50. Wielki inkwizytor moralności.

93 12 99
                                    

       Blake i Preston tańczyli w mojej kuchni w rytm piosenki latino. To był dziwny obrazek. Dwóch bujających się, dorosłych mężczyzn podczas gotowania to było za dużo dla mojej wyobraźni. Turner kroił coś na blacie. Carter przerzucał na patelni idealnie zarumienionego naleśnika i zrobił to tak bezbłędnie, że doczekał się nawet aprobaty swojego kumpla.

       W całym pomieszczeniu unosił się zapach czegoś słodkiego, pomieszany ze świeżą nutą cytrusów, od którego zakręciło mi się w głowie, a ślina napłynęła do ust. Spojrzałam na wyspę. Koszyk na owoce był pusty, więc któryś z chłopaków musiał pójść po rozum do głowy i przekształcił powoli umierające pomarańcze w sok, który stał teraz na środku kuchennego stołu w wysokim dzbanku.

       Wszystkie okna były otwarte na oścież. Rolety i zasłony odsunięte. Podłoga, którą pucowałam wczoraj niemalże na kolanach błyszczała skąpana w promieniach poranka.

       Wszystko było na miejscu. Wszystko było tak jak zawsze. Tylko ja czułam się jakoś inaczej.

       I mogłabym zwalić to na zbyt dużą ilość światła w moim domu, ale wtedy musiałabym okłamać samą siebie.

       O losie! Byłam w kropce! Jak człowiek, który wkracza na obce tereny, gdzie mieszkańcy gadali w niezrozumiałych językach. Byli szczęśliwi, wyluzowani i pełni energii. Obrzydliwie zadowoleni, kiedy ja dalej miałam przyklejony do czoła ten upierdliwy neon mówiący, że ostatniej nocy Casteel całkowicie wpadła w sidła grzechu.

       A ten grzech czaił się za moimi plecami. I nęcił mnie swoim zapachem. On był przynętą, ja ofiarą. Inna konfiguracja nie była możliwa.

       Gdybym miała jakiś wybór przemknęłabym cichaczem na górę i udawała, że zaliczyłam najdłuższą sesję spania w moim życiu. Może ktoś by mi w to uwierzył. Może sama bym sobie uwierzyła. Na samą myśl o nocnych akrobacjach zapiekły mnie policzki, a całe moje ciało zaczynało pulsować.

       A później przypominałam sobie o reakcjach chemicznych, na które powołał się Collins i cały ten błogostan umierał w niecierpliwej agonii. I tak w kółko.

       Sekundę później mój proces samobiczowania przerwał donośny trzask zamykanych drzwi wejściowych. I to nie ja je zamknęłam. Ja miałam ręce przy sobie i debatowałam, czy nie byłoby lepiej, gdybym przyspawała je sobie do kolan, bo za bardzo lubowały się w dotykaniu kolesia, który najpierw całował mnie w sposób, który urywał głowę, a potem mówił okropne rzeczy.

       W tej samej chwili dwie wirujące w powietrzu blond czupryny odwróciły się w naszą stronę. Dwie pary brwi drgnęły na nasz widok. Zmarszczyły się obydwa czoła. A potem pojawiły się dwa iskrzące, szerokie uśmiechy i pasma białych zębów.

       W tamtej chwili mój wstyd wkroczył na destrukcyjny poziom.

       — No nareszcie! Jest moja para roku! Macie szczęście, bo Blake chciał wysłać za wami list gończy! — Odezwał się Preston i odstawił patelnię na bok.

       Nieśmiało wsunęłam włosy za uszy, gdy Ethan rzucił coś w kąt przy drzwiach i przemknął tuż za moimi plecami.

       — Co ci się stało, Casteel? — Blake skrzyżował ze mną spojrzenie.

       Wzruszyłam ramionami czując powiększający się rumieniec. Skóra zaczęła mnie piec, a moje ruchy stały się niezdarne. Collins ruszył w kierunku chłopaków, a wtedy Carter całkowicie przerwał pracę i zmierzył swojego kumpla jak eksponat w muzeum.

       Chwilę później zrozumiałam, dlaczego.

       — Nie chcę nic mówić, stary, ale z ramienia zwisa ci damski stanik.

DissonanceWhere stories live. Discover now