pojawisz.

       Chłopak nie skrzywił się, ani nie rzucił chamskiej riposty. Spojrzał na mnie karcąco, jakby w weekend całe jego poczucie humoru wyparowało i założył dłonie na klatkę piersiową.

       — A Ethan?
— Jeszcze nie przyjechał. Pisał, że się spóźni, bo coś mu się przedłużyło w warsztacie. — Wyjaśniłam wycierając spocone z nerwów dłonie w getry.
— Pisał do ciebie?
— Zwariowałeś?! Do Prestona! — Oburzyłam się.
— Czyli możemy spokojnie porozmawiać?

       — Blake... — Wywróciłam oczami i westchnęłam.

       Cały wczorajszy wieczór, po tym jak Andrew pojechał już do domu, spędziłam na roztrząsaniu tego, co się wydarzyło. I nie doszłam do żadnych rozsądnych wniosków, przez co byłam zirytowana i zmęczona. Nie mogłam znieść tego, co zrobiłam. Nie mogłam znieść pytań, na które nikt nie mógł udzielić mi odpowiedzi, ani wijącej się we wspomnieniach twarzy Juliana. A myśl, jak bardzo zatraciłam się w sytuacji, którą zainicjował Ethan, doprowadzała mnie do granic obłędu.

DissonanceWhere stories live. Discover now