16. Chłopiec, który przestał marzyć.

115 13 70
                                    

       Była dziesiąta dnia następnego, a ja jeszcze nie zmrużyłam oka.

       W salonie unosił się zapach świeżej farby, którą właśnie kończyłam nakładać na ostatni z czterech namalowanych tej nocy obrazów.

       Moje ręce były brudne aż do łokci i drżały z wyczerpania, a sukienka, którą nosiłam od wczoraj nadawała się już tylko na śmietnik, bo niesiona głęboką potrzebą zapomniałam o fartuchu i bacząc na mój stan, chyba o całym świecie, który skurczył się do jednej postaci.

       Do niego.

       Na lekko zakurzonych panelach wokół sztalugi odznaczały się kolorowe plamy, a wpadające przez okna promienie słoneczne prześlizgiwały się po nich tak, jak moje nagie stopy. A z czterech płócien gapiły się na mnie przeklęte szarobrązowe oczy.

       Oczy człowieka, który miał rację mówiąc, że będę płakać tej nocy. Płakałam. Jak dziecko. Rozpaczając nad tym, ile udało mi się spieprzyć w ciągu jednej nocy i jak niewytłumaczalna była ta siła. Migawki wspomnień zaburzały pracę mojego serca, wracały i odchodziły potęgując wstyd i rozgoryczenie. A jeszcze większy wstyd powodowała precyzja, z jaką odwzorowałam rzeczywistość na swoich obrazach.

       Tak dobrze zapamiętałam jego oczy, że mogłabym namalować je w półśnie.

       Pędzel upadł na podłogę. Ból na nowo rozpalił moje serce. Zacisnęłam obolałe powieki próbując oddychać. Oddechy miały pomagać. Miały leczyć, gasić rozpłomienione członki, uspokajać. Zamiast tego dopadło mnie jeszcze większe wyczerpanie. Na moment zapadłam w letarg i kołysząc się na piętach po prostu stałam torturując swoje ciało jeszcze bardziej. Nadwyrężając je mocniej. A ono miało już dość.

       Ja miałam już dość.

       Jednak świat nie miał.

       W pomieszczeniu rozległo się ciche pukanie do drzwi, na które prawie nie zareagowałam. Dotarło do mnie, jednak nie potrafiłam poprawnie zareagować. Chciałam oddychać, zaczekać, aż ta fala przejdzie. Minęło kilka sekund, nim obróciłam głowę w tamtą stronę i zamrugałam. Pukanie w końcu rozbrzmiało na nowo, a mnie oblał zimny pot. Powoli zaczęły docierać do mnie bodźce zewnętrzne i było to niczym tortura. A największą torturą okazało się doczłapanie do drzwi i naciśnięcie pieprzonej klamki.

       Widok stojącego na progu Andrew sprawił, że zadrżałam, a spomiędzy moich uchylonych, popękanych warg wydostało się ciche tchnienie. Zapomniałam, że miał przyjechać na amen.

       Nie miałam jak ukryć się przed jego świdrującym spojrzeniem, ani zamaskować efektów nocnej przygody. Dlatego, gdy jego oczy rozszerzyły się w zdziwieniu, a usta uchyliły w wyrazie niezrozumienia, otworzyłam drzwi na oścież, odwróciłam się i bez słowa odeszłam.

       — Co się stało z twoją twarzą, Nicole?!

       Chłopak wpadł jak burza do środka i natychmiast zatrzasnął za sobą drzwi. Podmuch świeżego powietrza wywołał gęsią skórkę na moich ramionach. Okrążyłam stół i bezwładnie opadłam na krzesło. Mój brat oceniająco rozglądał się dookoła, a gdy jego oczy prześlizgnęły się po obrazach, zatrzymał się w pół kroku i wzniósł ręce machając nimi, jakby one też chciały mnie o coś zapytać.

       — Uderzyłam się.

       W odpowiedzi na mój chłodny, rzeczowy ton chłopak skrzywił się w posępnym grymasie.

       — O co? O czołg?
— Sztaluga się wywróciła. — Skłamałam, a mój głos popłynął w przestrzeń z przerażającą lekkością.
— Sztaluga? — Przekrzywił głowę robiąc kilka kolejnych kroków i znów chaotycznie zamachał rękami, jakby jednym ruchem próbował objąć cały ten bałagan. — Malowałaś całą noc?
— Tak jakoś wyszło. — Cóż za wygodna wymówka. Przetarłam zmęczoną twarz ignorując pieczenie z boku i westchnęłam. — Przepraszam. Zapomniałam, że byliśmy umówieni.

DissonanceWhere stories live. Discover now